"Hawaii Five-0" (3×24): Ciąg dalszy nastąpi
Agnieszka Jędrzejczyk
22 maja 2013, 19:24
Jaki jest idealny przepis na finał sezonu, taki, który sprawi, że widz będzie z wywieszonym językiem oczekiwał premiery kolejnego? Rozwiązać sprawy, które w końcu trzeba było zamknąć (nieważne że pospiesznie), prawie pokazać najważniejsze odpowiedzi, a potem powiedzieć, że "ciąg dalszy nastąpi" (dosłownie) i na deser zostawić widza z jednym wielkim opadem szczęki. Spoilery.
Jaki jest idealny przepis na finał sezonu, taki, który sprawi, że widz będzie z wywieszonym językiem oczekiwał premiery kolejnego? Rozwiązać sprawy, które w końcu trzeba było zamknąć (nieważne że pospiesznie), prawie pokazać najważniejsze odpowiedzi, a potem powiedzieć, że "ciąg dalszy nastąpi" (dosłownie) i na deser zostawić widza z jednym wielkim opadem szczęki. Spoilery.
Tyle rzeczy, ile działo się w "Aloha, Malama Pono", spokojnie można by rozciągnąć na trzy odcinki. Z jednej strony to świetnie, bo pędząca do przodu akcja, przeskakiwanie pomiędzy wątkami i ustawianie sceny pod nowy sezon ani na moment nie dawały zmrużyć oka. Z drugiej – nieco gorzej, kiedy większość z tych wątków została pozamiatana pospiesznie i byle jak, a te nowe wprowadziły tylko więcej zamieszania. Jednak przy wszystkich sekretach Wo Fata i mamy McGarrett, przy tych braterskich tragediach, starej miłości Catherine i wiszącym na włosku życiu Fonga, kto się spodziewał, że Kono powie 5-0 "aloha"? Teraz już absolutnie nie mogę doczekać się premiery następnego sezonu.
Ale po kolei, bo wybiegam w przód. Jak pamiętamy, w zeszłym tygodniu podejrzenia za morderstwo dokonane przez brata Adama padły na Kono, w tym więc Steve zapewnia jej ucieczkę, by na własną rękę mogła oczyścić swoje imię. Naturalnie prosi o pomoc Adama, ten zaś niechętnie zgadza się na przeszukanie magazynu Michaela. Znaleziona rękawiczka potwierdza niewinność dziewczyny, ale zły brat Adama odzyskuje dowody, atakując wyświadczającego Kono przysługę Fonga. Do końca odcinka nie wiadomo, czy ulubiony technik zespołu przeżyje, za to jesteśmy świadkami zasłużonej śmierci Micheala. I tutaj pojawia się pierwszy problem.
Cały pomysł ze złym bratem dobrego gangstera był stosunkowo ciekawym motywem na sezon, ale niestety niemal od samego początku został potraktowany zupełnie po macoszemu. Michael pojawiał się tu i tam, zazwyczaj raz na kilka odcinków, i w zasadzie jego obecność, ani tym bardziej jakiekolwiek zagrożenie z jego strony, nie robiły w fabule większej różnicy. W efekcie jego finałowy konflikt z Adamem i Kono został wypruty z należytych emocji, a jego śmierć można odebrać tylko jak odhaczenie zapisanego na liście punktu. Odebrało to wagi cierpieniu Adama, a nagłe przyspieszenie, wręcz pędzenie do zakończenia, pogrzebało sprawę już dokumentnie. Dobrze, że jego matactwa zostały ucięte, nie mogły się w końcu długo ciągnąć, ale bardzo żałuję, że "Hawaii Five-0" zdecydowało się na takie bylejakość.
Druga rzecz – i drugi problem – to postać Doris. Początek sezonu sprawiał wrażenie, że wielka tajemnica dotycząca jej powiązań z Wo Fatem znajdzie wyjaśnienie, ale im dalej w las, tym bardziej stawało się jasne, że scenarzyści znacznie bardziej wolą się tą postacią bawić. Doris przechodziła więc z elementu komediowego w dramatyczny, w większości w ciekawy i satysfakcjonujący sposób, ale zawsze w bezpiecznej odległości od swojego głównego sekretu. "Aloha, Malama Pono" dał w końcu nadzieję, że dowiemy się o co z tym Wo Fatem chodzi, ale niespodziewane okoliczności zmusiły Doris do przełożenia tematu na niesprecyzowany moment w przyszłości. Znaczy, rozumiem – po co rozwiązywać największą jak dotąd tajemnicę serialu zbyt szybko – ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że scenarzyści pomachali nam przed nosem marchewką, beztrosko się ciesząc, że i tak za nią pójdziemy. Jasne, że pójdę, jestem ciekawa, o co biega, ale nawet ciekawość będzie mieć w końcu swoje granice.
