"Nauczyciel angielskiego" punktuje wyzwania spolaryzowanej szkoły – recenzja serialu Disney+
Kamila Czaja
18 grudnia 2024, 17:01
"Nauczyciel angielskiego" (Fot. FX)
"Nauczyciel angielskiego" z opóźnieniem trafia na polskie ekrany. Czy ta historia nauczyciela z postępowego Austin w niepostępowym Teksasie wyróżnia się czymś na tle innych szkolnych komedii?
"Nauczyciel angielskiego" z opóźnieniem trafia na polskie ekrany. Czy ta historia nauczyciela z postępowego Austin w niepostępowym Teksasie wyróżnia się czymś na tle innych szkolnych komedii?
"Nauczyciel angielskiego" ("English Teacher") Briana Jordana Alvareza (aktorsko znanego z "Jane the Virgin") to jedna z tych premier, na które przyszło nam parę miesięcy poczekać. Już się wydawało, że będziemy tylko z daleka patrzeć, jak sitcom przewija się przez amerykańskie listy najlepszych seriali roku. Na szczęście Disney+ jednak zdążył pokazać komedię amerykańskiej stacji FX jeszcze w 2024. I chociaż wydaje mi się, że akurat w moim zestawieniu ośmioodcinkowe losy tytułowego nauczyciela nie namieszają, to niewątpliwie jest to produkcja warta uwagi.
Nauczyciel angielskiego – o czym jest serial Disney+?
Mamy wprawdzie kilka seriali o szkole widzianej nie z punktu widzenia młodzieży (bo obrazów szkoły z seriali młodzieżowych wyliczyć można więcej niż kilka), ale z perspektywy nauczycielskiej, jednak temat wciąż nie wydaje się szczególnie mocno zagospodarowany. Z ważniejszych równocześnie amerykańskich i komediowych produkcji, czyli bez "Rity" czy "Boston Public" (ktoś pamięta?), fani humoru Danny'ego McBride'a mieli "Wicedyrektorów", fani humoru Mike'a O'Briena – cztery sezony (i tak za mało) "Nauk niezbyt ścisłych", a teraz oglądać możemy uroczą gromadkę w serialu "Misja: Podstawówka".
I trzeba przyznać "Nauczycielowi angielskiego", że jest inny niż powyższe (jeżeli już szukać powinowactw, to nasuwałyby się dwa zbyt szybko skasowane seriale nie o liceum, a o studiach: "Pani dziekan" i "Szczęściarz Hank"), nawet jeśli co do zasady to w dużej mierze po prostu historia pewnego belfra, Evana (Alvarez), i jego paczki z pokoju nauczycielskiego. Na korzyść nowego tytułu FX działa ulokowanie akcji w postępowym Austin w konserwatywnym Teksasie i uczynienie głównym bohaterem geja, który często zmaga się w pracy z efektami takiego społeczno-politycznego usytuowania.
Nauczyciel angielskiego – być gejem w teksańskim Austin
W efekcie pierwsze odcinki czasem bardziej przypominają długie skecze "Saturday Night Live" niż pełnokrwisty serial o ludzkich dylematach, ale nie przeczę, że to "skecze" udane. Evan z jednej strony narzeka, że dzieciaki są teraz mniej woke niż jeszcze chwilę wcześniej, z drugiej strony musi wciąż liczyć się z jakąś prowokacją, gdy licealiści i licealistki nagrają nauczyciela przy niezręcznej wypowiedzi. Bo i sam Evan – chociaż wszyscy uważają, że jako gej musi być bardzo postępowy – niekoniecznie za wszystkim nadąża. Zwłaszcza gdy młodzież w walce o popularność próbuje wykorzystać wymyśloną chorobę lub po prostu, prawem młodości, nie uznaje w niczym kompromisów.
Co jednak ciekawe, sitcom znajduje równowagę między różnymi punktami widzenia i wtedy osiąga najciekawszy efekt. Stąd udany 2. odcinek, z pytaniem o to, czy futboliści powinni przebierać się na cheerleaderki. Czy da się to dziś zrobić z szacunkiem i bez obrażania różnych grup? A równocześnie: co może wyniknąć z cheerleaderek występujących w meczu futbolowym. "Nauczyciel angielskiego" rozwiązuje takie dylematy z pomysłem, udowadniając, że czasem można się spotkać jeśli nie w pół drogi, to w miejscu wystarczająco komfortowym dla ludzi o różnych poglądach.
