"The Fall" (1×05): Podwójne życie
Marta Wawrzyn
14 czerwca 2013, 20:02
Mroczny, niespiesznie toczący się serial o mordercy i ścigającej go detektyw był jedną z najciekawszych premier tej wiosny. Szkoda tylko, że krótki sezon "The Fall" pozostawił widzów z uczuciem sporego niedosytu. Uwaga na spoilery.
Mroczny, niespiesznie toczący się serial o mordercy i ścigającej go detektyw był jedną z najciekawszych premier tej wiosny. Szkoda tylko, że krótki sezon "The Fall" pozostawił widzów z uczuciem sporego niedosytu. Uwaga na spoilery.
Już wiemy, czemu BBC tak szybko zamówiło 2. sezon "The Fall" – bo od początku nie planowano zakończenia historii w tym sezonie. Serial okazał się wielkim sukcesem (mam tu na myśli zarówno wysoką oglądalność, jak i oceny krytyków), ale finał, który więcej zaplątał na nowo niż wyjaśnił, to dla wielu widzów rozczarowanie. Może nie na miarę takiego, jakim był brak rozstrzygnięcia w finale 1. sezonu "The Killing" – ale jednak jakichś konkluzji spodziewała się chyba większość z nas.
Tymczasem dostaliśmy odcinek owszem, świetny, z przepysznym twistem, ale i powodujący, że rok oczekiwania na nowy sezon wydaje się straszliwą torturą. Dwa światy, które podglądaliśmy przez ostatni miesiąc – nietypowego, żonatego i dzieciatego mordercy kobiet oraz chłodnej, eleganckiej i samotnej pani detektyw – wreszcie zetknęły się ze sobą. I to nie raz, a dwa razy, za każdym razem dostarczając nam innego typu wrażeń.
Oglądając przez cały sezon Jamiego Dornana i Gillian Anderson, myślałam, jacy z nich wspaniali aktorzy i jak znakomicie napisano postacie Paula i Stelli. On – przystojny, cholernie inteligentny (ale i zdecydowanie przeceniający swój spryt) facet, z dobrą pracą, żoną i dwójką dzieci, nocami oddający się niecodziennemu hobby. Ona – piękna, elegancka, perfekcyjna, do bólu rozsądna, często myśląca i działająca jak facet, a jednocześnie kobieca, pełna empatii, rozumiejąca piekło kobiet, na które czyha morderca. Feministka, bez wątpienia. I intelektualistka – ileż to tytułów naukowych ona ma? Setki? No właśnie… Wielkie brawa dla scenarzystów za takie postacie, wielkie brawa dla tej doskonałej pary aktorów za zrobienie z tych dwojga prawdziwych ludzi.
Jak zauważyła Tanya, patolog grana przez Archie Panjabi, są ludzie, którzy funkcjonują w podwójnym świecie. W jednym patrzą na trupy, kroją trupy i nie czują przy tym specjalnych emocji, w drugim wychowują dzieci, jedzą z partnerem kolację, chodzą na piwo, żyją. Można to ciągnąć latami i nie zwariować, ale w końcu pojawia się coś, czego człowiek nie jest w stanie pozbyć się z głowy. Dla Tanyi to ofiara, która żyje. Dla Paula – który niewątpliwie też do takich ludzi należy, choć umiejscowił się po drugiej, tej złej stronie – to kobieta w ciąży i jej nienarodzone dziecko, które zabił. Dla Stelli… Stelli na razie nic zdaje się nie ruszać, włącznie ze śmiercią jej kochanka na jedną noc. Ale i ona jest człowiekiem, i prędzej czy później zobaczymy, co skrywa za chłodem i opanowaniem. W finale był moment, w którym wydawało się, że pani detektyw może stracić panowanie nad sobą. Ale wtedy morderca, przestraszony jak nigdy dotąd, się rozłączył.
