"Once Upon a Time" (2×22): Był sobie chłopiec
Bartosz Wieremiej
15 maja 2013, 21:02
"And Straight On 'Til Morning" to zaledwie przyzwoity finał rozczarowującego sezonu. Niestety zaledwie przyzwoity, ponieważ kolejny już raz w "Dawno, dawno temu", ciekawe wątki podszyte odrobiną tajemnicy okraszono domieszką żenującej łopatologii. Uwaga, tekst zawiera spoilery.
"And Straight On 'Til Morning" to zaledwie przyzwoity finał rozczarowującego sezonu. Niestety zaledwie przyzwoity, ponieważ kolejny już raz w "Dawno, dawno temu", ciekawe wątki podszyte odrobiną tajemnicy okraszono domieszką żenującej łopatologii. Uwaga, tekst zawiera spoilery.
Przez długie miesiące 2. sezonu "Once Upon a Time" raczyło fanów głównie zestawem wątpliwie interesujących historii o niezbyt ciekawych bohaterach. Żonglowano wątkami, szukano dróg na skróty, a przede wszystkim starano się wszystko tłumaczyć i wyjaśniać, tak jakby pozostawienie kilku niedopowiedzeń należało do najcięższych zbrodni. W tym czasie szereg postaci gdzieś się zagubiło, inne doczekały się niezbyt interesującego lub szczęśliwego zakończenia, a kilka kolejnych po prostu wtopiło się w tło i przez długie godziny dryfowało bez wyraźnego celu. Nagle okazało się, że w Storybrooke i okolicach, poza okresowym irytowaniem widza, mieszkańcy nie mają zbyt wiele do roboty.
I właśnie z tego powodu cieszy, że finalnie wszystko sprowadzono do porwania Henry'ego (Jared S. Gilmore) – czyli jednego z najbardziej denerwujących bohaterów 2. sezonu. Na dodatek samo Storybrooke nie tylko nie zostało zniszczone, a dzięki Rumpelstilskinowi (Robert Carlyle) w najbliższej przyszłości otrzyma całkiem przyzwoitą ochronę. To bardzo ważne, że pewien etap opowieści zamknięto wydarzeniem dotyczącym kogoś, kto na samym początku serialu wprawił wszystko w ruch. To niezwykle ciekawe, że bohaterowie, niezależnie od miejsca pobytu, mają jeszcze dokąd wrócić, a chwilowo pozbawione przywództwa (o czym za chwilę) miasteczko umożliwia ponowne skupienie się na kilku zaniedbanych postaciach.
I nie tylko to w "And Straight On 'Til Morning" mogło się podobać. Pozytywnie zaskoczyła mnie uwaga, jaką znowu poświęcono losom młodego Bae'a (Dylan Schmidt) i reszcie rodziny Henry'ego od strony ojca. Baelfire w Nibylandii oraz decyzja Golda dotycząca Belle/Lacey (Emilie de Ravin), a także późniejsze pożegnanie tej pary, to najlepsze fragmenty odcinka: zgrabnie opowiedziane, dobrze zagrane i pełne autentycznych emocji. Szczególnie widać to po scenach na pokładzie Jolly Rogera, które nie tylko popchnęły opowieść do przodu, ale i pozwoliły przybliżyć widzom krainę rządzoną przez Piotrusia Pana, jako wrogie i pełne grozy miejsce. Przyjemnym detalem było odnalezienie dorosłego Neala/Bae (Michael Raymond-James) przez znanych nam doskonale Aurorę (Sarah Bolger), Mulan (Jamie Chung) i Phillipa (Julian Morris). Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie zobaczymy, w jaki sposób ten ostatni odzyskał swoją duszę.
Z drugiej strony bardzo żałuję, że scenarzyści tak szybko zapakowali praktycznie wszystkich najważniejszych bohaterów na wspomnianego już Jolly Rogera. Scena przypominała raczej bezmyślne sklecenie komiksowego superteamu niż desperacką próbę ratowania kogoś bliskiego. W końcu ten dziwaczny rejs na jednej łajbie odbędzie grupa ludzi, która w wielu konfiguracjach i z różnym natężeniem wzajemnie się nie znosi. Blado wypadł również wątek ratowania Storybrooke, a szczególnie współpraca Reginy (Lana Parrilla) i Emmy (Jennifer Morrison). Niesamowite, że przez kilkanaście miesięcy żmudnie prowadzono do postawienia Złej królowej po tej samej stronie co Snow (Ginnifer Goodwin), Charming (Josh Dallas) i ich córka, po czym bez żalu sprowadzono całą opowieść do poziomu nieistotnego przerywnika.
Zresztą marnowanie dobrze budowanych wątków to tylko jedna z rzeczy, które prześladowały "Once Upon a Time" nie tylko w ostatnim odcinku, ale i przez cały 2. sezon. Wciąż nie rozumiem, po co trzeba wielokrotnie powtarzać, że magia ma swoją cenę? W jakim celu wspomina się co kwadrans, kto z kim i dlaczego wojuje albo kto, komu, kiedy i jak zamordował rodzica? Czemu służą dialogi, w których bohaterowie do znudzenia tłumaczą sobie pewne rzeczy? Przecież wszystko to wiemy, a i istnieją lepsze sposoby przypominania widzom o ważnych zdarzeniach aniżeli setki zbędnych słów.
Jednak pomimo wszystkich wad "And Straight On 'Til Morning" było całkiem satysfakcjonującym finałem. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie serial wypadnie lepiej, twórcy zrezygnują z notorycznego wyjaśniania swoich intencji (jak np. w "The Price of Magic"), spin-off "Once Upon a Time in Wonderland" okaże się porządną produkcją, a Nibylandia stanie się przestrzenią do opowiadania wielu fascynujących historii.
No tak, marzenia to piękna rzecz…