"Czarne stokrotki" to znacznie więcej niż polska wariacja "Stranger Things" – recenzja serialu CANAL+
Karol Urbański
3 stycznia 2025, 08:01
"Czarne stokrotki" (Fot. CANAL+)
Czy "Czarne stokrotki", które już przed premierą doczekały się łatki polskiego "Dark"/"Stranger Things", rzeczywiście spełniają obietnicę rzetelnego kryminału z wątkami fantastycznymi? Recenzujemy najnowszy serial CANAL+.
Czy "Czarne stokrotki", które już przed premierą doczekały się łatki polskiego "Dark"/"Stranger Things", rzeczywiście spełniają obietnicę rzetelnego kryminału z wątkami fantastycznymi? Recenzujemy najnowszy serial CANAL+.
Jeśli 2024 rok w Polsce okazał się serialowym spadkiem jakości względem tego poprzedniego, to w ten możemy wejść z tytułem, który podnosi rangę rodzimych produkcji telewizyjno-streamingowych. Debiutujące dziś na antenie CANAL+ i w CANAL+ online "Czarne stokrotki" to bowiem propozycja, która otwiera nam 2025 rok w najlepszy z możliwych sposobów. Dostajemy nie tylko najbardziej wciągający kryminał od czasu finałowej serii "Rojstu" (od jego premiery minęło już prawie 12 miesięcy!), ale też gatunkową hybrydę wymykającą się prostej klasyfikacji.
Czarne stokrotki – o czym jest serial kryminalny CANAL+?
Obietnicę takiego stanu rzeczy otrzymujemy już w pierwszym z ośmiu odcinków (widziałem przedpremierowo siedem z nich). Choć opowieść rozpoczyna się zgodnie z prawidłami kryminalnego kroju, jej rozwój szybko podpowiada, że nici utkano tutaj w rozmaitych stylach. Ceniona geolożka, Lena (Karolina Kominek, "Zatoka szpiegów"), po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha na wieści o zaginionej córce. 16-letnia Ada (Alicja Wieniawa-Narkiewicz, "Apokawixa") nie zniknęła jednak sama, lecz z… pięciorgiem przedszkolaków. Miasto staje na nogi, by odszukać dzieci, podczas gdy nasza bohaterka rozpoczyna śledztwo na własną rękę.
Pogoń za córką w tym samym stopniu zaprowadzi Lenę w nieoczywiste rejony małej ojczyzny i jej historii, co w głąb samej siebie. Przez większość czasu będziemy przedzierać się wraz z nią przez tunele – te metaforyczne, bolesne i głęboko traumatyczne, jak i te rzeczywiste, z których słynie – wyjątkowo istotny w fabule – region Dolnego Śląska. Wnioski, do jakich zaczniemy dochodzić w trakcie podróży, okażą się coraz bardziej niezwykłe. Granica między tym, co realne i nadnaturalne, zacznie się zacierać, a my dowiemy się, jak daleko może sięgać ból jednostki.
W poszukiwaniach Lenie nie zabraknie zarówno sojuszników, jak i oponentów. Druga grupa zacznie wyłaniać się dopiero w kolejnych odcinkach, tymczasem największym wsparciem dla protagonistki wcale nie okaże się były mąż (Dobromir Dymecki, "1670"), a lokalny błyskotliwy glina, Rafał (Dawid Ogrodnik, "Rojst"), który również doczekuje się tutaj ciekawego wątku pobocznego. Fabuła w największym stopniu rozdziela się właśnie między tymi dwoma postaciami, niemniej po drodze odkryjemy tyle miejsc, motywów i ludzkich historii, ile jest w stanie pomieścić jeden sezon wysokojakościowej telewizji.
Czarne stokrotki to połączenie kryminału i science fiction
Teren pogranicza, w którym rozgrywa się akcja "Czarnych stokrotek", stał się punktem wyjścia twórczyń serialu (pomysłodawczyniami są cenione literatki – Agnieszka Szpila i Dominika Prejdová) do intrygującego portretu ludzkiego. Ten utrzymany jest przede wszystkim w kluczu kobiecym, ale bynajmniej nie oznacza to, że zabrakło miejsca dla mężczyzn czy społeczności charakterystycznych dla regionu. Oprócz głównej osi Leny i jej rodziny w tych ramach mieści się m.in. homoseksualny wątek policyjny Rafała, konflikt romsko-polski czy spojrzenie na świat elit wyrażany dzięki lokalnej filantropce (Edyta Olszówka, "Gry rodzinne").
