"Daredevil: Odrodzenie" to mocny i brutalny powrót, na jaki czekaliśmy – recenzja serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
5 marca 2025, 03:01
Czy w świecie niezliczonych multiwersów jest miejsce na przyziemną historię Diabła z Hell's Kitchen? "Daredevil: Odrodzenie" pokazuje, że tak, choć to zupełnie inne MCU, niż znamy.
Czy w świecie niezliczonych multiwersów jest miejsce na przyziemną historię Diabła z Hell's Kitchen? "Daredevil: Odrodzenie" pokazuje, że tak, choć to zupełnie inne MCU, niż znamy.
Dacie wiarę, że to już dziesięć lat, od kiedy pierwszy z ulicznych herosów Marvela pojawił się na małym ekranie? Wtedy znajdujący się jeszcze pod netfliksową banderą i niewłączony oficjalnie w szeregi większego uniwersum "Daredevil" był prawdziwym odkryciem – mroczną i realistyczną historią, która w niczym nie przypominała barwnych filmowych opowieści o superbohaterach. Dziś, prawie siedem lat od premiery ostatniego sezonu, Diabeł z Hell's Kitchen powraca, tym razem już pod skrzydłami MCU. Czy ponowne narodziny przebiegły pomyślnie?
Daredevil: Odrodzenie – o czym jest serial Disney+?
Na początek należy powiedzieć, jak z całą pewnością nie przebiegły, czyli gładko i bez komplikacji. O nie, powrót Daredevila na ekrany był procesem długim i skomplikowanym. Przerabialiśmy podczas niego kasację, kilkuletnią pustkę w oczekiwaniu na powrót praw do postaci do Disneya, występy gościnne (również komediowe) na małym i dużym ekranie, a nawet całkowitą zmianę koncepcji już w trakcie kręcenia nowego serialu. Bóle, w jakich powstawał "Daredevil: Odrodzenie", nie zwiastowały niczego dobrego, ale spieszę donieść, że możecie odetchnąć z ulgą.
Dzięki temu, że miałem już okazję obejrzeć przedpremierowo cały 1. sezon nowego serialu (dwa premierowe odcinki są już dostępne na Disney+, kolejne co tydzień), mogę w skrócie powiedzieć: jest nieźle. Choć na pewno nie tak samo, jak przed laty, bo zarówno Matthew Murdock (Charlie Cox), jak i jego superbohaterskie alter ego zdążyli się zmienić, to jednak fundamenty opowieści pozostały bez zmian. Serialowy "Daredevil" wciąż jest zatem innego rodzaju historią niż te, do których Marvel nas przyzwyczaił.
W praktyce oznacza to tyle, że "Daredevil: Odrodzenie" to soft reboot serialu Netfliksa. Zachowując dotychczasową chronologię zdarzeń, akcja rozgrywa się pewien czas później, zastając Matta w dobrze znanym towarzystwie Foggy'ego (Elden Henson) i Karen (Deborah Ann Woll), za to w nowych okolicznościach. Jakich? Tego zdradzić nie mogę, ale dobra wiadomość jest taka, że nie będziecie musieli czekać długo, żeby samemu się dowiedzieć. A potem będzie się robić jeszcze ciekawiej.
Daredevil: Odrodzenie to kontynuacja i restart w jednym
O fabularnych szczegółach pisać nie będę, choć to nie tak, że były one skrzętnie ukrywane – śledzący regularnie pojawiające się informacje i przecieki na temat serialu mogą być pewni, że niektóre z nich się potwierdzą. Plotki w takiej ilości to oczywiście efekt zamieszania wokół produkcji, która zanim ujrzała światło dzienne, przechodziła potężną kreatywną zawieruchę. Jej skutkiem było wyrzucenie do kosza części już nakręconego materiału, zwrot Marvela ku tradycyjnej telewizji i zatrudnienie showrunnera w osobie Dario Scardapane ("Punisher"), który miał sprawić, że całość będzie bliższa duchem poprzedniej wersji. Czy tak rzeczywiście jest?
