"Terytorium" to western o rodzinie w kryzysie, który jest porównywany do "Yellowstone" – recenzja serialu
Kamila Czaja
27 października 2024, 09:13
"Terytorium" (Fot. Netflix)
"Terytorium" nie ucieknie od porównań do "Yellowstone", ale choćby australijska sceneria, zwięzłość i mniejszy patos odróżniają pełen intryg i przemocy serial od hitu Taylora Sheridana.
"Terytorium" nie ucieknie od porównań do "Yellowstone", ale choćby australijska sceneria, zwięzłość i mniejszy patos odróżniają pełen intryg i przemocy serial od hitu Taylora Sheridana.
Pierwsze reakcje na australijskie "Terytorium" wskazują, że sporo zależy od nastawienia oglądających do "Yellowstone". Ci, których zachwyca styl Taylora Sheridana, nazywają nową produkcję "podróbką". Z kolei osoby, które za takimi historiami nie przepadają, więc nie oglądają "Yellowstone", mogą czuć pokusę, by z góry skreślić sześcioodcinkową opowieść o hodowli bydła. Dlatego zanim, nie bez zastrzeżeń, pochwalę produkcję Netfliksa, zaznaczam, że akurat nie należę ani do wielbicielek Sheridana, ani do fanek hodowli bydła. I pewnie pierwsze mi pomaga w docenieniu "Terytorium", drugie natomiast zadziwiająco nie przeszkadza.
Terytorium – o czym jest australijski serial Netfliksa?
"Terytorium" porównywane jest też do "Sukcesji" – owszem, fabularnie gdzieś widać pokrewieństwa, ale byłabym ostrożna z ich akcentowaniem. Tu mamy bowiem do czynienia z serialem traktującym się serio. To nie ostra satyra na bogatych, tylko pragnąca wzbudzać szczere emocje opowieść o bogatej rodzinie w stanie rozpadu, walczącej z jeszcze bogatszymi lub aspirującymi, by wzbogacić się dopiero kosztem trudnej sytuacji klanu. Ale – i tu wracamy do mojego problemu z pełnym zakochaniem się w fabułach Sheridana – "serio" nie oznacza w wypadku "Terytorium" "śmiertelnie serio" ani przekonania, że robi się najbardziej prestiżową i głęboką telewizję świata…
Jasne, w losach Lawsonów, podobnie jak u Duttonów, nie brakuje dramatów, konfliktów, monologów o dziedzictwie i znaczeniu posiadanej od pokoleń ziemi. "Terytorium" jednak to po prostu dobra serialowa rozrywka, z pewnymi ambicjami, ale bez pretensji do wielkości. Poza tym, oglądając perypetie Lawsonów, rzadziej miałam poczucie, że oglądam, rozwlekłą miejscami, pochwałę tradycyjnych wartości i wyraz tęsknoty za odchodzącym dawnym światem, ubrane dla atrakcyjności w biznesowo-rodzinną fabułę.
Świeżość zapewnia też geograficzna różnica. Tytułowe Terytorium Północe to bowiem bohater sam w sobie, inny niż amerykańska Montana. Należąca do Lawsonów ferma, "największa na świecie", znajduje się w okolicy, gdzie czyhają czujne krokodyle, głodne dingo, płochliwe konie i narowiste byki – a przecież nawet nie doszłam do tego, jak groźni okazują się tutejsi ludzie. Za to jest niewyobrażalnie wręcz pięknie, o ile akurat ktoś nie ginie w męczarniach. Nie bez powodu niektóre ujęcia przywodzą na myśl dystopijnego "Mad Maksa", rzadziej sielankowe na tym tle "Córki McLeoda" osadzone w Australii Południowej (przyznaję się do bycia wielką fanką trzech pierwszych sezonów tamtego serialu, również pełnego bydła).
Terytorium to western porównywany do Yellowstone
Bohaterów i bohaterek ludzkich, a nie "terytorialnych", mamy mnóstwo (chociaż nie wszyscy dożyją finału). W efekcie pilotowy odcinek, jakkolwiek wciągający, spędza się na próbach zapamiętania, kto jest kim i dlaczego nienawidzi się z tym czy tamtym. Tym większa zasługa twórców, pod wodzą Bena Daviesa ("Bondi Rescue"), Timothy'ego Lee ("Mystery Road") i reżysera Grega McLeana ("Wolf Creek"), że stosunkowo szybko widz ma wrażenie, że siedzi w tej Północnej Australii od dawna i świetnie zna klan Lawsonów z przyległościami. Szybko też można zaangażować się w wydarzenia i intrygi, chociaż niełatwo czasem oglądanym na ekranie ludziom kibicować, bo są często raczej okropni.