W odcinku wiele się działo. Nie ma sensu tego wszystkiego opisywać ani komentować scena po scenie, dość powiedzieć, że akcja posunęła się wyraźnie do przodu. Paul podjął szereg desperackich działań, które mają zapewnić mu bezpieczeństwo, ale też zobaczył, ile błędów popełnił. Jest na tyle zadufany w sobie, by sądzić, że umknie wymiarowi sprawiedliwości, ale to raczej niemożliwe. Policja wie o nim bardzo dużo, a dzięki jego niedoszłej ofierze, Annie, będzie wiedzieć jeszcze więcej, i wyjazd do Szkocji go nie uratuje. Poza tym chyba już nie jest w stanie uciec przed samym sobą.
Żonie chwilowo udało się wmówić, że popełnił inny grzech, niż popełnił, ale córeczka Paula to wciąż bardzo niebezpieczna przeciwniczka. Przeciwniczka, która widziała zdecydowanie za dużo i która jest na tyle nieświadoma okrucieństw dorosłego świata, że może po prostu powiedzieć cokolwiek komukolwiek. Co zrobi morderca, kiedy stanie przed wyborem: zabić własne dziecko albo się poddać? I czy w Szkocji, w nowym otoczeniu, będzie w stanie powstrzymać się przed mordowaniem kobiet, czy ta chora zabawa zacznie się od nowa? Pytań przed 2. sezonem jest trochę, i aż szkoda, że znów dostaniemy tylko pięć odcinków.
Ozdobą finału były obie sceny, w których oglądaliśmy Paula i Stellę razem – ta, w której on przychodzi złożyć fałszywe wyjaśnienia na policji i nieświadomie idzie w jej kierunku, oraz ta, w której do niej dzwoni. "Nie różnimy się tak bardzo od siebie – ty i ja" – mówi morderca do policjantki. Nie różnią się? Jej zdaniem owszem, są zupełnie różni.
Ale jest coś w tym, że "The Fall" to opowieść o dwojgu ludzi, których zajęciem jest polowanie (w tym miejscu warto zrobić sobie przerwę na obejrzenie tego trailera). Których umysły są do siebie zaskakująco podobne, dzieli je tylko to, że ona odróżnia dobro od zła. Oglądanie ich tańca wokół siebie było zajęciem fascynującym, i w gruncie rzeczy nie czuję się rozczarowana finałem. Przeciwnie, cieszę się, że będzie jeszcze pięć odcinków z tą dwójką, i że gra pomiędzy nimi właśnie weszła na nowy poziom.
Będzie mi brakowało przez najbliższy rok – ach, ci okrutni Brytyjczycy! – Gillian i Jamiego, ponurych zdjęć, mrocznych zakamarków Belfastu. Jeśli miałabym wyrażać jakieś życzenia na przyszłość, to przede wszystkim właśnie tego Belfastu chciałabym jeszcze więcej. Na razie miasto niby jest inne niż wszystko, co oglądam na co dzień, jednak nie aż tak wyjątkowe, jak – wydaje mi się – mogłoby być. Ale może się mylę i stolica Irlandii Północnej jest już bardziej normalna, niż w moich wyobrażeniach?
Na początku sezonu napisałam, że w tym serialu wszystko jest podglądaniem: Paul podgląda swoje przyszłe ofiary, my podglądamy jego i Stellę w sytuacjach, w których nie chcieliby być podglądani, pani detektyw podgląda pracę innych, ją podglądają dziennikarze. W czasie sezonu podglądani i podglądający się zmieniali, ale wrażenie, że oglądamy coś nieprzeznaczonego dla naszych oczu, nie znikło do końca. Nawet w tak prostej scenie, jak malowanie przez Stellę paznokci było coś intymnego i jednocześnie dwuznacznego, coś, co potęgowało wrażenie, że nie powinniśmy tego oglądać. Bo to zbyt osobiste, a może zbyt pokręcone.
Brytyjczykom znów udało się niemal z niczego stworzyć coś fantastycznego, zamienić prostą historię w zaskakująco niebanalny serial. Oby powstawało takich jak najwięcej.