"Camp" (1×01): Szkoła przetrwania
Nikodem Pankowiak
15 lipca 2013, 15:28
Wakacje. Rodzice chcą odpocząć, dzieciaki się zabawić i przeżyć przygodę życia. Aby chociaż jedni z nich byli szczęśliwi, najlepiej wsadzić pociechę w samochód i, nie zważając na jej niechęć, zawieźć na obóz nad jeziorem.
Wakacje. Rodzice chcą odpocząć, dzieciaki się zabawić i przeżyć przygodę życia. Aby chociaż jedni z nich byli szczęśliwi, najlepiej wsadzić pociechę w samochód i, nie zważając na jej niechęć, zawieźć na obóz nad jeziorem.
Dwa słowa: Rachel Griffiths. Dla niej i tylko dla niej zdecydowałem się sprawdzić "Camp". Choć aktorką jest niewątpliwie świetną (jeśli nie wierzycie, sprawdźcie "Six Feet Under"), nie rozwiało to moich obaw co do samego serialu. I słusznie, bo nie pomaga mu nawet obecność tak utalentowanej osoby. Jedyny powód, dla którego jestem w stanie wytłumaczyć sobie jej obecność w całym tym wakacyjno-młodzieżowym show, to brak dobrych serialowych ofert dla kobiet po czterdziestce. Było mi przykro, widząc ją paradującą po pomoście w różowej peruce. Z drugiej strony, może sama aktorka po latach występowania w dramatach chciała zagrać w czymś lekkim, łatwym i przyjemnym.
Choć może powinienem uważać ze słowem "przyjemny", bo sama historia póki co nie zapowiada się fascynująco. Zaraz, zaraz, właściwie jaka historia? Głównym wątkiem jest… No właśnie, co? Pobyt na obozie? Gdzieś tam w tle twórcom udało się zarysować problemy finansowe i emocjonalne granej przez Griffiths Mackenzie – i to właściwie wszystko. Oprócz tego z pewnością przyjdzie nam obserwować, jak uczestnicy obozu zakochują się w sobie, oszukują się i popadają w coraz głębszy konflikt z ich rówieśnikami wypoczywającymi po drugiej stronie jeziora. Oczywiście, zaraz ktoś zarzuci mi, że to zwykły wakacyjny serial, czego się spodziewałem? Owszem, racja. Jako familijna produkcja na lato, "Camp" może sprawić się bardzo dobrze, po prostu ja nie jestem fanem takich popierdółek (wybaczcie, nie znalazłem lepszego słowa) o niczym.
Oczywiście widzowie musieli otrzymać pełen pakiet różnorakich bohaterów. Jest Kip (Thom Green), nieco wyobcowany chłopak, niegdyś chory na białaczkę, jest Sarah (Dena Kaplan) była pływaczka, mająca zadatki na małą kłamczuchę czy też Marina (Lily Sullivan), choć akurat o niej można póki co powiedzieć niewiele więcej oprócz tego, że istnieje. Oczywiście musiano uraczyć nas negatywnymi postaciami – za te robią uczestnicy drugiego, czytaj "złego", obozu. Ich opiekun, Roger (Rodger Corser) w swoim sportowym kabriolecie, z przyciasną polówką i okularami przeciwsłonecznymi jest zupełnym przeciwieństwem Mackenzie. Tak żebyśmy nie mieli wątpliwości, kto jest dobry, a kto zły. Jego podopieczni jak na razie dali się poznać jako tępe półgłówki z dobrych domów. Wszystko dość stereotypowe, raczej nie odbiegające normą od standardowych produkcji dla młodzieży.
Postacie nie wnoszą do serialu absolutnie niczego szczególnego. Rachel Griffiths może dwoić się i troić, ale grana przez nią bohaterka nie stanie się interesująca tylko dlatego, że uprawia seks z facetem, którego (przynajmniej teoretycznie) nie znosi. To samo tyczy się uczestników obozu. Chłopak lubujący się w filmach dokumentalnych, nastolatek desperacko pragnący zaliczyć jakąś panienkę do końca lata czy pływaczka, która rzuciła pływanie, w żaden sposób nie podnoszą poziomu produkcji. Twórcy bardzo starali, żeby każdy każda z postaci była "jakaś", ale póki co każdej z nich brakuje głębi, są płytkie niczym jezioro, w którym możesz jedynie zamoczyć stopy.
Nie sądzę, aby w kolejnych odcinkach było lepiej, widziałem zwiastun i absolutnie nic na to nie wskazuje. Laski będą walczyć ze sobą, kolesie o ich serca, a główna bohaterka… Nieważne, kto będzie miał ochotę, zobaczy sam. Brakuje mi jakiegokolwiek punktu zaczepienia, dzięki któremu miałbym ochotę oglądać "Camp" nadal. Chyba podziękuję Rachel i jej podopiecznym, bo dla mnie była to bardziej szkoła przetrwania.