"Luther" (3×04): I tylko płaszcza żal
Andrzej Mandel
25 lipca 2013, 12:58
Jak to, to już koniec sezonu? Chcę więcej! Spoilery, oczywiście.
Jak to, to już koniec sezonu? Chcę więcej! Spoilery, oczywiście.
Trzeba przyznać, że "Luther" naprawdę wcisnął w fotel. Sezon, jako całość broni się znakomicie, mimo moich zastrzeżeń co do wątku George'a Starka i jego śledztwa w sprawie Luthera. Ostatecznie wszystko bowiem zagrało dokładnie tak jak trzeba.
Jednak najważniejsze jest to, że wróciła Alice (fantastyczna Ruth Wilson), jak zwykle z osobliwą misją. Postać Alice wnosi do "Luthera" bardzo dużo – to jakby lustrzane odbicie Johna Luthera. Oboje świetnie się uzupełniają, tworząc bardzo efektywny duet.
Kłopoty Luthera ze Starkiem i Marwoodem osiągnęły punkt kulminacyjny w zaskakującej wolcie, w której Luthera oskarżono o zamordowanie Ripleya (nie przebaczę Neilowi Crossowi usunięcia mojej ulubionej drugoplanowej postaci) i próbę zabicia Mary przy pomocy Marwooda właśnie. Scena przesłuchania Johna to majstersztyk Idrisa Elby i tej wersji będę się trzymał nawet w krzyżowym ogniu pytań.
Alice wkroczyła jak zawsze z dużym impetem. Choć było to spodziewane, w końcu od dawna wiedzieliśmy, że wróci, to jednak powrót był i tak niespodzianką. Przynajmniej dla Johna. O wiele większą niespodzianką były jednak powody jej powrotu. Niby można się było tego spodziewać, ale tak przekonująco grała psychopatkę, że trudno było oczekiwać, że ma elementarne ludzkie emocje. To trochę tak, jakby prezes dużej korporacji zaczął się nagle sam z siebie martwić warunkami pracy w Bangladeszu.
Jeszcze większą niespodziankę zafundował nam Luther w kulminacyjnej scenie. Nie zamierzam jej zdradzać, a nuż jeszcze nie oglądaliście, ale przyznaję, że byłem lekko zdziwiony. Mina Alice chwilę później – bezcenna.
W finałowym (coś mi się widzi, że to może być koniec w ogóle) odcinku dostaliśmy wiele akcji, jeszcze więcej emocji i trochę okazji do wzruszeń. A samo zakończenie wywołało zapewne uśmiech na wielu twarzach.
Twórcom serialu należy się przy tym kilka pochwał. W amerykańskim serialu (i polskim pewnie też), pewne rzeczy zostałyby rozegrane bardziej dramatycznie (jakby można było jeszcze podkręcić cokolwiek) – ciężarna by rodziła, nieszczęsny mąż próbowałby bardziej efektywnie dołączyć do policjanta i tak dalej… Na szczęście w "Lutherze" nikt nie idzie na łatwiznę. No dobrze, Alice czasem chodzi. Ale jej wolno.
I tylko płaszcza żal. Choć faktycznie, jeżeli miał być szczęśliwym płaszczem, to Luther powinien był już dawno skorzystać z praw konsumenta i go zwrócić…