"The Sticky" to czarna komedia, która chce być jak nasze nowe "Fargo" – recenzja serialu Prime Video
Kamila Czaja
7 grudnia 2024, 13:02
"The Sticky" (Fot. Prime Video)
"The Sticky" ("Lepko") miało potencjał, by zostać quebeckim "Fargo" – i Margo Martindale w obsadzie. Ale czy ten skok na wielkie pieniądze czekające w postaci beczek syropu klonowego faktycznie aż tak różni się od innych?
"The Sticky" ("Lepko") miało potencjał, by zostać quebeckim "Fargo" – i Margo Martindale w obsadzie. Ale czy ten skok na wielkie pieniądze czekające w postaci beczek syropu klonowego faktycznie aż tak różni się od innych?
W teorii "The Sticky" (po polsku "Lepko", co niby oddaje angielski odpowiednik, ale brzmi tak, że pozwolę sobie zostać przy oryginalnej wersji tytułu) miało wszystko, by stać się jednym z moich ulubionych seriali co najmniej zimy. Znana obsada wymieszana z nieopatrzonymi lokalnymi aktorami i aktorkami, ciekawa sceneria, luźno inspirowana prawdziwą kradzieżą syropu klonowego historia, opowiedziana, jak sugerował zwiastun, bardziej w stylu filmowego i serialowego "Fargo" niż jakichkolwiek modnych true crime. Odcinki zaczynają się nawet od zastrzeżenia, że to absolutnie nie jest prawdziwa historia kradzieży kanadyjskich rezerw syropu klonowego (Great Canadian Maple Syrup Heist).
The Sticky – o czym jest serial z Margo Martindale?
W praktyce natomiast, chociaż niby wszystko powyższe się zgadza, jakoś się "The Sticky" nie zachwyciłam, mimo że przecież produkcja realizuje to, do czego ostatnio często wzywam: jest krótka, ma zaledwie sześć półgodzinnych odcinków, idzie więc pod prąd tendencji do rozciągania sezonów na wiele godzin, kiedy historia tego zupełnie nie potrzebuje. Rzecz jednak w tym, że akurat "The Sticky" trochę więcej czasu by nie zaszkodziło.
Serial Prime Video, gdyby go rozbudować, może udowodniłby, że faktycznie jest inny niż dotychczasowe opowieści o skoku na wielką kasę. Wszak punkt wyjścia: skok w 2011 nie na wielką kasę, a na wielkie zapasy syropu klonowego, które dopiero sprzedane mają dać zysk, to obietnica oryginalności na tle gatunku. A to, że twórcy, Brian Donovan i Ed Herro (pracujący razem przy "American Housewife"), inspirują się raczej braćmi Coen niż współczesnymi serialami sensacyjnymi, też daje potencjał na zrobienie czegoś, co się wyróżni. Tymczasem "The Sticky" okazuje się zaskakująco zwyczajne. Mamy grupkę zdeterminowanych ludzi, plan skoku, zwroty akcji, skok. A po drugiej stronie dwie policjantki próbujące odkryć, o co w tym wszystkim chodzi.
The Sticky to czarna komedia o nietypowym napadzie
Ruth (Margo Martindale, "The Americans"), opiekująca się mężem w śpiączce, walcząca coraz mniej skutecznie o utrzymanie rodzinnego biznesu, zmuszana przez szefa stowarzyszenia zrzeszającego okolicznych farmerów do sprzedaży gospodarstwa poniżej wartości, w napadzie widzi szansę na odmianę losu. Remy (Guillaume Cyr, "Bellefleur"), czterdziestoletni strażnik zapasów syropu, czuje się niedoceniany, a chciałby pokazać sam sobie, że jest coś wart, a ojcu (Michel Perron, "Discussions Avec Mes Parents"), że ten słusznie bezgranicznie w niego wierzy. A Mike (Chris Diamantopoulos, "Dolina Krzemowa") to mafijny nieudacznik, który próbuje szefom udowodnić, że może robić coś więcej niż tylko (i to też nieudolnie) zbierać koperty z haraczem.
