"Idź przodem, bracie" to mnóstwo akcji, testosteronu i gangsterki – recenzja polskiego serialu Netfliksa
Karol Urbański
30 października 2024, 09:01
"Idź przodem, bracie" (Fot. Netflix)
Ofertę Netfliksa poszerzyła dziś kolejna rodzima produkcja serialowa. To "Idź przodem, bracie", które miesza ze sobą m.in. kino akcji i thriller kryminalny. Czy warto obejrzeć serial twórców "Informacji zwrotnej"?
Ofertę Netfliksa poszerzyła dziś kolejna rodzima produkcja serialowa. To "Idź przodem, bracie", które miesza ze sobą m.in. kino akcji i thriller kryminalny. Czy warto obejrzeć serial twórców "Informacji zwrotnej"?
"Kruk", "Klangor" czy "Informacja zwrotna". Trudno przejść obojętnie koło projektu, którego twórcy mają na koncie powyższe tytuły. Firma produkcyjna Opus TV Piotra Dzięcioła ("Królowa", "Ida") niesie ze sobą pewien stempel jakości, a twórca scenariusza, Kacper Wysocki ("Klangor") pozostaje jednym z największych speców tego fachu wśród młodego pokolenia. Do tego dodajmy jeszcze intrygującą obsadę czy Macieja Pieprzycę ("Kruk", "Jestem mordercą") za kamerą i powinniśmy mieć hit niemal gwarantowany. Czy takim zostanie debiutujący dziś na Netfliksie serial "Idź przodem, bracie"? Potencjał z pewnością jest na miejscu.
Idź przodem, bracie – o czym jest polski serial Netfliksa?
Żeby było atrakcyjniej, sześcioodcinkowy tytuł (widziałem przedpremierowo całość) miesza ze sobą kilka gatunków. Po pierwsze, to thriller kryminalny, w którym jeden nieszczęśnik staje się trybikiem w maszynie z każdym odcinkiem coraz bardziej zagrażającej życiu jego i jego bliskich. Po drugie, to akcyjniak, i to taki z udziałem służb specjalnych, wojaków, gangusów i kogo tam jeszcze matka nie miała. No właśnie, po trzecie, to kino gangsterskie, w którym gangsterzy nie tylko walczą między sobą, ale mają nawet osobowość. Wreszcie, po czwarte, to dramat, który bynajmniej nie boi się ciężkich (czasem naprawdę ciężkich) scen.
No ale po kolei. W centrum tego amalgamatu znajduje się gość o najbardziej hollywoodzkim nazwisku pod słońcem – Oskar Gwiazda (Piotr Witkowski, "Klangor"). Scena otwierająca zdradza, jakim cudem ten zdolny atowiec (po naszemu antyterrorysta) wpakował się w bajzel, który postawił na nogach cały łódzki półświatek. Na jednej z akcji Oskar dostał ataku paniki, przez co z misji nie wrócił jego przyjaciel. Trzeba było pożegnać się nie tylko z robotą, ale też wieloma kumplami atowcami, którzy od tamtego czasu nie chcą widzieć go w swoim gronie.
Poczucie winy ciągnie się za nim prawie tak mocno jak długi uzależnionego od hazardu ojca (Artur Steranko, "Rojst"), którego samobójstwo zrzuca odpowiedzialność na Oskara i jego siostrę, Martę (Aleksandra Adamska, "Skazana"). Sprzedaż domu rodzinnego nie wchodzi w grę, więc sposobów na spłatę trzeba szukać inaczej. Okazja nadarza się w nowej pracy – ogromnej hali handlowej, gdzie przedsiębiorcy rżną urząd na podatki bardziej niż politycy. Oskar jest tam ochroniarzem; obserwuje cały proceder i wraz ze swoim szwagrem (Konrad Eleryk, "Furioza") postanawia ukraść to, co ukradli wcześniej złodzieje.
Idź przodem, bracie to kino akcji i thriller w jednym
Opis fabuły najlepiej będzie uciąć w tym miejscu, no bo po co komu spoilerowe pole minowe. Warto jednak nadmienić, że – mniej lub bardziej przypadkowy – splot wydarzeń postawi na drodze Oskara plejadę oprychów, począwszy od tych najbardziej niepozornych (po "Prostej sprawie" Piotr Adamczyk tym razem wciela się w białego kołnierzyka), przez cyngli do wynajęcia, kończąc na wykwalifikowanych psychopatach, jak choćby ten, w którego wciela się Marcin Kowalczyk ("Jak zostałem gangsterem"). W większości przypadków, niczym samotny wilk, nasz bohater będzie musiał radzić sobie z nimi w pojedynkę.
