"The Pitt" to miks "Ostrego dyżuru" i "24 godzin", który wkręci was bez reszty – recenzja serialu Max
Marta Wawrzyn
10 stycznia 2025, 08:01
"The Pitt" (Fot. Warrick Page/Max)
"The Pitt" debiutuje na platformie Max w atmosferze lekkich kontrowersji, z pozwem spadkobierców twórcy "Ostrego dyżuru" na czele. Sprawdzamy, czy warto oglądać serial medyczny, w którym do roli lekarza wraca Noah Wyle.
"The Pitt" debiutuje na platformie Max w atmosferze lekkich kontrowersji, z pozwem spadkobierców twórcy "Ostrego dyżuru" na czele. Sprawdzamy, czy warto oglądać serial medyczny, w którym do roli lekarza wraca Noah Wyle.
Przez ostatnie dwie dekady większość seriali medycznych chciała być albo jak "Dr House", albo jak "Chirurdzy". Kultowy "Ostry dyżur" pozostawał jedyny w swoim rodzaju, zapewne dlatego że stworzenie czegoś choć trochę oryginalnego w podobnym formacie wyglądało na karkołomne zadanie – i nie bez powodu.
Historia powstania "The Pitt", medycznego tasiemca debiutującego właśnie na platformie Max, jest kontrowersyjna, ponieważ zaczęła się od prób stworzenia rebootu "Ostrego dyżuru" przez dawnych jego współtwórców i aktora grającego jedną z głównych ról. Kiedy rozmowy z wdową po Michaelu Crichtonie, pomysłodawcy i twórcy kultowej serii, nie zakończyły się pozytywnym skutkiem, ekipa producentów – Noah Wyle, a także John Wells i R. Scott Gemmill – zaczęła szukać pomysłu na zupełnie nowy serial. Skończyło się pozwem ze strony wdowy po Crichtonie, zanim ta w ogóle miała szansę zobaczyć choćby fragment serialu "The Pitt". Kwestie sporne jakoś będą musieli rozstrzygnąć prawnicy, a ja jako recenzentka mogę powiedzieć: nie, nie jest to plagiat.
The Pitt – o czym jest serial medyczny platformy Max?
"The Pitt", którego 1. sezon łącznie ma liczyć aż 15 odcinków (widziałam 10 z nich przedpremierowo), owszem, ma w sobie DNA "Ostrego dyżuru" i pewnych niezbyt dla siebie korzystnych porównań nie uniknie. Ale jednocześnie oferuje wystarczająco dużo świeżości i nowości, żeby stać pewnie na własnych nogach – i to właściwie już od samego początku. Tak, znów trafiamy na amerykański odpowiednik SOR-u, gdzie panuje znajomy chaos, a postacie to lekarze (z wyraźnym dodatkiem czy wręcz przewagą studentów), pielęgniarki i pacjenci. Tak, znów mamy miks przypadków medycznych, prywatnej (melo)dramy personelu, ekstremalnych nerwów, łez i humoru.
Tego wszystkiego nie dało się napisać od zera, ponieważ Michael Crichton trafnie uchwycił tę specyficzną esencję SOR-ów, tak samo obłędnych niezależnie od tego, gdzie i kiedy je odwiedzamy. Wyle, Wells i Gemmill, żyjąc tym przez lata, musieli świetnie zdawać sobie sprawę, że gdyby chcieli to koło wymyślić na nowo, mogliby to zrobić tylko gorzej – poprzestali więc na pewnych unowocześnieniach. "The Pitt", podobnie jak "Ostry dyżur", w dużej mierze opiera się na dbałości o szpitalne realia, a ze znakomitym poprzednikiem łączą go też m.in. próby poszukiwania odpowiedzi na pytanie, dlaczego lekarze z SOR-ów są tak strasznie uzależnieni od emocji, adrenaliny i ekstremalnych doznań, będących częścią ich pracy – a także ile w tym jest idealizmu.
I tu właśnie wkracza na scenę Michael Robinavitch, czyli dr Robby (Noah Wyle we własnej osobie), straumatyzowany lekarz, przeżywający w 1. sezonie "The Pitt" szalenie trudny dzień. Akcja zaczyna się o 7:00 rano, a cały sezon "The Pitt" ma objąć 15-godzinną zmianę na ostrym dyżurze. Zmianę, której dr Robby nie powinien był brać, bo wypada w rocznicę śmierci jego mentora, zabitego przez COVID-19 w tym samym szpitalu. Od pierwszych chwil jest jasne, że przed nami dzień, który obnaży wszelkie problemy i słabości na pozór supermiłego i bardzo kompetentnego lekarza. Jest też jasne, że to nie drugi John Carter – Noah Wyle przyznał, że postać pisano tak, aby nie była kopią jego dawnej roli, i rzeczywiście, począwszy od robotniczego pochodzenia i zamiany (zgodnie z duchem czasu w szpitalach) koszuli i krawata na bluzę z kapturem, a skończywszy na nowej osobowości, ekipa "The Pitt" wyszła z tego obronną ręką.
