"Joan" pozwala Sophie Turner zabłysnąć w jej pierwszej dorosłej roli – recenzja brytyjskiego serialu
Marta Wawrzyn
28 października 2024, 18:02
"Joan" (Fot. ITV)
W Polsce debiutuje brytyjski serial "Joan", opowiadający o losach prawdziwej złodziejki. Ale to nie fabuła jest tu najważniejszą atrakcją – to pierwsza okazja, żeby zobaczyć, co potrafi Sophie Turner, kiedy nie jest Sansą Stark.
W Polsce debiutuje brytyjski serial "Joan", opowiadający o losach prawdziwej złodziejki. Ale to nie fabuła jest tu najważniejszą atrakcją – to pierwsza okazja, żeby zobaczyć, co potrafi Sophie Turner, kiedy nie jest Sansą Stark.
O godz. 21:30 na Epic Drama debiutuje dziś "Joan", dziejący się w latach 80. serial kostiumowy brytyjskiej telewizji ITV, zrealizowany na podstawie prawdziwej historii złodziejki klejnotów Joan Hannington i oparty na jej wspomnieniach. Ale oczywiście tym, co najbardziej przyciągnie widzów przed ekrany, musi być i będzie Sophie Turner, Sansa z "Gry o tron", w swojej pierwszej głównej i rzeczywiście dorosłej roli telewizyjnej.
Joan – o czym jest brytyjski serial z Sophie Turner?
Sześcioodcinkowy serial, którego scenarzystką jest Anna Symon ("Pani Wilson", "Wąż z Essex"), to adaptacja książki "I Am What I Am: The True Story of Britain's Most Notorious Jewel Thief", wspomnień Joan Hannington, dawnej londyńskiej "matki chrzestnej" podziemnego światka. W 1. sezonie poznajemy tak naprawdę zaledwie początek jej historii. Akcja "Joan" zaczyna się w 1985 roku, w nadmorskim hrabstwie Kent, gdzie tytułowa bohaterka mieszka z chłopakiem, Garym (Nick Blood, "Kulawe konie") i sześcioletnią córką, Kelly (Mia Millichamp-Long). Dwudziestokilkuletnia Joan prowadzi życie rodem z "Shameless" z dodatkiem sporej ilości przemocy, od której nie jest wolny jej związek. Po tym jak Gary ją bije, nie po raz pierwszy zresztą, dziewczyna zbiera się na odwagę i wreszcie ucieka, oddając córkę do opieki społecznej w przeświadczeniu, że tam Kelly będzie bezpieczna. Potem Joan będzie tego żałowała, a wszystko, co będzie robić od tej pory, będzie dyktowane palącą potrzebą odzyskania swojego dziecka.
Głęboka chęć wyrwania się z kręgu biedy i przemocy, zmiksowana z zamiłowaniem do adrenaliny i wzmocniona paroma talentami, o których posiadaniu sama nie miała pojęcia, sprawi, że na przestrzeni kolejnych miesięcy życie naszej bohaterki kompletnie się odmieni. Począwszy od fizycznej przemiany, jaką Joan przechodzi w zakładzie fryzjerskim swojej siostry, poprzez pracę u jubilera, próbę molestowania seksualnego ze strony szefa i wreszcie przypadkowe spotkanie z Boisiem (Frank Dillane, "Fear the Walking Dead"), serialowa Joan błyskawicznie przechodzi drogę od bezradnej ofiary przemocy do oszałamiającej złodziejki, która nie tylko odważnie bierze sprawy we własne ręce i zaczyna piąć się na szczyt w swoim "fachu", ale też jest mistrzynią przebieranek i superinteligentną osobą, będącą w stanie owinąć każdego wokół palca.
Przy wsparciu Boisiego Joan w mgnieniu oka rozwija swoje liczne talenty, a oglądanie tego to czysta przyjemność. Sophie Turner zmienia kostiumy i peruki, mówi z różnymi akcentami i po prostu dosłownie błyszczy jako zakochana w diamentach kobieta, której życie nagle przybrało zupełnie nowy obrót. Serial jest stylowy, świetnie wygląda, a do tego ma dobre tempo i wie, jak sprawiać widzowi frajdę. Problemy zaczynają się, kiedy zaczynamy od niego wymagać czegoś więcej, niż bycia pełną uroku błyskotką.
