"Co robimy w ukryciu" zbliża się do końca i nie traci werwy – recenzja pierwszych odcinków 6. sezonu
Mateusz Piesowicz
24 października 2024, 16:12
"Co robimy w ukryciu" (Fot. FX)
Stary/nowy współlokator, Nandor w roli Richarda Nixona, korpowampiry i wiele więcej. Finałowy sezon "Co robimy w ukryciu" udowadnia, że twórcom nie brakuje pomysłów. Drobne spoilery.
Stary/nowy współlokator, Nandor w roli Richarda Nixona, korpowampiry i wiele więcej. Finałowy sezon "Co robimy w ukryciu" udowadnia, że twórcom nie brakuje pomysłów. Drobne spoilery.
Sześć sezonów to we współczesnej telewizji prawdziwy cud. Dzisiaj mało który serial dostaje choćby połowę tego czasu, zwłaszcza jeśli nie jest głośnym tytułem przyciągającym przed ekrany dużą widownię. "Co robimy w ukryciu" już z założenia takim nie było, a mimo to po pięciu latach od premiery wciąż z nami jest, wracając właśnie z ostatnią porcją odcinków. Czy finałowa odsłona serialu zafunduje wampirom ze Staten Island godne pożegnanie?
Co robimy w ukryciu w 6. sezonie nadal trzyma poziom
Początek 6. sezonu, który w Polsce można oglądać na platformie Max, nie przynosi w gruncie rzeczy żadnych rewelacji czy choćby oznak zbliżającego się końca. Przeciwnie, serial FX jest nadal tym samym sobą, fundując nam na starcie solidną porcję dobrze znanego absurdu. W trzech pierwszych odcinkach (cały sezon będzie liczył jedenaście) nie ma ani zapowiedzi najważniejszych finałowych wątków, ani szczególnych zmian u naszych ulubionych krwiopijców. Nawet dynamika ich relacji uległa co najwyżej kosmetycznym zmianom. Ale czy to źle?
Przyznam szczerze, że czasy, gdy oczekiwałem po "Co robimy w ukryciu" czegoś więcej niż cotygodniowej rozrywki w wyjątkowo groteskowym klimacie, już raczej minęły. Nie dlatego, że wampirzej komedii brakowało w tym aspekcie atutów. W poprzednich sezonach serial udowadniał wszak, że mimo specyficznego charakteru historii i postaci, jest w stanie wznieść się ponad zbiór efektownych gagów. Rzecz w tym, że chyba dobrnął już do ściany. W końcu nawet motyw przemiany Guillerma (Harvey Guillén) w wampira mamy już za sobą. Co jeszcze można zrobić?
Jestem więcej niż pewien, że twórcy "Co robimy w ukryciu" znają odpowiedź na to pytanie, jednak przynajmniej na ten moment postanowili nam jej nie zdradzać. Zamiast tego zaoferowali niczym nieskrępowaną zabawę, przypominając, że w wymyślaniu równie bzdurnych, co zabawnych scenariuszy z udziałem Nandora (Kayvan Novak), Laszla (Matt Berry), Nadji (Natasia Demetriou) i Colina Robinsona (Mark Proksch) nie mają sobie równych. I trudno oprzeć się wrażeniu, że dobrze wiedzą, co robią.
Co robimy w ukryciu sezon 6 – od Jerry'ego do Nixona
A co dokładnie przyszykowali dla wampirzej ekipy w finałowym sezonie? Po pierwsze niespodziankę – mamy nowego współlokatora! A właściwie to starego, bo wampir Jerry (Mike O'Brien, "Saturday Night Live") należał do potwornej paczki przed laty, zanim udał się na dłuższą drzemkę, prosząc o obudzenie w sylwestra 1996 roku. Zgadnijcie, kto przypomniał sobie o tym zupełnym przypadkiem blisko 30 lat później.
