"NCIS" (10×24): Polowanie na marginesach
Bartosz Wieremiej
21 maja 2013, 19:43
Nie spodziewałem się, że "Damned If You Do" podąży akurat w takim kierunku. Cieszy mnie jednak, że scenarzyści zdecydowali się nieco zaskoczyć widzów – dzięki temu otrzymaliśmy dziwnie satysfakcjonujący finał. Spoilery.
Nie spodziewałem się, że "Damned If You Do" podąży akurat w takim kierunku. Cieszy mnie jednak, że scenarzyści zdecydowali się nieco zaskoczyć widzów – dzięki temu otrzymaliśmy dziwnie satysfakcjonujący finał. Spoilery.
Wypada zacząć od stwierdzenia, że w "Damned If You Do" kontynuowane są wątki z poprzedniego odcinka – "Double Blind". Wiele zdarzeń w finale dotyczy samego Gibbsa (Mark Harmon), zamętu w jego głowie i decyzji, jakie potencjalnie muszą zostać podjęte w związku z postępowaniem prowadzonym przez Departament Obrony. Nie dziwi więc, że ponownie otrzymaliśmy wgląd w gibbsowkie myśli, a niesamowite sny – szczególnie ten o łowieniu ryb za pomocą wędki i pistoletu – niezwykle trudno wyrzucić z pamięci. Fajnie, że w tych onirycznych fragmentach znalazło się miejsce dla Muse Watsona – grany przez niego Mike Franks świetnie się sprawdza jako personifikacja głosu podświadomości.
I podoba mi się to skupienie na kłopotach głównego bohatera. Leroy Jethro Gibbs jest w końcu najważniejszą postacią zaludniającą fikcyjną rzeczywistość wykreowaną przeszło 18 lat temu przez Donalda P. Bellisario. Źle by się stało, gdyby kolejne stawiane przed nim wyzwania brane były jedynie z działu "wróg tygodnia", a dokładniej z przegródek znajdujących pomiędzy kategorią "nudne" i "powtarzalne". Swoją drogą, na przełomie wieków tytuł najważniejszego herosa tego telewizyjnego świata należał do niejakiego Harmona Rabba Jr., pilota i prawnika, przez długi czas pracującego pod czujnym okiem admirała Chegwiddena…
Wracając, no właśnie: A.J. Chegwidden (John M. Jackson). Były Judge Advocate General of the Navy został w "Damned If You Do" obrońcą wspomnianego już wielokrotnie Gibbsa. Sceny z udziałem obydwu panów należały do najlepszych w całym odcinku i szkoda, że to dopiero drugi raz w historii "JAG"/"NCIS", gdy mogliśmy ich zobaczyć w jednym pomieszczeniu. Obecność Jacksona miała ogromną wartość sentymentalną, a w momencie, gdy w jednym kadrze pojawił się zarówno on, jak i grający Toma Morrowa, Alan Dale, przez moment uległem złudzeniu, że oto Navy Yard dorobiło się własnego wehikułu czasu i znowu zawitaliśmy w okolicach kwietnia 2003 roku.
Powrót emerytowanego admirała był sukcesem nie tylko z powodu sentymentu do "JAG". Chegwidden doskonale nadawał się na potencjalnego przeciwnika na sali sądowej dla Richarda Parsonsa (świetny w tej roli Colin Hanks). Evil McGee dorobił się zresztą nowego przezwiska: the Bastard Son of J. Edgar Hoover, a i całkiem oczywiste stały się jego motywacje. Ten zawodowy szantażysta polował na swoje największe trofeum w karierze, licząc przy tym na potknięcia pozostałych członków Major Case Response Team. W trakcie trwania odcinka zadał zresztą wiele niewygodnych pytań, np. o sporządzoną przez Abby (Pauley Perrette) analizę dotyczącą morderstwa Pedro Hernandeza. Szczerze mówiąc, przy tak dobranych prawnikach byłbym całkiem usatysfakcjonowany, gdyby "NCIS" na moment zamieniło się w dramat prawniczy.
Jednak mniej więcej od momentu, gdy na progu pewnego domu pojawiła się przesyłka rodem z "Siedem" Finchera, stało się jasne, że wszystko, czego doświadczyliśmy przez ostatnie pół sezonu, znajdowało się na marginesie głównej gry. Właściwa, jak się okazało szpiegowska, potyczka, wciąż jest tajemnicą. Wiemy na pewno, że rozpoczęła się po zamordowaniu Eli Davida w "Shabbat Shalom" (10×11) od zamachu na Kazmiego przeprowadzonego przez CIA. Domyślamy się, że Parsons był zaledwie nieświadomym pionkiem, starającym się wykorzystać sprzyjającą okazję.
Twórcy nie dają nam jednak wątpić w powagę sytuacji: palone są dokumenty, Mike prowadzi rewelacyjny monolog zza kadru, Tony (Michael Weatherly), Ziva (Cote de Pablo) i Tim (Sean Murray) składają rezygnacje, a Gibbs trzyma w rękach karabin snajperski. Intryga dotyka również jeszcze jednego bohatera, ale aby w uwierzyć w to, co się stało, koniecznie trzeba dotrwać do ostatnich sekund finału.
O to jednak nietrudno, bo "Damned If You Do" jest po prostu nietypowym i świetnym zakończeniem bardzo dobrego sezonu. I może to i truizm, ale po tak znaczącej dawce nierozwiązanych wątków i wielu ważnych rozmowach, chciałbym, aby lato już minęło i wreszcie nadeszła upragniona jesień, a wraz z nią początek 11. sezonu.
Tak, tak, piszę to w momencie, gdy za oknem wciąż straszy wiosna, a 10. seria zakończyła się raptem kilka dni temu.