Joan ma wiele wspólnego z Griseldą, ale jest dużo lżejsza
Jak wiele bohaterek tego typu – żeby nie szukać daleko: Griselda – Joan składa się dosłownie z dwóch przeciwstawnych części. Z jednej strony mamy więc błyszczącą złodziejkę, sprytem zdobywającą wszystko, na co tylko ma ochotę, a z drugiej, samotną matkę i wywodzącą się z nizin społecznych ofiarę przemocy domowej – Gary to tak naprawdę tylko kolejna wersja jej przemocowego ojca, od którego wszystko się zaczęło – gotową na bardzo wiele, żeby się wyrwać z takiego życia. Nie przeczę, Sophie Turner jest świetna w obu wersjach, tej połyskliwej, brawurowej i totalnie rozrywkowej, jak i tej, w której oczach wciąż widać strach, że nigdy nie odzyska córki, nigdy nie będzie miała prawdziwej rodziny i nigdy tak naprawdę niczego nie zmieni. Ale do prawdziwej wielowymiarowości jest tu bardzo, bardzo daleko i nie jest to ani trochę wina aktorki.
Tak jak w przypadku "Griseldy", mamy serial oparty na jednej aktorce, robiącej wszystko, co w jej mocy, aby wyjść poza przeciętniutki scenariusz i uczynić swoją postać człowiekiem z krwi i kości. I, znów tak jak w przypadku "Griseldy", do pełnego sukcesu jest niestety daleko. Zamiast mięsistej antybohaterki otrzymujemy sprawnie zrealizowany serialowy fast food, który miło się ogląda, ale po seansie zostaje w pamięci nie za wiele. Co jest o tyle ciekawe, że przecież wszystkie składniki są na swoim miejscu, a historia Joan Hannington w telewizyjnej wersji powinna wręcz pisać się sama i bez problemu wychodzić poza ramy schematycznego biopicu. Nie wychodzi – nieważne, ile razy Turner przypomni nam mniej lub bardziej wprost, że to wszystko robi dla córki.
A i tak Joan to jedyna wielowymiarowa bohaterka w serialu, gdzie towarzyszą jej właściwie tylko ledwie nakreślone postacie drugoplanowe. Rozczarowuje nawet Boisie – inna sprawa, że Frank Dillane jak mnie nie zachwycał w "Fear the Walking Dead", tak nie potrafi mnie zachwycić tutaj – za nutką uroku retro, którym przyciąga do siebie i Joan, i widzów, nie skrywając aż tak wiele głębi. Podobnie jak jego wybranka, Boisie ma za sobą trudne dzieciństwo i wiele do udowodnienia sobie i światu, a jego relacja z Joan ma też swoje toksyczne strony, głęboko zakorzenione w jego historii. Historii, którą serial ledwie zarysowuje, nie dając Dillane'owi szansy, żeby zrobić coś więcej z bohaterem sprowadzonym do roli "pomocnika", choć przecież to on wciąga Joan do półświatka. Oglądając go, ma się wrażenie, że mógłby być po prostu ciekawszy – przy Joan brakuje mu charakteru, a w scenach romansowych chemii jest jak na lekarstwo.
Joan – czy warto oglądać brytyjski serial z Sophie Turner?
Wszystko to razem składa się na lekką, przyjemną i niepozbawioną uroku, ale jednak przeciętną całość. Odpowiedź na pytanie, czy warto obejrzeć "Joan", zależy od tego, jakie macie oczekiwania. Jeśli lubicie Sophie Turner lub/i podobała wam się "Griselda", jest szansa, że pochłoniecie także i "Joan". Ten serial to czysty fun i dowód na to, że Turner dopiero się rozkręca jako aktorka, ma jeszcze wiele do pokazania i do zagrania, i z pewnością nie interesuje jej pozostanie na zawsze byłą gwiazdą "Gry o tron".
Jeżeli natomiast spodziewaliście się głębszej, mocniejszej, a przy tym feministycznej opowieści o kobiecie przebijającej się pomimo licznych przeszkód w męskim świecie, to to może nie być najlepszy adres. Cała złożoność Joan niby gdzieś tam jest, ale tak spłycona – sprowadzona do paru scen, gdzie widzimy blizny na jej plecach, i kilku zdań, kiedy bohaterka mówi wprost o przemocy, jakiej doświadczyła i braniu spraw we własne ręce – że równie dobrze mogłoby tej warstwy nie być. Jak gdyby twórczyni bardzo, ale to bardzo nie chciała, żebyśmy ani na moment przestali się dobrze bawić.
Mimo wszystko ciekawa jestem potencjalnej kontynuacji (na razie jej nie zamówiono, ale furtka pozostała wyraźnie otwarta) i tego, w jakim kierunku postać może zostać poprowadzona dalej. Biografia Hannington bez wątpienia jest intrygującym materiałem na serial, a jednocześnie Anna Symon na tyle zmieniła pierwowzór, że możliwości ma w tym momencie naprawdę duże, jeśli tylko stacja ITV uzna, że jednak chce 2. sezonu. Ja nie mam nic przeciwko, dopóki Sophie Turner będzie na pokładzie.