"Ktoś, gdzieś" pozostaje absolutnie wyjątkowym serialem aż do samego końca – recenzja 3. sezonu
Mateusz Piesowicz
28 października 2024, 08:12
"Ktoś, gdzieś" (Fot. HBO)
W czasach serialowych blockbusterów, rywalizujących serwisów streamingowych i masowej produkcji nijakich treści, "Ktoś, gdzieś" jest jak powiew świeżego powietrza. Wielka szkoda, że to już koniec.
W czasach serialowych blockbusterów, rywalizujących serwisów streamingowych i masowej produkcji nijakich treści, "Ktoś, gdzieś" jest jak powiew świeżego powietrza. Wielka szkoda, że to już koniec.
Uprzedzam już na wstępie – ten tekst będzie zawierał wiele rzewnych słów i wyrazów tęsknoty przemieszanych z narzekaniami na współczesną branżę rozrywkową. Nie może być jednak inaczej, skoro trzeba w nim pożegnać jeden z ostatnich bastionów niedzisiejszej telewizji, jakie jeszcze zachowały się na małym ekranie. A fakt, że finałowy sezon "Ktoś, gdzieś" jest nawet lepszy od poprzednich, wcale nie ułatwia mi sprawy.
Ktoś, gdzieś sezon 3, czyli serial, jakich się już nie robi
Zacząć trzeba od tego, że "Ktoś, gdzieś" to serial pod wieloma względami niezwykły. Niezwykłe, choć na pozór bardzo zwyczajne, są opowiadane w nim historie i ich bohaterowie. Niezwykła jest siła, z jaką te totalnie przyziemne opowieści przyciągają do ekranu. Niezwykłe wreszcie jest to, że w rządzonej przez bezduszne algorytmy i liczby współczesnej telewizji taka produkcja zdołała przetrwać całe trzy sezony i zakończyć się na własnych zasadach.
Co to dokładnie oznacza, będziecie mieli okazję zobaczyć na przestrzeni siedmiu odcinków składających się na 3. sezon (będą emitowane po jednym co poniedziałek na HBO i Max), które miałem okazję już widzieć i mogę powiedzieć, że są dokładnie takie, jak należało się spodziewać, czyli jedyne w swoim rodzaju. Czego możecie się po nich spodziewać?
Finałowa odsłona "Ktoś, gdzieś" kontynuuje opowieść o Sam (jeszcze lepsza niż wcześniej Bridget Everett), śledząc kolejne zachodzące w jej życiu zmiany. Tych jest natomiast sporo, choć niekoniecznie dotyczą one samej głównej bohaterki, a bardziej otaczających ją ludzi. Na przykład Joela (Jeff Hiller), którego związek z Bradem (Tim Bagley) wchodzi w nowy etap, gdy ta dwójka decyduje się razem zamieszkać, czy Tricii (Mary Catherine Garrison) korzystającej z zalet życia singielki po rozwodzie.
Trochę czując się przez nich zmotywowaną, trochę wywołaną do tablicy, a trochę chcąc samej sobie udowodnić, że nie stoi w miejscu, Sam też postanawia coś zrobić ze swoim życiem. Praca w barze i adopcja psa wydają się dobrymi krokami na początek.
O kolejnych, w tym o bliższej znajomości z najemcą rodzinnej farmy – małomównym Islandczykiem o niewymawialnym imieniu, w którego wcielić się musiał etatowy Islandczyk telewizyjny, czyli Ólafur Darri Ólafsson ("W pułapce") – można pomyśleć nieco później. Pytanie tylko, czy to wystarczy, żeby uciec od doskwierających naszej bohaterce coraz mocniej samotności i strachu przed przyszłością?
Ktoś, gdzieś celebruje przyjaźń i stawia czoła zmianom
Z takimi uczuciami, ale też innymi przeszkodami Sam będzie się musiała mierzyć w 3. sezonie wielokrotnie i trzeba podkreślić, że często nie będą to dla niej starcia łatwe. A to odezwie się jej niezbyt zdrowy tryb życia, a to przyjaciele nie będą mieć dla niej czasu, a to padnie ona ofiarą niezamierzonej fatfobii. Dodajmy do tego tendencję do umniejszania samej sobie, a otrzymamy naprawdę wysoki, zbudowany na lękach, wątpliwościach i braku pewności siebie mur. Nic tylko go zburzyć?