The Pitt – nowy serial Max to Ostry dyżur + 24 godziny
Zarówno dr Robby, jak i pozostali bohaterowie są inni od swoich ikonicznych poprzedników, często na swój sposób specyficzni, a przy tym z miejsca dają się polubić. Głównych postaci jest prawie tuzin, a te najważniejsze to: rezydentka dr Collins (Tracy Ifeachor, "Quantico"), z którą kiedyś Robby'ego łączyło coś więcej; na oko miły jak psiak, którego chce kupić swojemu dziecku, dr Langdon (Patrick Ball, "Prawo i porządek"); empatyczna dr Mohan (Supriya Ganesh, "Grown-ish") i skrywająca pewien sekret dr McKay (Fiona Dourif, "Chucky"). Jako że akcja dzieje się w szpitalu klinicznym, oprócz lekarzy mamy garstkę stażystów i studentów, a dla części z nich to pierwszy dzień praktyk. Do młodszej części głównej obsady zaliczają się więc: Taylor Dearden ("Sweet/Vicious") jako dr King, Isa Briones ("Star Trek: Picard") jako dr Santos, Gerran Howell ("Suspicion") jako Whitaker oraz Shabana Azeez ("In Limbo") jako Javadi. Wszystkim zarządza po żołniersku pielęgniarka, Dana (Katherine LaNasa, "Truth Be Told").
Postacie są znacznie bardziej zróżnicowane niż w "Ostrym dyżurze", jeśli chodzi o pochodzenie etniczne, co wydaje się oczywistością, skoro akcja serialu dzieje się we współczesnej Ameryce (dokładniej Pittsburghu), ale też postawiono na narysowane dużo grubszą kreską charaktery – można domyślać się, że po to, abyśmy, poznając tych ludzi na przestrzeni zaledwie kilkunastu godzin, mieli w miarę pełne wyobrażenie na temat tego, kim są i jacy są. Oglądając serial, szybko zorientujecie się, kto dostarczy nam niechcący tony śmiechu, kto będzie musiał pewne rzeczy w sobie szybko zmienić, aby być w stanie funkcjonować w tym środowisku, i gdzie leżą potencjalne konflikty.
Od "Ostrego dyżuru" "The Pitt" odróżnia również to, że pacjenci nie są tu anonimową masą z paroma ekscentrycznymi wyjątkami. Jako że spędzamy z tymi ludźmi cały dzień, wielu pacjentów zdołamy nieźle poznać i przeżyć razem z nimi osobiste dramaty. I choć po 10 godzinach nikt z nich nie zapadł mi w pamięć tak jak personel, widać świeże podejście i kolejną wyraźną zmianę w stosunku do kultowego poprzednika.
Przede wszystkim jednak sukces "The Pitt" wydaje mi się przesądzony z jednego prostego powodu: Wyle, Wells i Gemmill jako pierwsi wpadli na to, aby połączyć format "Ostrego dyżuru" z tym znanym z hitowych "24 godzin". Zapraszając nas do spędzenia 15 godzin na ostrym dyżurze w czasie rzeczywistym, twórcy "The Pitt" trafili w dziesiątkę i wynaleźli na nowo magiczną formułę. To serial niesamowicie uzależniający, który co godzinę oferuje potężną dawkę traum, emocji i sarkazmu, osadzając to wszystko w realiach współczesnej służby zdrowia. Co więcej, z godziny na godzinę napięcie tylko rośnie, w miarę jak przywiązujemy się do postaci i wkręcamy się w ich historie, te medyczne i te prywatne. Wzorem najlepszych seriali medycznych, "The Pitt" łączy emocjonalne ludzkie historie z tłem społeczno-medycznym, oferując pełne spektrum emocji i od klimatu jak z "House'a" raz po raz sprawnie przechodząc do wyciskacza łez.
The Pitt – czy warto oglądać serial platformy Max?
Czy to wszystko składa się na wybitny, przełomowy serial, który za chwilę zacznie zgarniać nagrody Emmy i zdefiniuje na nowo gatunek dramatu medycznego? A gdzie tam! "The Pitt" to solidny serial środka, produkcja, która nie bez powodu firmowana jest marką Max, a nie HBO. Ani świata, ani waszego życia nie odmieni, ale z drugiej strony w ostatnich latach coraz trudniej wskazać jest takie, które to czynią. W tym przypadku przynajmniej nikt nie udaje, że tworzy wielką sztukę – to miał być i jest angażujący medyczny tasiemiec, który pokochają i dawni fani "Ostrego dyżuru", i streamingowa publika, z której część zwyczajnie tamtego kultowego tytułu nie miała szansy poznać.
Nie będąc serialem rewolucyjnym, "The Pitt" jest świetną, szalenie wciągającą rozrywką i – mimo wszystko – pewnym oddechem świeżości w swoim gatunku, gdzie ostatnio każdy chciał mieć swojego "House'a". Tymczasem tym, czego nam było trzeba, okazały się 24 godziny na ostrym dyżurze. Jeśli więc lubicie medyczne dramy albo po prostu szukacie czegoś, co pozwoli wam się oderwać od własnej rzeczywistości w piątkowe wieczory, "The Pitt" to idealny wybór, będący czymś w rodzaju pomostu pomiędzy dawnymi hitami telewizji ogólnodostępnej a dzisiejszymi produkcjami jakościowymi.
Nie roszcząc pretensji do bycia czymś więcej niż to, czym faktycznie jest, produkcja serwisu Max prostymi sztuczkami wkręca widza bez reszty, przy okazji rodząc pytania o przyszłość streamingu i o to, jak bardzo platformy zaraz sięgną do korzeni telewizji – tradycyjnych sitcomów, procedurali i emisji po odcinku co tydzień. "The Pitt" odkrył po latach, że formułę "24 godzin" da się zastosować nie tylko w przypadku akcyjniaków, ale warto zauważyć, że przy liczbie odcinków postawiono na ostrożniejsze rozwiązanie.
Pozostaje więc czekać na tego, kto zrozumie, że 24-godzinne sezony i emisja po odcinku co tydzień to prosty sposób na to, żeby widzowie nie rezygnowali przez wiele miesięcy z subskrypcji. Nie zdziwiłabym się, gdyby to był Netflix – za jakieś pięć lat.