Serial przenika przez całą chmarę gatunków i inspiracji z pogranicza rzeczywistej historii, legend, biologii czy nawet alchemii. Szpila i Prejdová – wsparte scenariuszowo przez Marcina Ciastonia ("Hiacynt"), Katarzynę Tybinkę ("Wataha") i czuwającego nad kształtem scenariusza Michała Oleszczyka ("The Office PL") – łączą w "Czarnych stokrotkach" motywy typowo kryminalne z wnikliwym dramatem psychologicznym, horrorem czy wreszcie fantastyką naukową. Jeśli brzmi to jak mieszanka wybuchowa, to tylko dlatego, że alchemiczki i alchemicy u steru produkcji doskonale wiedzieli, jaki materiał mają w rękach, a także co zrobić, by nie doprowadzić do niechcianej eksplozji.
Bulgoczący kociołek inspiracji jest pełen pozornie sprzecznych składników, tymczasem w miarę docierania do dna naczynia jasne staje się, że każdy znalazł się tam nie bez powodu. Science fiction w "Czarnych stokrotkach" nie wynika wyłącznie z fanaberii filmowców czy chęci zmajstrowania polskiej wariacji "Dark"/"Twin Peaks"/"Stranger Things"/wpisz kolejne. Ten gatunkowy aspekt opowieści znów ściśle wiąże się z regionem. Prejdová i Szpila (która w swej twórczości literackiej nieraz sięgała do przeszłości Wałbrzycha i Dolnego Śląska) wyciągnęły z miejsca to, co najciekawsze i upichciły coś, czego wcześniej nie widzieliście.
Należy przy tym zaznaczyć, że "Czarne stokrotki" należy oglądać bardzo uważnie. Scenariusz skonstruowany jest w taki sposób, że po drodze twórcy i twórczynie pozostawiali dla nas garść symboli i wskazówek, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się błahe. Odkrywanie ich z odcinka na odcinek może być kolejnym z elementów usprawniających zabawę z seansu. Na tej samej zasadzie funkcjonuje zresztą wizualny wymiar serialu, o który dbali Mariusz Palej ("Czarny młyn") jako reżyser i Wojciech Węgrzyn ("Tajemnice polskich fortun") jako autor zdjęć.
Czarne stokrotki – czy warto oglądać serial CANAL+?
Choć nieszczególnie blisko mi do filmowych detektywów, w trakcie seansu lupa przydała mi się więcej niż raz. Znaki mające w domyśle naprowadzić nas na właściwy trop fabularny kryją się między wierszami, co w języku wizualnym "Czarnych stokrotek" przekłada się na efektowne i pełne niejednoznaczności kadry Węgrzyna. Co istotne, serial odznacza się też własnym charakterem, na który składają się malowniczo sfotografowane skarby Wałbrzycha i mroczne sekrety jego podziemnych (i nie tylko) okolic.
Niesamowitej aury tajemniczości czy obcowania z czymś nadnaturalnym "Czarnym stokrotkom" dodają wszelkie mniej lub bardziej wyeksploatowane tunele, sztolnie, szyby kopalniane czy imponujące konstrukcje, które pamiętają czasy, gdy Dolnym Śląskiem rządziły nacje inne niż polska. Każde z miejsc ma swoje fabularne uzasadnienie, co powoduje, że klaustrofobicznie ciasne przestrzenie, w którym przyszło funkcjonować ekipie, aktorom i aktorkom, nie są wyłącznie atrakcyjnym dodatkiem wizualnym. W tych miejscach lepiej słychać echa przeszłości, więc warto wytężyć zarówno wzrok, jak i słuch.
Przy wszystkich zaletach serialowi nie brakuje oczywiście kilku wad. Te zagnieździły się przede wszystkim w drewnianych niekiedy dialogach, które od czasu do czasu brzmią, jakby zostały napisane tak tylko po to, by następnie łatwo było przetłumaczyć je na język obcy. Zdarza się też, że kiedy któraś z bardziej tajemniczych zagadek opowieści przestaje być tajemnicą, twórcy powtarzają nam wniosek kilka razy, tak abyśmy na pewno go nie przegapili. To jednak drobne mankamenty, które raczej nie powinny odebrać wam satysfakcji z seansu.
"Czarne stokrotki" to bowiem unikat w skali polskiej oferty serialowej – dostajemy ambitny projekt łączący erudycję twórców i twórczyń z kinem międzygatunkowym, w którym kipi od trudnych i skomplikowanych emocji. Atrakcyjny popkulturowo, mroczny thriller miesza się tutaj z przeszywającą historią o międzypokoleniowej traumie i iście fantastycznym miejscu. To wszystko znajduje odzwierciedlenie w oczach wspaniałej Karoliny Kominek w roli głównej, której występ powinien stanąć w walce o największe wyróżnienia nadchodzącego sezonu. Oglądajcie i bawcie się tak dobrze, jak ja, bo takiego serialu Polska jeszcze nie miała.