Idiotyczne? Oczywiście, i również dlatego świetnie się tu sprawdza, podobnie jak wszelkie inne aspekty odzyskania zapomnianego towarzysza po pół wieku nieobecności. Począwszy od potrzeby szybkiego wprowadzenia go w stracone lata (w czym nieoceniona okazuje się pomoc Billy'ego Joela), a skończywszy na wzbudzonych przez Jerry'ego w pozostałych wątpliwościach o iście egzystencjalnym wymiarze. Sami przyznacie, że pytania w rodzaju: "czemu pozwalamy ekipie filmowej dokumentować każdy nasz ruch?", padające w 6. sezonie serialu to naprawdę gruba sprawa.
Zupełnie inną jest to, jak i czy w ogóle "Co robimy w ukryciu" zamierza na nie odpowiadać, mając przecież na głowie całe mnóstwo innych rzeczy. A to Guillerma, który porzucił karierę chowańca/ochroniarza/wampira na rzecz spełniania się na bardziej ludzkiej ścieżce zawodowej, a to Laszla i Colina bawiących się w bogów, a to brudne zagrywki w walce o wolny pokój pod schodami, w które jakiś sposób zostaje zamieszany Richard Nixon.
Co robimy w ukryciu nie szuka na siłę nowych rozwiązań
Pewnie, można na początek tego sezonu narzekać, zarzucając twórcom choćby to, że mając możliwość rozwinięcia wątku swoistego "kryzysu wieku średniego" u bohaterów, szybko go porzucają. Widząc rozterki wampirów dostrzegających, w jaki sposób rozleniwiło ich wygodne życie, łatwo wyobrazić sobie, jak przeradzają się one w wiodący motyw finałowego sezonu, więc szybka zmiana kierunku może być nieco rozczarowująca.
Wzbraniałbym się jednak przed zbyt daleko posuniętą krytyką, pamiętając, że rozpisane na wiele odcinków scenariusze to nie jest coś, czym "Co robimy w ukryciu" w przeszłości się wyróżniało. Owszem, postaci rozwijały się na przestrzeni sezonów, ale serial nigdy na dłużej nie porzucił swojego epizodycznego charakteru, ewolucję przeprowadzając jakby mimochodem przy okazji kolejnych żartów, które zawsze stanowiły główny punkt programu.
Co robimy w ukryciu po latach wciąż świetnie bawi
Nie inaczej jest w 6. sezonie, który serwuje nam całe mnóstwo mniej czy bardziej udanych okazji do śmiechu, jednocześnie być może budując podwaliny pod indywidualne wątki poszczególnych postaci. Być może, bo też trudno powiedzieć, czy tworzenie własnej wersji potwora Frankensteina przez Laszla, czy korporacyjna kariera Guillerma, w której duży udział mają Nandor i Nadja, to coś mającego większe znaczenie.
Równie dobrze twórcy mogą je bowiem wykorzystywać jako okazję do prezentowania kolejnych gagów. I nie ma w tym nic złego, nawet jeśli nie każdy z nich wywoła salwy śmiechu lub ostatecznie nie okaże się prowadzić do większego celu. To już po prostu nie jest etap, na którym "Co robimy w ukryciu" cokolwiek musi. W zupełności wystarczy, że wciąż dostarcza masę frajdy, nawet jeśli zahacza to już w pewnym stopniu o odcinanie kuponów od swoich najlepszych czasów.
Bo tak, te produkcja FX ma już za sobą i wątpię, by kolejne tygodnie miały sprawić, że zmienię zdanie w tym temacie. Nie można jednak odmówić serialowym wampirom tego, że choć lata mijają, Nandor i reszta ekipy wciąż utrzymują formę lepszą od większości komediowej konkurencji z małego ekranu, nadal doskonale czując się w swoim towarzystwie, a od czasu do czasu przypominając również, że w całej tej farsie jest też trochę zaskakująco prawdziwych emocji.
Choć oczywiście znacznie mniej niż niedorzeczności, obrzydliwości i dziwactw, którymi początek 6. sezonu jest tak wypchany, że wcale nie sądzę, by ich źródełko miało wkrótce wyschnąć. Idę o zakład, że mogłoby ono funkcjonować dłużej, ale decyzja o rychłym zakończeniu nie musi być w tym przypadku zła – lepiej zrobić to teraz, zanim "Co robimy w ukryciu" naprawdę zacznie zjadać własny ogon. A póki co wypada się cieszyć, że przed nami jeszcze kilka tygodni z tymi cudownymi idiotami.