Cóż, trudno powiedzieć, na ile odmienny miał być serial według pomysłu poprzednich scenarzystów, czyli Matta Cormana i Chrisa Orda, ale to nie tak, że planowany przez nich "superbohaterski procedural prawniczy" całkowicie przestał istnieć. Przeciwnie, Matt Murdock gości na ekranie znacznie częściej niż Daredevil, a przy tym nie stroni od żmudnej prawniczej roboty i zamiast masakrować przeciwników w ciasnych korytarzach, robi to na sali sądowej. Choć więc kostium superbohatera przyjdzie mu założyć szybciej niż w 4. odcinku (jak miało być według pierwotnej wersji), to mogę zdradzić, że nie jest to widok, do którego powinniście się mocno przywiązywać.
Lepiej będzie za to przypomnieć sobie okoliczności i postaci towarzyszące bohaterowi przed laty, bo znajomych twarzy i motywów tu nie brakuje. Poza już wspomnianymi Karen i Foggym, najgłośniejszym powrotem jest bez wątpienia Wilson Fisk (Vincent D'Onofrio), który po kilku konfrontacjach z Daredevilem i nie tylko (zainteresowanych odsyłam do seriali "Hawkeye" i "Echo"), wrócił do Nowego Jorku z politycznymi ambicjami. Nietrudno zgadnąć, że drogi jego i Matta szybko się przetną i choć naszemu bohaterowi nie zabraknie innych zajęć, to cień Kingpina będzie górował nad resztą wątków i przeciwników przez cały sezon.
Daredevil: Odrodzenie – bardziej komiksowa historia
Inna sprawa, że sama większa liczba wątków niezwiązanych z główną osią historii to już spora nowość. Choć "Daredevil: Odrodzenie" jest krótszy od poprzedników (dziewięć odcinków o różnej długości, ale wszystkie poniżej godziny), jego akcja jest szybsza, a scenariusz wypakowany wydarzeniami i mnóstwem komiksowych motywów. Daleko mi do twierdzenia, że serial Netfliksa był przegadany, mogę się jednak zgodzić, że w najgorszych momentach potrafił widza zmęczyć. Tutaj dynamika zdarzeń jest znacznie większa, choć czasem twórcza bezpośredniość odbija się na ich słabszych fundamentach i logice. Coś za coś.
Można to jednak serialowi wybaczyć, bo gdy już dostrzeżemy fabułę z szerszej perspektywy, broni się ona i jako większa całość, i w mniejszym, choćby tylko odcinkowym wymiarze. Bo tak, nowy "Daredevil" serwuje nawet coś w rodzaju spraw tygodnia, zamieniając się momentami w procedural, o dziwo, niekoniecznie prawniczy. Nie zawsze są to pomysły w pełni udane, czasem mocno zgrzyta w samym scenariuszu lub przy gwałtownych zmianach w serialowej tonacji, ale mimo wszystko jestem za. Urozmaicenie pomaga tej historii, dając nam też wgląd w mniej oczywiste oblicza bohatera.
Daredevil: Odrodzenie – mniej psychologii postaci
A Matt Murdock, choć praktycznie znamy go już na wylot, wciąż potrafi zaskoczyć. "Odrodzenie" co prawda nie odkrywa swojego głównego bohatera na nowo, kontynuując te motywy w jego charakterystyce, które były poruszane już wcześniej, jednak nadaje im świeżej perspektywy. Choćby za sprawą postaci w rodzaju Heather Glenn (Margarita Levieva, "Kroniki Times Square"), czyli terapeutki będącej najnowszym obiektem zainteresowania Matta, samej interesującej się natomiast tym, co skłania samozwańczych stróżów prawa do ich działań.
Jasne, moralny i etyczny aspekt ukrywania się za maską w celu samodzielnego wymierzania sprawiedliwości był przerabiany w komiksowych historiach na dziesiątki sposobów i nie, twórcy nie odkrywają w tym temacie Ameryki. Trudno mi ich jednak winić za podnoszenie motywu tak mocno wpisanego w centralną postać, zwłaszcza że wiążą go i z indywidualną historią Matta, i z centralną historią całego sezonu.