Ten zestaw ludzi kierowanych różnymi motywacjami będzie musiał wciąż modyfikować pierwotny plan, zwłaszcza że w tle jest śledztwo o morderstwo znalezionego w beczce z syropem lokalnego drobnego przestępcy. A miejscowa policjantka (Gita Miller, "Zaklinacze koni") dostaje posiłki z Montrealu w postaci pewnej siebie detektywki Nadeau (Suzanne Clément, "Zakładnik"). Szkoda tylko, że właściwie wszystko, co się dzieje, to z czasem coraz bardziej przewidywalny festiwal niekompetencji po obu stronach oraz wysyp nieszczęśliwych wypadków. Niektóre przykłady bawią, ale przydałaby się jeszcze jakaś inna, emocjonalna i/lub humorystyczna, siła napędowa serialu.
The Sticky zdecydowanie przegrywa z Fargo
I nie twierdzę, że "The Sticky" to serial zły. Uważam jednak, że nie jest też ani bardzo dobry, ani godny tego potencjału, jaki miał przy samym pomyśle i obsadzie. Martindale w swoim stylu sprawia, że Ruth to postać głębsza, niż zostało to zapisane w scenariuszu, ale jednak robi to środkami, które znamy z jej innych występów, często w lepszych produkcjach (chociaż tu przynajmniej wreszcie jest na pierwszym planie).
Diamantopoulos gra postać, jaką zwykle grywa Diamantopoulos – człowieka pozornie wiedzącego, co robi, a w praktyce siejącego chaos i psującego wszystko, co dotknie. A Cyr sobie radzi na tle bardziej znanej obsady, ale Remy nie jest postacią zapadającą w pamięć. Może już bardziej jego ojciec, chodząca łagodność w ciele hodowcy norek.
Nie powinno dziwić, że przy przyjętej konwencji czarnej komedii jej naprawdę czarny charakter, prezes stowarzyszenia, Leonard (Guy Nadon, "Victor Lessard"), jest dość karykaturalny. Dziwi jednak, że nie wychodzi z tej karykatury nawet na centymetr, jest więc przy tym raczej nudny, co w serialach pokroju "Fargo" się nie zdarza. Jednowymiarowy okazuje się też jego syn, Léo (Mickaël Gouin, "Victor Lessard"), podporządkowany ojcu. W efekcie to, co mogło stać się siłą "The Sticky", gdyby ktoś niezbyt przejmował się samym skokiem, czyli walka ciemiężonych farmerów, reprezentowanych przez Ruth, ze złym systemem, nieszczególnie angażuje, mimo że ma swoje udane momenty (jak scena, gdy nikt nie chce w barze podać Leonardowi syropu klonowego).
The Sticky – czy warto oglądać serial Prime Video?
W serialu da się wskazać zalążki czegoś oryginalnego. Sporo ożywienia wnosi – pojawiająca się jednak dopiero w 5. odcinku – Jamie Lee Curtis ("The Bear"), której postać, Bo, faktycznie jest jak wyjęta z "Fargo" czy filmów Quentina Tarantino. Można też docenić, że twórcy przy okazji opowiadają o dwóch skrajnych typach ojców (Leonard i Maurice) i że na koniec zostawiają jeszcze jeden zwrot akcji i furtkę na ciąg dalszy.
Jednak mnie tak naprawdę w "The Sticky" zachwyciły wyłącznie scenerie Quebecu oraz francuskojęzyczne covery znanych po angielsku hitów. Reszta serialu wahała się między dobrym a średnim, więc ewentualny dalszy ciąg sobie odpuszczę. Jeżeli jednak ktoś szuka po prostu solidnej czarnej komedii, która nie wymaga zbyt wiele skupienia (postaci często przypominają, co i dlaczego właśnie robią) i w przeciwieństwie do wielu wybitnych czarnych komedii nie zostawia widowni z poważnymi dylematami i depresyjnymi diagnozami, to może się skusić. Zwłaszcza gdy ten ktoś uwielbia Martindale i ma dużą tolerancję na Diamantopoulosa.