Pomimo niekorzystnej passy w bladych akcyjniakach Netfliksa Witkowski wypada w "Idź przodem, bracie" naprawdę przekonująco. Polski gwiazdor streamingowego giganta bardzo dobrze oddaje zawadiacki charakter Gwiazdy – z powodzeniem łączy uliczny łobuzerski sznyt z militarną dyscypliną i zręcznością, która ratuje tyłek Oskarowi w kilku potencjalnie patowych sytuacjach. Jego bohater jest inteligentny, a zarazem nieroztropny, co z jednej strony nieźle napędza fabułę, a z drugiej powoduje, że otrzymujemy uroczą mieszankę charyzmatycznego i wiarygodnego protagonisty, któremu chce się kibicować.
Wierzymy mu, gdy samodzielnie wplątuje się w kłopoty, wierzymy, gdy własnoręcznie się z nich wyplątuje. Wierzymy też, gdy bajeruje Jewę (Anastasia Pustovit, "Tajemnice"), zadziorną ukraińską pracownicę hali, tak samo jak bajeruje szwagra, by ten wybrał się z nim na akcję. Spora w tym zasługa wspomnianego na początku Wysockiego. Scenarzysta każdego z odcinków już w "Klangorze" pokazał, że ma doskonałe ucho do dialogów i oko do obserwacji społecznych, szczególnie w przypadku postaci balansujących na granicy moralności. W "Idź przodem, bracie" jego widzenie świata też się sprawdza, ale do pewnego stopnia.
Dopóki serial pozostaje w sferze prywatnej i trzyma się "małych światów" Oskara i poszczególnych postaci, dopóty rzeczywistość wydaje się autentyczna. Gorzej jest, gdy wątki zaczynają nachodzić na siebie (punktem zwrotnym w tej kwestii staje się 3. odcinek, a ściślej mówiąc, jego dość absurdalna końcówka), wówczas rzeczywistość boleśnie wymyka się scenarzyście z rąk. Choć pejzaż dalej malowany jest barwami "z życia wziętymi" – problemami ekonomicznymi klasy średniej, konfliktami rodzinnymi, brakiem perspektyw imigrantów czy zdrowiem psychicznym – na płótnie pojawia się zbyt dużo fałszywych ruchów pędzla.
Idź przodem, bracie – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Najbardziej cierpią na tym motywacje bohaterów czy zasadność niektórych wydarzeń, które sprawiają wrażenie, że mogłyby wydarzyć się tylko wtedy, gdyby ktoś napisał o nich w scenariuszu. Pod tym względem bariera irracjonalności zostaje dotkliwie przekroczona w przytoczonym wcześniej 3. odcinku; pretekstowość fabuły w największym stopniu przylega zaś do postaci granej przez Kowalczyka. Wątek tego bohatera, choć niespodziewanie obszerny i ważny dla ostatecznego rozrachunku, jest całkiem niedorzeczny. Co więcej, na boku uzupełniono jego historię o ckliwe backstory, którego czas ekranowy można by spożytkować w znacznie bardziej praktyczny sposób.
Podobnie jest w przypadku grona innych postaci pobocznych, których wątki rozszerzono na niekorzyść Oskara i jego najbliższych. Narracyjnie najbardziej obrywa się świetnej Oli Adamskiej, której postać na drugim planie mierzy się z największą tragedią w całym serialu – koniec końców jej efekt wydaje się całkowicie nieodczuwalny. Zresztą sam ciężar dramatu zawartego w opowieści jest też nieproporcjonalny do obranego przez twórców tonu. Ogromne pokłady bólu i cierpienia nieskładnie mieszają się tutaj z nie tyle nonszalanckim, ile wręcz beztroskim charakterem protagonisty.
Dramatyczny aspekt "Idź przodem, bracie" doczekuje się najlepszego odzwierciedlenia w warstwie wizualnej serialu. Tak doświadczony reżyser jak Pieprzyca dobrze wie, jak poukładać klocki, by chwycić widza za gardło. Równie fachową robotę wykonuje też Witold Płóciennik (Klangor, "Minuta ciszy"), którego surowe, lecz niepozbawione kolorów zdjęcia solidnie oddają eklektyczny charakter całej opowieści. W podejrzanie intymny sposób kamera często portretuje postaci wpatrzone niemalże w obiektyw, a innym razem goni za bohaterami, pokazując jak sylwetki w planie pełnym, naparzają się na śmierć i życie.
Jako akcyjniak "Idź przodem, bracie" wypada zupełnie nieźle – warunkiem, by czerpać pełną satysfakcję z seansu, jest odłożenie logiki na bok i uciecha z wyrzeźbionych męskich ciał, które pośród potu, krwi i brudu, rzeczywiście prezentują się wspaniale. W kwestii scen walki można pokusić się o zarzut przesadnej choreografii, niemniej tempo i wartka akcja są w stanie dostarczyć wrażeń. Jako thriller – podejmujący się tematu kryzysu psychicznego, gangsterskich porachunków, rodzinnego sporu i kilku innych rzeczy, które trafiły do tego wora motywów – jest to serial mocno niespełniony.