Zamiast ganić za powtarzalność, wolę więc pochwalić twórców za stosunkowo wstrzemięźliwe podejście, bo choć nowy "Daredevil" nie unika sloganów ("maska nie czyni człowieka"), to nie zamęcza nimi ani widza, ani samego bohatera. Stosunek moralnych rozterek Diabła z Hell's Kitchen towarzyszących poddawaniu się brutalnej naturze do zwykłego fabularnego "dziania się" jest zatem w normie. Inna sprawa, że czasem przydałoby się pokopać trochę głębiej, bo zdarza się opierać motywację postaci na dwóch, trzech zdaniach, co nigdy nie wypada przekonująco.
Takie sytuacje to jednak wyjątki, głównie dlatego, że motywacje bohaterów są tutaj najzwyczajniej w świecie proste. Serial Marvela nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest i choć zauważa problemy, kontrowersje czy dylematy związane z tematyką i postaciami, nie przedkłada ich nad akcję. Ta z kolei stawia na duże historie, rzeczywiście nieco przypominając w tym względzie "Pingwina" (którego Scardapane nazwał "bezpośrednią konkurencją") i jego motyw pogrążonego w chaosie miasta, o którego duszę toczy się tu walka. Warto natomiast zauważyć, że pozostawianie psychologicznych analiz innym wcale nie czyni fabuły płytką. Wbrew pozorom jest się tu w co wgryźć i to nie tylko w związku z tytułowym bohaterem.
Bardzo ciekawie rozwinięta jest choćby relacja Fiska z żoną, Vanessą (Ayelet Zurer), która pod nieobecność męża przejęła jego nielegalne praktyki, co wprowadziło do tego zawsze intrygującego związku nową dynamikę. Nieźle wypada też polityczne otoczenie Kingpina, choćby w osobie pełnego zapału Daniela Blake'a (Michael Gandolfini, "Wszyscy święci New Jersey"), czy ciekawy pomysł z "dokumentalnymi" wstawkami oddającymi głos zwykłym nowojorczykom. A z drugiej strony, nieco rozczarowujący był dla mnie udział pomniejszych czarnych charakterów – czy to już nam znanego Bullseye'a (Wilson Bethel), czy zwłaszcza debiutanta Muse'a, który w zapowiedziach wyglądał na przeciwnika z potencjałem, a w serialu został z tego w sumie sam wygląd.
Daredevil: Odrodzenie – czy warto oglądać serial?
Chociaż takich drobnych, czy też nieco większych wad (wyjątkowo paskudne CGI, na szczęście w małej ilości w porównaniu z nadal świetną choreografią walk wręcz) na przestrzeni całego sezonu nie brakuje, ogólne wrażenie po powrocie Daredevila na ekran mam pozytywne. Serial przeszedł lifting zarówno fabularny, stawiając na mocne i odważne rozwiązania scenariuszowe, jak również wizualny, ograniczając wiecznie ponure noir na rzecz większej różnorodności. Przy tym udało się zachować elementy, które przyciągnęły widzów przed laty, na czele z brutalną akcją wplecioną w oparty na wyrazistej i stosunkowo przyziemnej historii scenariusz.
"Stosunkowo", bo trzeba zaznaczyć, że oficjalne przyjęcie Murdocka i reszty do MCU niesie ze sobą konsekwencje. Serialowa historia nie funkcjonuje już w oderwaniu od reszty marvelowskiego uniwersum, lecz akceptuje jego zasady i sama zostaje opleciona pewnymi fabularnymi więziami. Odwołań do innych zakątków komiksowego świata jest więc sporo, czasem drobnych i kompletnie zaskakujących, a czasem spodziewanych i niecierpliwie oczekiwanych, jak pojawienie się Punishera (Jon Bernthal) – który swoją drogą został solidnie podprowadzony pod swój własny, niedawno zapowiedziany telewizyjny special.
Biorąc pod uwagę, że również sam "Dardevil: Odrodzenie" wróci wkrótce na nasze ekrany z 2. sezonem (choć będzie to raczej druga połowa pierwszego), a nowy plan Marvela na seriale zakłada regularne premiery co roku, to widać, że studio wiąże z tym tytułem i postacią naprawdę duże nadzieje. Wiadomo, że po drodze wszystko może pójść nie tak, ale na teraz odnoszę wrażenie, iż obrany kierunek wygląda na właściwy. Może przyszłość MCU leży nie w multiwersum, lecz na ulicach Nowego Jorku?