"Przesmyk" zachwyca klimatem i realistyczną historią – recenzja polskiego serialu platformy Max
Nikodem Pankowiak
31 stycznia 2025, 08:12
"Przesmyk" (Fot. Max)
Zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi, kryzys na granicy i bezustanny strach, że wojna jest tuż za rogiem. "Przesmyk" nie boi się aktualnych tematów, ale robi to z wyczuciem, zamiast podsycać społeczne lęki.
Zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi, kryzys na granicy i bezustanny strach, że wojna jest tuż za rogiem. "Przesmyk" nie boi się aktualnych tematów, ale robi to z wyczuciem, zamiast podsycać społeczne lęki.
"Przesmyk" to zapowiadany już od dłuższego czasu polski serial platformy Max, który wyreżyserował Jan P. Matuszyński ("Król"). Ta sześcioodcinkowa produkcja szpiegowska (widziałem całość przed premierą) zabiera widzów w jeden z najbardziej strategicznych rejonów w Europie – przesmyk suwalski, czyli potencjalnie kluczowe miejsce, gdyby w przyszłości doszło do konfliktu zbrojnego między państwami NATO a Rosją i Białorusią. Pytanie, czy widzowie, bombardowani na co dzień informacjami o wojnie, kryzysie na granicy czy Putinie, będą chcieli jeszcze sięgnąć po serial tak mocno osadzony we współczesnych realiach. Mam nadzieję, że tak, bo "Przesmyk" zasługuje na to, by odnieść sukces.
Przesmyk – o czym jest polski serial szpiegowski Max?
Główną bohaterkę serialu, Ewę Oginiec (nagrodzona w Gdyni za rolę w "Imago" Lena Góra) poznajemy w samym środku akcji, gdy wypełnia tajną misję na terenie obwodu kaliningradzkiego. Serial nie traci czasu na zbędne introdukcje, zamiast słów, szybko przechodzi do czynów, a my mamy okazję przekonać się, jak dobrze jest wyćwiczona w swoim szpiegowskim fachu. Ewa potrafi przyjąć cudzą tożsamość, świetnie posługuje się językiem rosyjskim, co w tym zawodzie jest niezbędne i oczywiście potrafi zachować zimną krew nawet w najbardziej problematycznych sytuacjach. No i na dodatek potrafi porządnie przywalić, ale tego chyba wszyscy się spodziewaliśmy, prawda?
Jak szybko się okaże, misja Ewy będzie częścią znacznie większej operacji, w której udział bierze także jej partner, Skiner (Karol Pocheć, "Kibic") – jedyny człowiek w świecie szpiegów, któremu Ewa faktycznie ufa. Ich praca staje się coraz bardziej niebezpieczna, gdy napięcie między Polską i państwami NATO a Rosją zacznie sięgać zenitu. Rosjanie będą koncentrowali coraz więcej wojsk właśnie w okolicy przesmyku suwalskiego, który dla nich jest bramą do Europy. Za kulisami będzie zaś toczyła się coraz bardziej nerwowa gra o to, by powstrzymać rosyjskie i białoruskie prowokacje i tym samym zapobiec wybuchowi wojny.
Najważniejszym zadaniem Ewy będzie odnalezienie "kreta" w polskiej ambasadzie w Mińsku – misja, którą początkowo miała wykonać razem ze Skinerem, ale ten zostaje porwany właśnie na terytorium Białorusi. Nasza bohaterka będzie miała więc ręce pełne roboty i to na dodatek w wyjątkowo nieprzyjaznym dla Polaków kraju. Zdana wyłącznie na siebie i przekonana o tym, że nikomu nie należy ufać, Ewa będzie stąpała po wyjątkowo cienkim lodzie, ukrywając swoją prawdziwą tożsamość i jednocześnie prowadząc własne śledztwo, które oczywiście narazi ją na ogromne niebezpieczeństwo.
Przesmyk stawia przede wszystkim na realizm
Choć Ewa jest główną bohaterką, łatwo zorientować się, że jest tylko częścią większej gry, która przez większość czasu pozostaje poza oczami widzów. Jasne, jej rola jest nie do przecenienia, ale twórcy serialu, na czele z jego pomysłodawcą Wojciechem Bockenheimem ("Belfer"), nie stworzyli postaci, która jako ta jedyna jest w stanie uchronić świat przed tlącym się już konfliktem. To nie żadna agentka z cechami robota, tylko kobieta z krwi i kości, której akurat przypadło odegranie większej roli niż pewnie sama by kiedykolwiek przypuszczała. I tutaj wyrazy uznania należą się Lenie Górze, bo stworzyła wiarygodną postać w momencie, gdy łatwo byłoby przeszarżować. Jej bohaterka do końca pozostaje jednostką, która po prostu próbuje odnaleźć się w sytuacji, gdzie została uwikłana w coś znacznie większego od niej samej.