Pod tym względem ciekawy jest też 6. odcinek, w którym Evan musi zmierzyć się z konserwatywną matką ucznia, fenomenalnie graną przez Jenn Lyon ("Justified"). Tu mamy nie tylko zderzenie idei, ale też pytanie o naciski, jakie znosić musi dzisiejsza szkoła, nie tylko amerykańska. Kto ma decydować o programach, ocenach, zasadach? Wszyscy wydają się wiedzieć lepiej od nauczycieli – i wszyscy wydają się mieć od nich większe wpływy. A sitcom Alvareza zręcznie pokazuje niezdrowe przechyły w którąkolwiek stronę, bo i Evan nieraz obnażony zostanie ze swoją hipokryzją aktywisty, któremu nieraz zadziwiająco blisko do politycznych przeciwników.
Nauczyciel angielskiego – 1. sezon jako obiecujący wstęp
"Nauczyciel angielskiego" to zresztą serial, w którym otoczenie Evana bywa ciekawsze niż on sam. Nie uwierzyłabym, ale libertariański wielbiciel tradycyjnej męskości i teorii spiskowych, nauczyciel wuefu Markie (Sean Patton, "Maron"), jest tak napisany i zagrany, że bardzo go polubiłam. Podobnie jak przyjaciółkę Evana, uczącą historii Gwen (Stephanie Koenig, "Lekcje chemii"). Dyrektora, który zajmuje się głównie niepopieraniem nikogo, byle uniknąć problemów i iść o czasie do domu, trudniej polubić, ale Enrico Colantoni ("Veronica Mars") gra go świetnie. Gdy na pierwszy plan wychodzą interakcje w gronie pedagogicznym, serial przestaje być ilustracją polaryzacji amerykańskiego społeczeństwa, a nabiera uroku opowieści o pracujących razem ludziach, ich zawodowych i prywatnych problemach.
Mam wrażenie, że poza 2. odcinkiem, który jednak też broni się głównie niekonwencjonalnością rozwiązań, a nie nastawieniem na bohaterów i bohaterki, dopiero w połowie sezonu "Nauczyciel angielskiego" łapie rytm i dobrze godzi kwestie światopoglądowe z losami i relacjami poszczególnych postaci.
Już wcześniej wprawdzie wyróżniały się niektóre osoby spośród podopiecznych Evana (to dość specyficzna gromadka, mam nadzieję poznać ją bliżej), część dialogów imponowała celnością i naturalnością, ale dopiero 5. odcinek, z wycieczką, pozwolił mi jakoś bardziej zainteresować się ludźmi na ekranie i pokazał mi, czym może ten sitcom być, jeżeli pozwolić mu się rozkręcić i znaleźć równowagę. Dopiero wtedy ważne pytania, jak to, czy warto nadal być nauczycielem, zamiast pracować w korpo, zaczynają mieć znaczenie nie tylko jako zagadnienie teoretyczne, ale też jako problem bohatera, któremu się kibicuje.
Nauczyciel angielskiego – czy warto oglądać komedię?
Właściwie główny powód, dla którego "Nauczyciel angielskiego" mi się podoba, ale (jeszcze?) mnie nie zachwyca, to fakt, że 1. sezon, tak krótki, zdaje się być zaledwie preludium. Wydaje mi się, że za mało czasu mamy, by się tym wszystkim przejąć, nawet jeżeli na chłodno można docenić obsadę, jakość dialogów czy pomysłowość rozstrzygania sporów.
Serial jednak ewidentnie chce, żebyśmy się przejęli też dylematami Evana w życiu uczuciowym: powrót do byłego chłopaka, Malcolma (Jordan Firstman, "Ms. Marvel"), czy romans z nowym nauczycielem fizyki, Harrym (Langston Kerman, "The Boys")? Mamy tu ciekawy przekrój queerowych postaw i w ogóle kultury LGBTQ+ w Austin, ale chyba sam wybór głównego bohatera powinien mnie angażować bardziej, niż się w tym wypadku udało. Za to trochę wciągnęłam się w sercowe rozterki Markiego, na razie zaledwie sygnalizowane.
Jeżeli będzie 2. sezon, na pewno zobaczę, jak ten sitcom się rozwija po obiecującym wstępie, bo mimo nieco nadmiernego nachylenia czysto satyrycznego na początku, z czasem zaczęłam się przywiązywać do tej ekipy. A celne pokazywanie pewnych paradoksów, mocno wprawdzie zanurzonych w kontekście amerykańskim, ale czytelnych, sprytne unikanie gatunkowych schematów i ciekawe, nieszablonowe postaci to mocny fundament, by w przyszłości i dla mnie był to serial ze ścisłej czołówki.