Gdybyśmy mieli do czynienia z innym serialem, niewątpliwie tak, najlepiej z pompą i spektakularnym zakończeniem w wielkim finale. Ale to nie jest inny serial, a twórcy "Ktoś, gdzieś" pokazywali już wcześniej, że fabularne fajerwerki to nie w ich stylu. Zamiast burzenia szykujcie się więc raczej na znacznie bardziej życiową wspinaczkę – mozolną i niegwarantującą sukcesu, za to dającą mnóstwo satysfakcji przy nawet najmniejszym kroku naprzód.
A te Sam będzie rzecz jasna wykonywać, czasem na własną rękę, ale częściej w towarzystwie, jeszcze bardziej zacieśniając więzi łączące ją z bliskimi. Bo choć Bridget Everett jest fantastyczna w ukazywaniu niewidocznego na co dzień, kruchego i wrażliwego oblicza swojej bohaterki, zarówno Sam, jak i cały serial rozkwitają w momencie, gdy mogą skupić się na relacjach z innymi ludźmi. Te natomiast są w 3. sezonie "Ktoś, gdzieś" jeszcze głębsze niż do tej pory, nawet (a może zwłaszcza) wtedy, gdy napotykają trudności.
Co więcej, trzeba podkreślić, że drugoplanowe postaci nie funkcjonują tu wyłącznie jako dodatki do Sam. Jasne, relacje z główną bohaterką stanowią fundament ich fabularnego rozwoju, ale na tym ich rola się bynajmniej nie kończy. Przeciwnie, docieranie się Joela z Bradem (bardzo rozwinięta względem poprzedniej serii postać), czy samorealizacja Trish to istotne części tego sezonu, które czynią go jeszcze lepszym, a bohaterów jeszcze bliższymi widzom. Jedyny zarzut, jaki można mieć do serialu, dotyczy poświęconego tym wszystkim wspaniałym ludziom czasu, którego jest zwyczajnie za mało.
Ktoś, gdzieś sezon 3 to piękne, ale za szybkie pożegnanie
"Ktoś, gdzieś" ma bowiem tę magiczną właściwość, że im dłużej przebywa się z tym serialem i jego bohaterami, tym bardziej nie chce się ich opuszczać. Nieważne, czy akurat prezentuje luźniejsze, komediowe oblicze, czy zmusza do uronienia łzy z zupełnie innego powodu – w każdym aspekcie jest to historia tak szczera i autentyczna, że ma się wrażenie, jakby twórcy dzielili się z nami swoimi najbardziej osobistymi przeżyciami.
Ten rodzaj bliskości dziś w telewizji już praktycznie nie występuje. Tutaj tymczasem nie dość że każdy odcinek jest nią przesiąknięty, to jeszcze w na pozór błahej fabule mieści się tyle ważkich treści, przeżyć i emocji, że można by nimi obdarzyć z tuzin innych seriali. A jestem przekonany, że i tak żaden z nich nie byłby w stanie uzyskać podobnego poziomu zrozumienia i akceptacji dla swoich bohaterów, do którego tu czasem nie są nawet potrzebne dialogi, ponieważ cisza (lub śpiew!) mówią o wiele więcej.
A jest o czym, bo "Ktoś, gdzieś" w 3. sezonie ma do powiedzenia bardzo dużo. O miłości – tej romantycznej i tej platonicznej. O rodzinie – zarówno nabytej, jak i samodzielnie wybranej. O poczuciu własnej wartości i jego braku. O trudach, jakie niesie ze sobą otwarcie się na drugiego człowieka. O ludziach, którzy choć nie są doskonali, to bardzo się starają. I jeszcze o tysiącu innych rzeczy, które chciałoby się przeżywać z Sam i resztą znacznie dłużej niż przez trzy krótkie sezony.
Tak, można powiedzieć, że to i tak sporo. Tak, serial dostał bardzo zgrabne zakończenie i zostawi widzów z poczuciem satysfakcji. Wszystko to jednak marne pocieszenie, bo każdy z was po obejrzeniu 3. sezonu stwierdzi, że to wcale nie musiał być koniec. Ba, nie powinien być, gdyby miała decydować wyłącznie jakość. Niestety, czasy dla skromnych seriali nigdy nie były dobre, a teraz są nawet okrutniejsze niż wcześniej. Bardzo przykre jest jednak to, że dziś ofiarą padają nawet te najlepsze z nich.