Senior rodu, Colin (Robert Taylor, "Longmire"), to sadysta nastawiony na ocalenie równocześnie fermy i niekoniecznie dobrze rozumianego honoru, co rzadko okazuje się możliwe. Jego syn, Graham (Michael Dorman, "For All Mankind"), poddawany przez dekady przemocy i uzależniony od alkoholu, ma z ojcem toksyczną relację, z której nie potrafi się wyplątać mimo wsparcia żony, pochodzącej z rodziny złodziei bydła Emily (Anna Torv, "The Last of Us", "Fringe"). Ich córka, Susie (Philippa Northeast, "The Newsreader"), właśnie rzuciła studia, by pracować przy hodowli. Syn Grahama z pierwszego małżeństwa, Marshall (Sam Corlett, "Wikingowie: Walhalla"), dawno porzucił tę traumatyzującą rodzinkę, ale teraz będzie musiał wrócić, bo namaszczony przez Colina na następcę syn, Daniel, ginie w tajemniczych okolicznościach, rozszarpany przez dingo (i "Terytorium" to serial tak brutalny, że nie oszczędza widzom tej sceny).
Terytorium – brutalny dramat rodzinny i biznesowy
Lawsonowie żyją w finansowej i emocjonalnej matni. Wszystko wskazuje na to, że ich świetność minęła, a nieuchronny upadek wkrótce nastąpi. Słabość konkurencji wyczuwa zakochany w Emily Campbell (Jay Ryan, "Top of the Lake"), swoje interesy bezwzględnie realizuje miliarderka Sandra (Sara Wiseman, "Rake"), a stare grzechy wobec rdzennej ludności mogą się zemścić. Zresztą wątek rasowych zaszłości poprowadzono bardzo ciekawie i niejednoznacznie, pokazując różne postawy wobec tradycji, na przykład próbę dojścia do czegoś w świecie białych, czego próbuje Nolan (Clarence Ryan, "Bezpaństwowcy"), czy ostrej opozycji wobec wszystkiego, co robi kolonizator, zwłaszcza wobec nierozliczonych win z przeszłości. Lawsonowie nie zamierzają jednak poddać się bez walki.
Wszelkie zakulisowe intrygi i bezpośrednie konfrontacje, w tym z użyciem strzelb i pięści, wychodzą w "Terytorium" naprawdę dobrze. Motywacje takie jak władza czy pieniądze doprawiono chęcią zemsty, uprzedzeniami, zazdrością. "Źli" okazują się czasem nie tak źli, jak ci pozornie "dobrzy", a chociaż są tu też jednoznaczni psychopaci, jak "przyjaciel" Marshalla, Rich (Sam Delich, "Ostatnie dni ery kosmosu"), to niejednokrotnie niuansów psychologicznych dostajemy więcej, niż można by się po pełnym zwrotów akcji, zaledwie sześcioodcinkowym sezonie, w którym sporo czasu zajmuje jeszcze przeganianie krów z miejsca na miejsce, podpalanie cudzych terenów, kradzieże wszystkiego wszystkim przez wszystkich, strzelanie, latanie helikopterami i bójki. Wiele bójek.
Terytorium – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Gdzieś w tym wszystkim "Terytorium" potrafi sprawić, że relacje są wielowymiarowe, intrygi niebanalne, zwroty akcji – nieraz zaskakujące, a że występują często na końcu odcinków, automatycznie włącza się ciąg dalszy i nie wiadomo, kiedy ma się za sobą cały sezon. Daleko mi do twierdzenia, że to serial wybitny. Ileś wątków, zwłaszcza romansowych (te trójkąty, te potencjalne mezalianse!), sprawdziłoby się w niejednej operze mydlanej. Kilka przemian potrzebowałoby więcej czasu, by wypaść w pełni przekonująco. Parę pojednań, przy skali win, wypada za łatwo. A jednak całość zaskakująco się broni, w tym dzięki bardzo dobremu aktorstwu, zwłaszcza Torv i Dormana, którzy nawet pojedyncze patetyczne kawałki "sprzedają" całkiem przekonująco.
Nie jest to serial do zapamiętania na długo, wart jakichś wielostronicowych analiz po seansie. A jednak całkiem sprytnie w całym fabularnym pędzie przemyca pytania o to, czy ludzie mogą się zmienić, czy kolejne generacje są w stanie wyrwać się ze spirali przemocy, kto ma prawo do ziemi, czy jedyną drogą dla kobiet w tym świecie jest wmawianie mężczyznom, że to oni rządzą, i sterowanie z tylnego siedzenia (terenowego auta, bo inne nie dadzą rady, albo i helikoptera). Nawet jeśli wkrótce o "Terytorium" zapomnę, to, gdy trwało, zapewniło mi wiele serialowej przyjemności. Przyjmuję ten serial z całym dobrodziejstwem inwentarza (nie tylko parzystokopytnego) i chętnie, z bezpiecznego dystansu po drugiej stronie ekranu, powrócę do Północnej Australii i Lawsonów, jeżeli powstanie 2. sezon.