"Biały Lotos" w 3. sezonie to jeszcze więcej mroku, czarnego humoru i kompletnego obłędu – recenzja
Marta Wawrzyn
11 lutego 2025, 17:00
"Biały Lotos" powraca z 3. sezonem, a my już widzieliśmy większość odcinków i spieszymy donieść: jest obłędnie. Niby tak samo jak poprzednio, ale też mroczniej, dziwniej, z dodatkiem poszukiwań duchowych i pokręconą fabułą.
"Biały Lotos" powraca z 3. sezonem, a my już widzieliśmy większość odcinków i spieszymy donieść: jest obłędnie. Niby tak samo jak poprzednio, ale też mroczniej, dziwniej, z dodatkiem poszukiwań duchowych i pokręconą fabułą.
Czy "Biały Lotos" może robić to w nieskończoność? W nieskończoność pewnie nie, ale trzy razy, owszem, może. I nawet jeśli pod pewnymi względami stał się już powtarzalny, choć wcale niekoniecznie przewidywalny, to 3. sezon (widziałam przedpremierowo sześć odcinków z ośmiu) ma w sobie wystarczająco dużo szaleństwa, czarnego humoru i rewelacyjnych występów aktorskich, żebyśmy mogli tak po prostu się nim cieszyć, bez nadmiernego zastanawiania się, czy aby nie oglądamy po raz kolejny tego samego. Tyle że parę odcinków będziecie musieli poczekać, zanim fabuła rzeczywiście się rozkręci.
Biały Lotos – sezon 3 w Tajlandii. O czym są nowe odcinki?
Tym razem wszystko zaczyna się od strzelaniny. Strzelanina ma miejsce pośrodku medytacji w egzotycznym raju, gdzie po drzewach biegają sobie sympatyczne małpki. Mistrz ceremonii, Mike White – scenarzysta i reżyser wszystkich odcinków, a tych z sezonu na sezon robi się coraz więcej – w pierwszych minutach tradycyjnie zapowiada pokrótce zakończenie, by chwilę potem cofnąć się siedem dni wstecz, kiedy to iście baśniowa łódka wiezie nową ekipę turystów, w tym obecną w 1. serii Belindę (Natasha Rothwell), do tajskiego Białego Lotosu. Dobrze nam znana bohaterka przyjeżdża na szkolenie. Pozostałe postacie mają różne cele i stanowią razem dość eklektyczny miks.
Bywalców Białego Lotosu tradycyjnie łączy jedno: są absolutnie okropnymi ludźmi, z których niemal wszystkim (jest jeden interesujący wyjątek) życzymy śmierci w minucie, kiedy ich spotykamy. Najłatwiej znienawidzić rodzinę Ratliffów, karykaturalnych uprzywilejowanych d*pków ze Wschodniego Wybrzeża. Na jej czele stoi Timothy (Jason Isaacs, "Star Trek: Discovery"), finansista zamieszany w skandal, który będzie go prowadził w coraz bardziej nieoczekiwanych kierunkach. Jego małżonka, Victoria (Parker Posey, "Schody"), to chodzący miks prochów, złośliwości i czystej ignorancji.
Z trójki dorosłych lub prawie dorosłych dzieciaczków najpaskudniejszy wydaje się Saxon (Patrick Schwarzenegger, "Pokolenie V"), z obsesją na punkcie seksu i pewnego modelu męskości. Piper (Sarah Catherine Hook, "Okrutne intencje") i Lochlan (Sam Nivola, "Para idealna") to niby "ci lepsi", jednak sytuacja okaże się skomplikowana, zwłaszcza kiedy relacje między rodzeństwem nabiorą barw rodem z "Gry o tron" i oczywiste stanie się, kto najbardziej pragnie akceptacji ze strony taty i jej nie otrzymuje.
Michelle Monaghan ("Detektyw"), Leslie Bibb ("Asy z klasy") i Carrie Coon ("Pozłacany wiek") wcielają się w Jaclyn, Kate i Laurie, trójkę przyjaciółek z czasów szkolnych, zaliczających podróż w głąb siebie z pomocą jogi, zakrapianych imprez – w tym jednej z półnagimi Rosjanami i mówię wam, bardziej kontrowersyjnie w "Białym Lotosie" nigdy nie było! – i celnych ciosów pod adresem siebie nawzajem. To jadowite trio, na które będziecie patrzeć z coraz większym przerażeniem, nie mogąc rozpracować, kogo właściwie nienawidzicie najbardziej. Ale, jak wszyscy w "Białym Lotosie", te trzy panie także mają swoje frustracje, problemy i, podobnie jak Shrek i cebula, liczne warstwy.
Na koniec zostaje para, Rick (Walton Goggins, "Fallout") i Chelsea (Aimee Lou Wood, "Sex Education"), jego młodziutka partnerka. Nie ukrywam, że to oni zaskoczyli mnie najbardziej – ta relacja ani trochę nie jest tym, czym wydaje się na początku – zaś aktorsko prawdziwym objawieniem okazała się Lou Wood. Gwiazda młodzieżowego hitu Netfliksa raz jeszcze fantastycznie połączyła talent dramatyczny z komediowym, tworząc postać dosłownie nie z tego świata, wiernie trwającą u boku wybranka swojego serca, z którym, jak zapewnia, połączył ją kosmos. Nie raz, nie dwa będziecie zastanawiać się, czy Chelsea jest naiwną idiotką, na którą wygląda, czy jednak niekoniecznie, skoro ludzkie emocje rozpracowuje w mig, a jej komentarze często trafiają w sedno. Para ma też jedną z najpiękniejszych, najbardziej czułych scen seksu, jakie od dawna widziałam w serialach. Ich pełen nieoczywistości romans to dla mnie najlepsza rzecz, jaką dał nam 3. sezon "Białego Lotosu". A atrakcji naprawdę nie brakuje.
