"Senna" to historia kierowcy wyścigowego, który został legendą Formuły 1 – recenzja serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
29 listopada 2024, 09:32
"Senna" (Fot. Netflix)
Ogromna popularność za życia i prawdziwy kult po śmierci. Aytron Senna to bez wątpienia postać, której znaczenie wyrasta ponad historię Formuły 1, ale czy serial dobrze oddaje jego fenomen?
Ogromna popularność za życia i prawdziwy kult po śmierci. Aytron Senna to bez wątpienia postać, której znaczenie wyrasta ponad historię Formuły 1, ale czy serial dobrze oddaje jego fenomen?
Nie trzeba być miłośnikiem Formuły 1 ani nawet posiadać podstawowej wiedzy w zakresie sportu, żeby znać to nazwisko. Senna zapisał się w zbiorowej świadomości, gdy o status idola mas było o wiele trudniej niż dzisiaj, a choć od tego czasu minęły już trzy dekady, jego legenda tylko zyskała na znaczeniu. Opowiedzieć o kimś takim w sposób, który odda, co mu należne, a jednocześnie przedstawi jego prawdziwe oblicze, to nie lada wyzwanie. Czy twórcy serialu mu sprostali?
Senna – o czym jest nowy miniserial Netfliksa?
Dostępny na Netfliksie miniserial "Senna" to bardzo klasyczna w formie produkcja biograficzna. Fabuła nie skupia się na konkretnym zdarzeniu czy wybranym okresie życia swojego tytułowego bohatera, zamiast tego przedstawiając przekrojowo całą jego historię. Począwszy od lat 60., gdy mały Beco zasiadał za kierownicą swojego pierwszego gokarta w São Paulo, aż do Grand Prix San Marino w 1994 roku, gdy za jego sprawą cały świat wstrzymał oddech.
Przez większość tego czasu towarzyszymy rzecz jasna dorosłemu Ayrtonowi (Gabriel Leone, "Ferrari"), obserwując jego drogę do międzynarodowej sławy i triumfów w najbardziej prestiżowej kategorii wyścigów samochodowych. Drogę oczywiście ciekawą, ale też niekoniecznie będącą najbardziej intrygującym elementem w jego historii. W końcu mowa o człowieku, którego popularność nie ograniczała się do toru i sportowej bańki, czyniąc z niego już za życia prawdziwą ikonę, a w rodzimej Brazylii obdarzając niemalże boskim statusem. Ten przypadek aż się prosi o głębszą analizę, ale niestety, "Senna" niczego takiego nie oferuje.
Senna to serial biograficzny zrobiony od linijki
Zamiast tego serial skupia się na prostym przedstawianiu wszystkich najistotniejszych faktów z życia głównego bohatera, przypominając w tym względzie ekranizację biograficznej notki. Owszem, całkiem dokładnej i niepomijającej żadnego ważnego z fabularnego punktu widzenia szczegółu, ale przy tym suchej i wypranej z większych emocji. Tych natomiast "Senna" potrzebuje jak tlenu już nawet nie po to, żeby całą opowieść ożywić, co zwyczajnie podtrzymać zainteresowanie widza. Bo o to, zwłaszcza jeśli historia Senny jest wam już znana, może być ciężko.
Twórcy nie robią bowiem wiele, żeby powszechnie wiadome okoliczności nabrały na ekranie mniej oczywistego kształtu. Nie interesuje ich wzbudzanie wątpliwości, zadawanie trudnych pytań, czy choćby wzbogacenie całości o dodatkowy kontekst, który mógłby pomóc w zrozumieniu fenomenu bohatera. Tutaj go praktycznie nie ma, bo ograniczone do minimum i kłujące po oczach sztucznością obrazki z życia bezimiennych "prawdziwych" Brazylijczyków trudno za takie uznać. A przecież osiągnięcia na torze i ich okoliczności to tylko część historii, która uczyniła z Senny kultową postać.
Tego jednak z serialu się nie dowiecie, co dziwi tym bardziej, że za produkcją stoją Brazylijczycy, którzy w teorii powinni mieć najlepsze kompetencje do przedstawienia historii swojego bohatera narodowego na ekranie. W praktyce ekipie na czele z showrunnerem Vicente Amorimem ("Santo") wyszła napisana i wyreżyserowana od linijki laurka, pod którą równie dobrze mogliby się podpisać jacykolwiek inni filmowi rzemieślnicy. Nie odciskając wyraźnego piętna na tej fabule, zrobili z kolei krzywdę samemu Sennie, którego sprowadzono do roli co prawda wybitnego, ale tylko kierowcy. Pewnie, hołd został oddany, ale czy to wyjaśnia sposób, w jaki jeden człowiek zainspirował cały dwustumilionowy kraj? No nie bardzo.
