"Magic City" (2×01): I tak to się zaczyna
Marta Wawrzyn
20 czerwca 2013, 18:01
"Magic City" w 2. sezonie jest dokładnie tym samym serialem co na początku – pięknym, bogatym i nie mającym do zaoferowania żadnej oryginalnej historii. Ale muszę przyznać, że wciąż go bardzo lubię i cieszę się na myśl o lecie w Miami Beach. Spoilery.
"Magic City" w 2. sezonie jest dokładnie tym samym serialem co na początku – pięknym, bogatym i nie mającym do zaoferowania żadnej oryginalnej historii. Ale muszę przyznać, że wciąż go bardzo lubię i cieszę się na myśl o lecie w Miami Beach. Spoilery.
Po 1. sezonie "Magic City" pisałam, że nie wyróżnia się on niczym szczególnym – bohaterowie nie są szczególnie interesujący na tle setek filmowych i serialowych gangsterów, dialogi rażą pompatycznością, a fabuła jest od początku do końca przewidywalna i na dodatek łopatą ładowana widzowi do głowy. Z drugiej strony, ogląda się ten serial przyjemnie. Przede wszystkim dlatego, że jest piękny wizualnie, ma swój klimat (choć z tą magią bym nie przesadzała), a na dodatek po ekranie przechadza się wspaniała Olga Kurylenko. Niespieszny rozwój akcji nie denerwuje, przeciwnie – sprawia, że widz zanurza się w ten świat i po prostu sobie w nim jest, nie goniąc niczego ani specjalnie nie wysilając się. Krótko mówiąc, jest to idealny serial na lato.
Odcinek "Crime and Punishment" zaczął się zaraz po wydarzeniach z finału 1. serii. Ike Evans wciąż siedzi za kratkami i dręczą go senne koszmary, związane z wyrzutami sumienia. Vera musi kombinować, jak go wyciągnąć, i spotyka niespodziankę w postaci Meg wśród udziałowców. Stevie opuszcza łóżko kochanki, Ben Diamond zasypia na szklanej podłodze, zmęczony podglądaniem. Danny podejrzewa, że ojciec nie jest wcale niewinny i nie wie, co z tym począć. Prokurator Klein po raz kolejny pokazuje, jakie są metody jego pracy.
Po serii pogaduszek, anegdot (nic mnie nie denerwuje tak, jak pretensjonalne opowieści Bena Diamonda, ale muszę przyznać, że jego gra ze Steviem została poprowadzona bardzo zgrabnie) i przechadzania się staje się to, czego wszyscy chyba się spodziewali: Ike opuszcza więzienie. Problem w tym, że opuszcza je nie tak jak chciał – bo za pieniądze Diamonda, przestraszonego, co by było, gdyby Ike zaczął sypać.
I tak zaczyna się poważna rozgrywka pomiędzy gościem, którego zwą Rzeźnikiem, i facetem, który "zrobił coś złego, ale nie jest zły". Na razie gdzieś w tle jest ten trzeci – Sy Berman (James Caan), gangster, który "stworzył" Bena Diamonda i który teraz raczej już nie opowie się po jego stronie. Jeśli scenarzyści dobrze poprowadzą te rozgrywki, "Magic City" wreszcie może stać się nie piękną wydmuszką, a porządnym, pełnokrwistym dramatem gangsterskim, do którego miana od początku aspiruje.
Mimo że pomiędzy finałem poprzedniej serii a premierą obecnej nie upłynęło wiele czasu – najwyżej kilkanaście godzin – to można zauważyć, że niektórzy bohaterowie z otoczenia Ike'a nieco się zmienili, kiedy on poszedł do więzienia. Czy może nie tyle się zmienili, co pokazali, jacy są naprawdę. Vera co prawda nie podjęła dobrej decyzji, ale udowodniła, że jest kimś więcej niż ładną żoną bogatego faceta. Jej powrót do tańca na scenie jako widza mnie cieszy, bo oznacza to więcej Olgi Kurylenko w jeszcze piękniejszych kreacjach.
Danny mógł wkopać ojca na dobre, ale kiedy przyszło co do czego postąpił jak porządny członek rodziny gangstera. Sądzę, że mimo to kiedyś będzie pracował w prokuraturze, ale nigdy już nie będzie taki przyzwoity, jak chciał być, zanim dorósł. I nawet jeśli nadal sądzi, że będzie z Mercedes, skończy jak wszyscy młodzi mężczyźni podobni do niego: u boku jakiejś majętnej blondynki.
Odnoszę wrażenie (i mam nadzieję), że 2. sezon będzie bardziej mroczny niż pierwszy, ale czy ciekawszy? Nie wiem. Na razie zaskoczona nie poczułam się ani razu. No dobrze, było jedno zaskoczenie – zmienił się utwór w czołówce. Nie wiem, po co tę zmianę wprowadzono, ale wprawiła mnie ona w lekką konsternację, bo przyzwyczaiłam się do poprzedniego motywu i moim skromnym zdaniem był on znacznie bardziej chwytliwy.
"Magic City" mogłoby być serialem bardzo dobrym, ale brakuje mu nieprzewidywalności, subtelności, głębi. Bohaterowie muszą zostać pogłębieni psychologicznie, bo na razie to figury tak papierowe, że nawet dobrzy aktorzy niewiele są w stanie z nich wycisnąć. Scenarzyści nie mogą dalej obawiać się niedopowiedzeń czy odważniejszych rozwiązań fabularnych, ponieważ nie da się stworzyć oryginalnego dzieła, nie ryzykując. Na razie niestety "Magic City" jest serialem posklejanym z motywów podpatrzonych tu i ówdzie. Solidnym, dającym się oglądać bez bólu, ale nie potrafiącym wybić się ponad przeciętność.
Jeśli jednak lubicie takie klimaty (i nagie, piękne kobiety. Wspomniałam o nagich, pięknych kobietach?) i szukacie przyjemnego, niewymagającego wielkiego wysiłku intelektualnego tytułu na lato, jak najbardziej polecam "Magic City". Produkcja ma kilka zalet, które sprawiają, że łatwo jest zapomnieć o jej wadach.