Biały Lotos sezon 3 – mrok i spirytualizm w tajskiej bajce
Nowe odcinki hitu HBO to sprawny miks tego, co znamy – Mike White wypracował zwycięską formułę i raczej jej już nie zmieni, nawet jeśli jej częścią siłą rzeczy stała się repetytywność – z nowymi okolicznościami przyrody, wymuszającymi nieco inny ton, rytm i tematykę. Podobnie jak w poprzednich edycjach, fabuła "Białego Lotosu" sprowadza się do tego, że grupka amerykańskich uprzywilejowanych idiotów przyjeżdża do kurortu w miejscu, o którego kulturze, historii i tradycji ma zerowe pojęcie, a następnie przez siedem dni prawie nie wyściubia poza niego nosa, dusząc się we własnym sosie i jednocześnie licząc na duchowe objawienie. Tak jak zapowiedziano, wschodnia religijność i spirytualizm odgrywa w tej historii pewną rolę, ale w bardzo specyficzny sposób. "Biały Lotos" raz jeszcze przedstawia perspektywę ignoranckich turystów, z ich głupoty, nonszalancji i błogiej bezmyślności czyniąc główną atrakcję.
Mike White podkreślał przed premierą, że ten sezon przybiera mroczniejsze barwy, i rzeczywiście tak jest. W pełnym słońcu, w otoczeniu soczystej zieleni, bajecznych widoków i jaskrawych ciuchów, rozgrywają się historie rodem z któregoś z weselszych kręgów piekieł, wypakowane traumami, frustracjami i nieludzkimi zachowaniami. A także potężną dawką podejrzliwości wszystkich wobec wszystkich. Jedna z postaci stwierdza w pewnym momencie, że do Tajlandii przybywa się z dwóch powodów: albo szukając czegoś, albo przed czymś uciekając. Ten motyw powraca raz po raz na przestrzeni sezonu, w coraz dziwniejszych kształtach, wersjach i odmianach.
W końcu jasne staje się, że wszyscy ci ludzie i czegoś szukają, i przed czymś uciekają – w sensie zarówno duchowym, jak i czysto praktycznym. A to, czego boją się najbardziej, jak również odpowiedzi, które znajdują czasem w nieoczekiwany sposób, będzie was wciąż zaskakiwać. To nie jest pewnie najlepszy sezon "Białego Lotosu" – hawajski debiut pozostaje niedościgniony, bo tego wrażenia świeżości po prostu nie da się powtórzyć – ale możecie się zdziwić, kogo i w jakie rejony zaprowadzą egzystencjalne poszukiwania. "Wszyscy uciekają od bólu do przyjemności. Ale znajdują tam tylko więcej bólu" – mówi do jednej z postaci buddyjski mnich, i tak, nie brzmi to jak najbardziej odkrywcza myśl na świecie, ale dla tej grupki ludzi okazuje się najczystszą, najbardziej bolesną i okrutną z prawd, uderzającą ich w zaskakujących momentach.
Biały Lotos sezon 3 – czy warto oglądać nowe odcinki?
Możliwe, że 3. sezon "Białego Lotosu" sprawdza się najlepiej ze wszystkich jako opowieść o mrokach ludzkiej natury, naszej wrodzonej podłości, egoizmie i pustce duchowych poszukiwań, które uważamy za największe osiągnięcie naszej egzystencji – przynajmniej jako zachodnia cywilizacja. Zderzenie światów przybiera zresztą jeszcze jeden interesujący obrót w postaci rzucanych tu i ówdzie sugestii o gigantycznych dysproporcjach ekonomiczno-społecznych. Ale oczywiście nic tutaj waszego życia nie odmieni. "Biały Lotos" zawsze o tematy zahaczał, ale też nie czynił tego ze zbytnim zniuansowaniem. Na co wypada już machnąć ręką, to naprawdę "tylko" rozrywka.
I raz jeszcze jest to rozrywka idealna, sprawiająca frajdę, wkręcająca bez reszty. Jako że dostaliśmy od HBO bardzo długą listę spoilerów zabronionych w przedpremierowych recenzjach – i jest to w pełni zrozumiałe – nie mogę zdradzić wam jednego z głównych powodów, dla których 3. sezon "Białego Lotosu" może okazać się jeśli nie najlepszym, to najbardziej ekscytującym ze wszystkich. Powiedzmy, że znalazł się w nim wątek, który będziecie śledzić z zapartym tchem, jak tylko zorientujecie się, o co w nim chodzi. Ale też przyda się cierpliwość, parę odcinków to potrwa, zanim naprawdę zacznie się dziać.
Ta najważniejsza tajemnica prawdopodobnie wystarczy, abyście pokochali nowy "Biały Lotos", a tak się składa, że jest jedną z wielu. Nie raz, nie dwa zorientujecie się, że nie wszystko tu jest tym, czym się wydaje, a i – niestety, znów banał – barwnych postaci w Tajlandii nie brakuje. Hit HBO w 3. sezonie raz jeszcze okazuje się świetną, okrutną i przezabawną czarną komedią, wdzięczną farsą, celną satyrą społeczną i wciągającym thrillerem czy też kryminałem. Jest dziwnie, absurdalnie, surrealistycznie, śmiesznie i strasznie. Kolejne podrzucane nam zagadki robią swoją robotę, słoneczna oprawa w bezlitosny sposób zderza się ze smołą ludzkich dusz, a oprawa całego widowiska raz jeszcze jest absolutnie niesamowita. Pakujcie walizki, przed wami osiem tygodni dzikich wrażeń. I tradycyjnie pamiętajcie, aby do nikogo za bardzo się nie przywiązywać.