"Luther" (3×03): Wieszanie w dobie Twittera
Andrzej Mandel
18 lipca 2013, 20:02
Z jednej strony, to najbardziej przewidywalny i najbardziej wtórny odcinek "Luthera". Ale z drugiej – i tak nie można było się oderwać. Spoilery.
Z jednej strony, to najbardziej przewidywalny i najbardziej wtórny odcinek "Luthera". Ale z drugiej – i tak nie można było się oderwać. Spoilery.
Muszę przyznać, że tym razem głównie odliczałem kolejne braki zaskoczenia, gdyż ten odcinek "Luthera" był wyjątkowo przewidywalny. Prawie cały, na szczęście jedna z końcowych scen rzeczywiście mnie zaskoczyła. I to w sposób, który sprawił, że poczułem się jak fan "Gry o tron". W dodatku, był to również wyjątkowo wtórny w stosunku do popkultury odcinek – podobne motywy pojawiły się już w kilku filmach, a w TV ostatnio w "Black Mirror".
Niemniej większość seriali może zazdrościć "Lutherowi" słabszego odcinka. I tak nie można było oderwać się od ekranu (choć wątek Starka znów wyglądał na sztucznie doklejony), a chwilami było naprawdę przyjemnie, a wręcz, i to celowo, śmiesznie. Tak jak w scenie, w której Luther zaprasza Ripleya do siebie do domu.
Zamiast skupiać się na słabościach, lepiej przyjrzeć się wiarygodnemu psychologicznie portretowi człowieka, który zabrał się za wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę. Nie od dziś wiadomo, że silna trauma może całkowicie zmienić psychikę człowieka i w "Lutherze" możemy prześledzić ten proces na równocześnie podręcznikowym, jak i realistycznym przykładzie. Od szukającego sprawiedliwości do oszalałego psychopaty.
Wiarygodność psychologiczna jest w ogóle siłą serialu. Przypuszczam, że podobnie do wiarygodnego przedstawiania Londynu (to nie "Komisarz Alex" i robienie z Łodzi bezsensownej pocztówki), który jest tu miastem zwyczajnym, raz pięknym, raz brzydkim, a innym razem brutalnym.
Wtórny był niestety wątek wymierzania sprawiedliwości przez Twittera (Facebooka itp.), który pojawiał się już w wielu serialach. Tu niestety był przedstawiony bardzo schematycznie i bardzo podobnie do tego, co już można było oglądać. Nie oznacza to, że było źle. Po prostu – w taki sposób to już było. Ale niektórzy mogą odpowiedzieć, że tak właśnie to działa w życiu.
Z tym wątkiem wiąże się też najbardziej przewidywalna scena (acz wiarygodna psychologicznie – zresztą, w obie strony byłaby wiarygodna), w której ofiara pedofila proszona o wstawienie się za nim domaga się jego śmierci. Przyznam szczerze, że byłbym mile zaskoczony, gdyby jednak zrobiła to, o co prosił ją Luther. Poza tym, kto w takiej sytuacji puszcza to na żywo? Brytyjczycy są demokratami, ale chyba nie oznacza to, że są idiotami, prawda?
Wszystkie te wady wynagrodziła mi, na swój sposób, świetna scena, w której najwyraźniej pożegnaliśmy się z DS Ripleyem. Teraz wiem co czują fani "Gry o tron".
Na szczęście, i to już oficjalne – wraca Alice.