Senna nie elektryzuje nawet na torze wyścigowym
Jeżeli więc szukacie w "Sennie" czegokolwiek więcej niż opowieści o znanym sportowcu, obawiam się, że czeka was rozczarowanie. Serial został niemal kompletnie wyczyszczony z historycznego tła, skupiając się na zawodowej karierze Ayrtona i krok po kroku odhaczając kolejne punkty w jego życiorysie. Od pierwszych wyścigów, rywali i zwycięstw, towarzyszymy mu w szybkiej wędrówce w górę hierarchii, z rzadka przerywając ją na drobne wstawki z prywatnego życia, zwykle i tak przedstawione w kontekście sportowej rywalizacji.
Konsekwencją takiego podejścia jest obraz człowieka pełnego pasji, skupionego na celu i czasem wręcz niebezpiecznie zdeterminowanego, żeby go osiągnąć, co zgadza się z rzeczywistością. Problem w tym, że twórców nie obchodzi nic więcej. Swój główny obiekt zainteresowania portretują natomiast bardzo powierzchownie, uciekając się co rusz do klisz, do czego służy im choćby napisana specjalnie na potrzeby serialu i pozbawiona krzty charakteru postać dziennikarki Laury (Kaya Scodelario, "Dżentelmeni").
Wszystko to czyni całą historię miałką i średnio emocjonującą, a to już duży minus dla tego rodzaju produkcji. Zwłaszcza jeśli emocji brakuje nawet tam, gdzie powinno się od nich skrzyć. Jak w zmaganiach Senny z jego największym rywalem Alainem Prostem (Matt Mella, "Zimowy monarcha"), czy w otwartym konflikcie z władzami Formuły 1. Co z tego, że niektóre sytuacje zostały odtworzone na ekranie niemal w skali jeden do jednego, skoro w ogólnodostępnych materiałach archiwalnych jest więcej życia niż w serialu?
Co gorsza, ten sam problem dotyczy również najbardziej widowiskowej części serialu, czyli wyścigów Formuły 1, które spływają po widzu jak woda po kaczce. I nie chodzi wcale o znajomość końcowego rezultatu, bo jest wiele dowodów na to, że odtworzona sportowa rywalizacja może emocjonować równie mocno, co prawdziwa. "Senna" to jednak nie ten przypadek. Choć z technicznego punktu widzenia wyścigom trudno coś zarzucić (poza nadużywaniem szybkich cięć montażowych i detali), są one równie bezbarwne, jak cała reszta serialu. I to już nie jest minus, lecz poważna wada techniczna.
Senna – czy warto oglądać miniserial Netfliksa?
Pytanie tylko, czy dyskwalifikuje to "Sennę" w całości? Raczej nie, bo nie jest to tytuł pod jakimś względem faktycznie zły. Doskwiera mu w głównej mierze przeciętniactwo i chorobliwy brak chęci (odwagi?) twórców na wyjście poza bezpieczny margines, co odbija się na każdym elemencie serialu. Od archetypicznych postaci, jak wymagający ojciec, wspierająca matka, czy oddani kibice, po fabularne uproszczenia w rodzaju Ayrtona, który musiał zostać kierowcą, bo jako dziecko biegał po ulicach, robiąc "brum-brum". Rany, nawet soundtrack jest tak oczywisty, że bardziej się nie da.
Jedynym elementem choć trochę wyróżniającym się na tle całości jest rola Gabriela Leone, który stara się, jak może, żeby Ayrton miał ludzką twarz. To dzięki niemu można jego bohaterowi kibicować, nawet gdy scenariusz z uporem maniaka wciska go w ciasne fabularne klisze. Gdyby tylko twórcy wykazali porównywalną do aktora chęć ożywienia ikonicznej postaci na ekranie, może dostalibyśmy lepszy serial.
A tak mamy produkcję poprawną, jednak w gruncie rzeczy niewiele się różniącą od suchej wyliczanki trofeów, jakie Senna zdobył w trakcie swojej zbyt krótkiej kariery. Te natomiast czynią z niego niewątpliwie wybitnego sportowca, ale nijak nie tłumaczą, dlaczego spośród wielu równie lub nawet bardziej utytułowanych kierowców Formuły 1 żaden nawet nie zbliżył się do jego statusu kogoś więcej niż mistrza kierownicy.