"Opowieść podręcznej" w 6. sezonie zaprasza nas na rewolucję. Sprawdzamy, czy warto oglądać – recenzja
Marta Wawrzyn
8 kwietnia 2025, 16:01
"Opowieść podręcznej" zbliża się do finału i aż chce się krzyknąć: wreszcie! Jak wypada 6. sezon serialu z Elisabeth Moss i czy warto jeszcze do niego wracać? Sprawdziliśmy.
"Opowieść podręcznej" zbliża się do finału i aż chce się krzyknąć: wreszcie! Jak wypada 6. sezon serialu z Elisabeth Moss i czy warto jeszcze do niego wracać? Sprawdziliśmy.
Kiedy "Opowieść podręcznej" startowała w 2017 roku, była prawdziwą rewelacją – historią mrożącą krew w żyłach i do tego jeszcze przerażająco aktualną, ponieważ obrazy torturowania kobiet w fikcyjnej prawicowej dyktaturze dosłownie zbiegały się z medialnymi nagłówkami. I choć świat, w którym żyjemy, nie zmienił się ani trochę, po ośmiu latach siła rażenia produkcji Hulu z Elisabeth Moss w roli głównej zdecydowanie już nie jest ta sama. Po drodze zafundowano nam tyle kiepskich rozwiązań fabularnych, że trzeba było niemałej cierpliwości, aby dotrzeć do obiecywanej od lat rewolucji.
Oglądając głupie decyzje głównych postaci i bezsensowną bieganinę w tę i we w tę, serwowaną tylko po to, aby sztucznie wydłużyć serial, łatwo można było zapomnieć o jego mocnym przesłaniu. "Opowieść podręcznej" przez lata była cieniem samej siebie. A jak wypada finałowy sezon? I czy warto jeszcze w ogóle wracać do serialu?
Opowieść podręcznej sezon 6 – to już koniec historii June
Odpowiedź brzmi: to zależy, ile mielibyście do nadrobienia. Jeśli jesteście o kilka sezonów do tyłu, odpuście sobie też finał. Jeśli natomiast jesteście z "Opowieścią podręcznej" na bieżąco, równie dobrze możecie ją obejrzeć do końca. 6. sezonowi (widziałam przedpremierowo osiem odcinków z dziesięciu) daleko co prawda do dzieła wybitnego, ale nie jest też całkowitą stratą czasu, jako że spełnia przynajmniej część obietnic złożonych fanom lata temu. Przede wszystkim zaś tę o rewolucji w Gileadzie.
Zanim jednak do niej dojdzie w końcówce sezonu, czeka was kilka godzin mniej lub bardziej żmudnych przygotowań. Jak pewnie pamiętacie, w finale 5. sezonu zobaczyliśmy, jak June (Moss) i Serena (Yvonne Strahovski) spotkały się w pociągu pełnym uchodźców z Gileadu zmierzającym w kierunku Vancouver. 6. seria rozpoczyna się chwilę później, a my oglądamy nowy etap znajomości dwóch kobiet, które muszą działać razem, mimo że jedna brała kiedyś czynny udział w torturowaniu drugiej.
Ze zrozumiałych względów nie jest to łatwa współpraca, a premierowy odcinek wypełniają przepychanki pomiędzy bohaterkami. Serena wydaje się być szczerze przekonana, że obie znajdują się w niemal identycznej sytuacji i że to początek wspaniałej przyjaźni. June traktuje ją z sarkastyczną pobłażliwością. A my otrzymujemy aktorski pojedynek najwyższej klasy, nawet jeśli scenariuszowa łopatologia bywa bolesna, a i nietrudno odgadnąć, w jakim dokładnie kierunku wszystko zmierza.
Opowieść podręcznej sezon 6 – jak wypada finałowa seria?
Podobnie jak w poprzednich seriach, wątki June i jej dawnej oprawczyni toczą się równolegle, co jakiś czas zmuszając obie strony do współpracy, po to abyśmy mogli nacieszyć się wartymi nagrody Emmy starciami Moss i Strahovski. Podczas gdy June, po początkowych perturbacjach, będzie w końcu musiała zająć swoje miejsce na czele rewolucji, Serena jak zwykle nas zawodzi, angażując się w budowanie Nowego Betlejem – czyli w praktyce Gileadu 2.0, złagodzonej wersji tego samego zła – u boku naszego dobrego znajomego, Lawrence'a (Bradley Whitford), jednocześnie zapoznając się bliżej z nowym komendantem, w którego wciela się Josh Charles ("Żona idealna").
