"Rectify" (1×05-06): Piekło dnia zwykłego
Bartosz Wieremiej
3 czerwca 2013, 20:19
Pierwszy tydzień na wolności Daniela Holdena już za nami. Niestety na kolejne przyjdzie nam trochę poczekać. Zamiast jednak narzekać na okrutny los, powspominajmy choć odrobinę ostatnie odcinki premierowego sezonu. Spoilery.
Pierwszy tydzień na wolności Daniela Holdena już za nami. Niestety na kolejne przyjdzie nam trochę poczekać. Zamiast jednak narzekać na okrutny los, powspominajmy choć odrobinę ostatnie odcinki premierowego sezonu. Spoilery.
Tym razem nie będzie zbyt wielu pochwał i to nie dlatego, że się nie należą. Po prostu do tego stopnia zachwycałem się "Rectify", że aż za bardzo zbliżyłem się do bezsensownego powtarzania tych samych stwierdzeń. Pozostaje zrzucić winę na ubogi słownik, brak kreatywności, a tak naprawdę na cokolwiek.
Żeby jednak nie było niedomówień i w trosce o tzw. klarowność, powiedzmy sobie od razu: premierowy sezon "Rectify" to kilka świetnych godzin telewizyjnego dramatu. To hipnotyzująca (wspaniałe słowo) opowieść pełna większych i mniejszych smaczków oraz porządnego aktorstwa. Dodajmy na koniec, że ostatnie dwa epizody 1. serii tylko potwierdzają powyższą opinię.
Dobrze, mamy to za sobą. Przejdźmy dalej.
Piąty odcinek sezonu to kolejna bezsenna noc Daniela (Aden Young) i wielka wyprawa rozpoczynająca się od wizyty pod domem Hanny. Dalej obserwować nam przyszło całonocną podróż z dziwnym człowiekiem i jego kozami, a następnie odwiedziny w rodzinnym sklepie oraz odpoczynek przy starej szkole. Przez cały epizod przewijał się temat nadchodzącego chrztu oraz oczekiwań bohaterów wobec rzeczywistości, a Holden, jak i jego bliscy za wszelką cenę starali się zrozumieć, co się właściwie dzieje. Zresztą oglądając "Drip, Drip" nie można było pozbyć się wrażenia, że wszystko rozgrywa się na granicy jawy i snu.
W finałowym "Jacob's Ladder" akcja trochę przyspieszyła, a tzw. realność postanowiła wymierzyć solidnego kopa wszystkim marom i fantazjom. Skrzynka pocztowa wyleciała w powietrze, a najbliżsi Daniela zaczęli obawiać się swoje i jego życie. Trey (Sean Bridgers) wreszcie odnalazł ciało George'a (Michael Traynor), a motywacje senatora Foulksa (Michael O'Neill) nagle stały się wystarczająco klarowne. W więziennych wspomnieniach Daniel (Aden Young) stanął twarzą w twarz z Kerwinem (Johnny Ray Gill), a w teraźniejszości, na cmentarzu, z Bobby Deanem (Linds Edwards). Dość powiedzieć, że były to dwa bardzo różne spotkania.
Nie da się ukryć, że wszystko to pozostawiło ogromny niedosyt – oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zwyczajnie chciałoby się zobaczyć więcej i to nie za pół roku czy rok, ale już teraz, w tej chwili. W końcu morderstwo Hanny jeszcze bardziej się skomplikowało, potencjalne pytania mnożyć można bez końca, a życie w małym miasteczku powoli przypomina dziwną wersję piekła. Co więcej, przez te 6 odcinków udało się stworzyć dość liczną grupę interesujących bohaterów, których dalsze (oraz przeszłe) losy wydają się niezwykle ciekawe…
Gdybyśmy tak w następnej serii mogli się przenieść nie tylko w czasy więzienne, ale w okres jeszcze przed tym całym szaleństwem widziany np. oczami Daniela i poznać jego ojca. Gdybyśmy mogli cofnąć się do momentu, gdy Jon (Luke Kirby) poznał Amanthę (Abigail Spencer), a Janet (J. Smith-Cameron) związała się z Tedem Seniorem (Bruce McKinnon). Wreszcie wstrząsającym doświadczeniem byłoby zetknięcie się z niewielką społecznością chwilę po szokującym morderstwie Hanny. Ok, wystarczy. Wychodzi na to, że w poprzednim akapicie obok mnożenia pytań powinienem również wspomnieć o licznych, nieczęsto się spełniających, oczekiwaniach widzów.
Tymczasem pozostaje cierpliwie odliczać dni do 2014 roku i dalszego ciągu opowieści. Mam nadzieje, że przez ten czas nic nie trzaśnie, żaden piorun nie strzeli, rzeczywistość nie przeskoczy na alternatywne tory, a kolejny sezon okaże się równie dobry lub lepszy niż ten właśnie zakończony.