"Przesmyk" osadzono w świecie niemalże rzeczywistym. Co prawda akcja dzieje się w roku 2021, dzięki czemu uniknięto tematu rosyjskiej napaści na Ukrainę, ale twórcy absolutnie nie uciekają od geopolitycznych realiów. Już na samym wstępie wspominają aneksję Krymu, a w kolejnych odcinkach nie brakuje chociażby tak aktualnych tematów, jak kryzys na granicy z Białorusią czy rosyjskie "zielone ludziki". To właśnie ogromna zaleta serialu Maksa – cała przedstawiona historia prezentuje się bardzo wiarygodnie. Na tyle wiarygodnie, że po seansie serialu zaczynamy zastanawiać się, czy przypadkiem właśnie takie historie, o których zapewne nigdy się nie dowiemy, nie dzieją się gdzieś obok nas.
"Przesmyk" na każdym kroku bawi się z widzem, podsuwając nam różne mylne tropy i sugerując, żebyśmy – dokładnie tak, jak Ewa – nie ufali nikomu. Tu wszyscy mają swoje tajemnice i nawet jeśli nie są one bezpośrednio powiązane z główną osią fabularną, sprawiają, że cień podejrzeń pada na każdego. Jednocześnie ani na moment produkcja nie traci na wiarygodności, a scenariusz nigdy nie odpływa w rejony, gdzie zacząłby przypominać bajkę. Wtedy moglibyśmy mówić o tanim żerowaniu na dzisiejszej sytuacji geopolitycznej, tymczasem "Przesmyk" podchodzi do niej z szacunkiem, nie próbuje na siłę podsycać naszych strachów, ale też nie koloryzuje rzeczywistości.
Przesmyk – czy warto oglądać polski serial szpiegowski?
Świat szpiegów w serialu Maksa to miejsce ze wszech miar samotne, z którego na dodatek bardzo trudno się wydostać. Widzimy to najlepiej na przykładzie Ewy, która przecież po akcji w Królewcu – niosącej dla niej ogromne osobiste konsekwencje – i tak coraz bardziej wikła się w ten świat. I właściwie wszyscy bohaterowie są w tu coś uwikłani – nieważne, czy mówimy o szefowej bezpieczeństwa w polskiej ambasadzie (Ewelina Starejki, "Rojst"), kierowcy tamże (Piotr Pacek, "Śleboda"), czy prezesie stowarzyszenia Polaków na Wschodzie (Leszek Lichota, "Wataha"). Jak na sześcioodcinkowy serial, wątków i postaci jest naprawdę sporo, bo ważne role odgrywają jeszcze chociażby Bartłomiej Topa ("1670") i Andrzej Konopka ("Wzgórze psów"), a na drugim planie pojawia się Tomasz Ziętek ("Żeby nie było śladów) w roli polskiego dysydenta, który właśnie opuścił białoruskie więzienie.
I to właśnie na przykładzie tego ostatniego możemy zobaczyć, w jakiej rzeczywistości przyszło żyć części bohaterów "Przesmyku". Białoruś jest państwem zdecydowanie nieprzyjaznym i dusznym dla mieszkających tam Polaków i ten klaustrofobiczny klimat państwa – więzienia naprawdę udało się oddać na ekranie. Ogromna w tym zasługa scenografii i zdjęć – serialowa Białoruś przypomina trochę skansen, ale jednocześnie nie jest w żaden sposób karykaturą prawdziwego państwa. Pozostaje jednak miejscem wyjątkowo ponurym, nie tylko ze względu na architekturę, ale także to, czego na pierwszy rzut oka w serialu zbyt często nie widać, a co czujemy podskórnie – wszechobecny terror, jakiemu dyktator poddaje obywateli.
Oczywiście skoro "Przesmyk" jest serialem szpiegowskim, nie zapomina także o tym, czego od takich seriali również oczekujemy. Nie brakuje tu akcji, Ewa kilkukrotnie ma okazję, by udowodnić, że nie tylko celnie strzela, ale też mocno kopie i bije. Przy tym wszystkim zrezygnowano jednak z tanich fajerwerków, postawiono na klimat i taka decyzja finalnie w pełni się opłaciła. Świat szpiegów wydaje się tu wyjątkowo realistyczny, bo ten serial nie robi z nich superbohaterów. To ludzie będący niewolnikami swojego zawodu, którzy poświęcili mu wszystko, w zamian dostając niemal nic. Nie są też ludźmi bez skazy – czasem podporządkowują się politycznym naciskom, czasem dają ponieść własnym emocjom. I to właśnie chyba najmocniejsza strona "Przesmyku" – że do samego końca możemy widzieć w Ewie i pozostałych bohaterach prawdziwych ludzi. To bardzo miła odmiana.