Jeśli spodziewacie się katharsis, rewolucji i marnego końca Gileadu, to czeka was rozczarowanie. 6. sezon "Opowieści podręcznej", za który odpowiada nowy duet showrunnerów, Eric Tuchman ("Stitchers") i Yahlin Chang ("Supergirl"), jest frustrujący pod każdym względem, począwszy od dość powolnego tempa, w jakim zmierza w kierunku jasno określonym w zwiastunach, a skończywszy na wyborach postaci, które po tym wszystkim, co przeszły, być może mogłyby być już choć troszkę mądrzejsze. Serena przyjmuje więc ponownie swoją rolę, June rzuca się na barykadę, jednocześnie miotając się między Lukiem (O-T Fagbenle) i Nickiem (Max Minghella), a wszyscy inni biegają w kółko gdzieś na obrzeżach, rzadko wnosząc coś rzeczywiście wartościowego.
Tak, to prawda, że mówimy o serialu, który nie oferuje łatwych rozwiązań i miłych zakończeń – czemu więc mielibyśmy spodziewać się zwycięstwa dręczonych kobiet w finale? – ale to nie dlatego ostatni sezon jest daleki od satysfakcjonującego. Osiem odcinków, które udostępniono krytykom, wypakowanych jest rozwiązaniami tak oczywistymi i nijakimi, a całość jest tak rozciągnięta, że widz ma prawo stracić cierpliwość, czekając na tę całą rewolucję. Kiedy mijają kolejne godziny i wszyscy się uwijają, a niewiele z tego wynika, mamy w końcu prawo zapytać: daleko jeszcze?
Opowieść podręcznej sezon 6 – warto wrócić do serialu?
Kiedy "Opowieść podręcznej" startowała w 2017 roku, około trzy miesiące po objęciu przez Donalda Trumpa stanowiska prezydenta Stanów Zjednoczonych, była moc. Nie tylko wszystko w serialu wydawało się komentarzem do naszych czasów, ale też każdy odcinek przeżywało się do głębi. Pamiętacie koszmar pierwszej "ceremonii" z June i Sereną trzymającą jej ręce? Gęstą atmosferę w domostwie Waterfordów? Historię Emily (Alexis Bledel), okaleczonej lesbijki gwałconej przez kolejnych komendantów? Pamiętacie, za co odebrano oko Janine (Madeline Brewer)? Jaki terror wprowadzała wtedy ciotka Lydia (Ann Dowd)? I z drugiej strony, słodycz romansu June z Nickiem?
Po przeciągnięciu serialu o jakieś trzy sezony za długo, nie zostało z tego wiele. "Opowieści podręcznej" już się tak nie przeżywa, nie mówi się o niej w kontekście praw kobiet – a przecież sytuacja i w USA, i w wielu innych krajach jest jeszcze gorsza niż w kwietniu 2017 roku – i z roku na rok coraz trudniej zauważyć moc jej przekazu pod miałkimi rozwiązaniami fabularnymi i mozolnym budowaniem kolejnych questów June i spółki. Trudno też przypomnieć sobie choć jedną konkretną scenę z ostatnich sezonów, o której byłby powód dyskutować i którą dałoby się zapamiętać na dłużej.
W czasach kiedy seriale raczej są bezsensownie skracane niż wydłużane, "Opowieść podręcznej" jest jak dinozaur, ostatni przedstawiciel gatunku, do którego należały takie tytuły, jak "Dexter", "Californication", "The Walking Dead", "Supernatural" czy "Jak poznałem waszą matkę" albo "Teoria wielkiego podrywu". Platforma Hulu, mając w garści hit, przyjęła strategię klasycznych kablówek, zamawiając kolejne sezony i rozciągając fabułę poza granice jakiegokolwiek sensu – i oto jesteśmy, osiem lat później, żegnając "Opowieść podręcznej" wcale nie w glorii chwały. Pozostaje liczyć, że "Testamenty" tchną życie w całą markę – i że w dwóch ostatnich odcinkach, których jeszcze nie widziałam, "Opowieść podręcznej" rzeczywiście nie będzie brać jeńców.