I trzecia rzecz – Catherine. Żeby mnie nikt źle nie zrozumiał, od razu zaznaczę, że Catherine lubię bardzo i bardzo ją chcę zobaczyć w serialu więcej. Tylko że teraz, na końcu sezonu 3., czuję dokładnie to samo, co tuż przed jego premierą, kiedy wiedziałam, że postać grana przez Michelle Borth znajdzie się w stałej obsadzie. Po obejrzeniu całego sezonu trudno w ogóle powiedzieć, by jej bohaterka coś w nim zmieniła. Pojawianie się w co drugim lub co trzecim odcinku, albo pojawianie się na kilka krótkich minut wyłącznie jako źródło informacji to zdecydowanie za mało, żeby się z postacią (w głównej obsadzie!) zżyć i zaznajomić. Jasne, Catherine miała swoje momenty, jej relacja ze Steve'em jakoś, gdzieś, w czymś się ruszyła, ale to dalej jest postać na dokładkę.
Denerwowało mnie to przez cały sezon, dlatego nagle wprowadzenie jakiegoś byłego chłopaka zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Nie tylko wróży to chmury na horyzoncie w i tak niepewnym związku ze Steve'em (bo czy wiadomo, jakie te ich relacje są dokładnie?), ale martwi mnie, że może to być dla scenarzystów zapewnienie sobie furtki bezpieczeństwa. Zepsuli całe wprowadzenie Catherine do serialu, więc gdyby w nowym sezonie coś znowu poszło nie tak, mogą ją łatwo z niego wyprowadzić. I strasznie jestem zła – już, teraz, w tym momencie – jeśli tak ma to wyglądać.
Natomiast zdecydowanie najlepszą rzeczą w finale – głównie przez to, że tak niespodziewaną i szokującą – jest decyzja Kono, by odejść na ukrycie razem z Adamem. Nie wierzyłam własnym oczom, oglądając scenę pożegnania, ciągle mi się wydawało, że lada moment Adam przekona Kono, by została – ale nie. Czy oznacza to faktyczne pożegnanie z najważniejszą postacią kobiecą w serialu? Cóż, Grace Park jest w ciąży, krążą więc niepotwierdzone plotki, że Kono ma być nieobecna przez cały następny sezon (lub tylko część), robiąc tym samym więcej miejsca dla Catherine. Ponieważ to jednak tylko plotki, jej odejście może być równie dobrze sprytnym chwytem na widzów, wprowadzającym do historii Kono nic innego jak nowe wątki. To zresztą znacznie ciekawszy cliffhanger niż ostatnia scena w więzieniu, i właśnie z jego powodu jestem wybitnie ciekawa ciągu dalszego. Steve, Doris i Wo Fat stawiają nam wielkie obietnice, ale nie będę spokojna, dopóki nie dowiem się jak wygląda sytuacja z ulubienicą całego serialu.
Innym cliffhangerem, nieco zakulisowym, pozostaje jeszcze Fong, za którego mocno trzymam kciuki, ale finał, jak to finał, zapowiedział również ciekawe zmiany w życiu osobistym bohaterów. Bardzo ucieszył mnie Chin dzwonionący do Leilani, a także wracająca do Danny'ego Gabby. Nie chcę za bardzo bujać w obłokach, ale jeśli miałabym życzyć sobie czegoś na 4. sezon, zdecydowanie postawiłabym na nieco więcej czasu dla zaniedbanego Danno. Znana z początków serialu dynamika pomiędzy główną czwórką już raczej nie wróci, ale za to miło by zobaczyć ich w innych, nie mniej ciekawych relacjach.
A teraz, skoro już ponarzekałam, powiem tylko, że koniec końców "Aloha, Malama Pono" jako finał wywarł na mnie dobre wrażenie. Cały ten pośpiech i poszatkowanie jestem mu w stanie wybaczyć, a odcinek bez wątpienia wzbudził we mnie odpowiednie emocje. Teraz chciałabym tylko, by 4. sezon nie zawiódł mnie w tych samych aspektach, bo już na starcie ma ode mnie fory. Z całą pewnością "aloha" mu nie mówię.