"Terapia bez trzymanki" w 2. sezonie ma wszystko, żeby zostać waszym ulubionym serialem – recenzja
Marta Wawrzyn
16 października 2024, 08:12
"Terapia bez trzymanki" (Fot. Apple TV+)
"Terapia bez trzymanki" w 1. sezonie była seansem bardzo nierównym, choć mądrym i sympatycznym. 2. sezon szybko nabiera wiatru w żagle – komediodramat Apple TV+ może stać się waszym ulubionym serialem o grupie przyjaciół.
"Terapia bez trzymanki" w 1. sezonie była seansem bardzo nierównym, choć mądrym i sympatycznym. 2. sezon szybko nabiera wiatru w żagle – komediodramat Apple TV+ może stać się waszym ulubionym serialem o grupie przyjaciół.
Pięknie się patrzy, jak Bill Lawrence, niegdyś twórca kultowych sitcomów dla amerykańskich sieciówek, na czele ze "Scrubs", odnalazł się w świecie streamingu, a dokładniej na Apple TV+. I wydaje się, że po zakończeniu (?) "Teda Lasso" to właśnie powracająca dzisiaj "Terapia bez trzymanki" będzie jego flagowym dziełem. Po obejrzeniu przedpremierowo 11 z 12 odcinków (tak, ten sezon jest dłuższy; nie, finału Apple nie pokazało krytykom) nie wiem, od czego zacząć chwalenie – tak niesamowicie rozwinął się ten serial, na który w 1. sezonie kręciliśmy trochę nosem, choć z sympatią.
Terapia bez trzymanki w 2. sezonie stawia na przyjaźń
Przede wszystkim powiem więc jedno: jeśli po zakończeniu debiutanckiej serii prognozowaliście, że "Terapia bez trzymanki" zmierza w kierunku nowego "Cougar Town", gdzie pierwotny koncept stał się pretekstem do opowiadania luźnej historii o grupie przyjaciół, którzy spędzali razem czas, to mieliście rację. Choć tytułowa terapia i tematyka zdrowia psychicznego pozostają kluczowe dla komediodramatu autorstwa Billa Lawrence'a, Jasona Segela i Bretta Goldsteina, 2. sezon to w dużym stopniu opowieść o rodzinie, którą sami sobie wybieramy – czy też, jak wolicie, o tym, że przyjaźnie to nie jest coś, co się kończy w momencie, kiedy ktoś wybiera dzieci i dom na przedmieściu zamiast pomarańczowej kanapy w modnej dzielnicy dużego miasta.
W nowych odcinkach "Terapii bez trzymanki" wszystko, rzecz jasna, dalej kręci się wokół relacji Phila (Harrison Ford) i Jimmy'ego (Jason Segel), z dodatkiem Gaby (Jessica Williams). Widzimy bezpośrednie skutki mrocznej końcówki 1. sezonu, w której to Grace (Heidi Gardner), pacjentka Jimmy'ego, sugerując się jego "radą", zepchnęła z klifu Donny'ego (Tilky Jones), swojego przemocowego faceta. Jeżeli spodziewaliście, że ten twist zmieni serial, prowadząc go w znacznie mroczniejszym kierunku, to nie, tak się nie dzieje. To nie jest komedia o terapeucie, który idzie do więzienia za współudział w morderstwie, nic z tych rzeczy. Wątek dość szybko się rozwiązuje, podobnie zresztą jak pewna nieszczególnie lubiana przez widzów relacja, powiedzmy, romantyczna.
Choć Phil i Jimmy pozostają bijącym sercem serialu, 2. sezon "Terapii bez trzymanki" to rzeczywiście dzieło zespołowe. Własne wątki dostaje cały szereg postaci z otoczenia obu terapeutów, a dodatkowo wszyscy zaczynają przemieniać się w zgraną grupę ludzi, którzy po prostu spędzają ze sobą czas, dużo rozmawiając o tym, co ich w życiu gryzie.
Terapia bez trzymanki sezon 2 – więcej, bardziej, głębiej
Choć kwestie podejścia do tytułowej terapii i rozmowy o przekraczaniu granic etycznych dalej są obecne, z kolejnymi odcinkami jasne staje się, że zachowanie Jimmy'ego – nawet kiedy ten zaczyna dokładnie rozumieć, czemu to robi – nie ulegnie większej zmianie. Tak naprawdę jednak dopiero w 11. odcinku serial dochodzi do jakichkolwiek diagnoz, wcześniej pozwalając Jimmy'emu być dalej Jimmym, a nawet zamieniając w pewnym momencie jego imię w czasownik. Ten brak zmian w jego zachowaniu częściowo jest dyktowany takim, a nie innym rozwojem postaci, a częściowo tym, że na tym etapie, aby odkręcić pewne efekty tego, co zrobił, trzeba by rozbić fenomenalnie działającą razem grupę, której częścią stał się Sean (Luke Tennie).
Weteran, który udał się po pomoc do Jimmy'ego i został jego współlokatorem, ma w 2. sezonie swój pełny wątek, podobnie jak większość postaci. Jeśli np. frustrowało was to, że Gaby funkcjonuje niejako na uboczu, jako dodatek do duetu terapeutów, a potem jeszcze wskakuje z Jimmym do łóżka, to mogę powiedzieć, że ten sezon "Terapii bez trzymanki" ma dla niej znacznie więcej do zaoferowania na każdym polu. Przez ekran przewija się także jej siostra, grana przez Ashley Nicole Black, która zresztą dołączyła również do grona scenarzystów serialu. Związek Briana (Michael Urie) i Charliego (Devin Kawaoka) wchodzi na nowy poziom, sporo do roboty ma także Liz (Christa Miller), a i Derek (Ted McGinley) nudzić się nie będzie. Stałym elementem w życiu Paula staje się z kolei Julie (Wendie Malick). A najlepiej patrzy się na nich wszystkich w scenach grupowych, kiedy rozmawiają, śmieją się i są cudownymi, głośnymi sobą.
Nie żeby brakowało szczerych rozmów na zielonej ławce pomiędzy Paulem i Alice (Lukita Maxwell) – ten sezon ma naprawdę wszystko i jeszcze więcej, a do tego wydaje się bardziej spójny od poprzedniego. Choć wątków mamy zatrzęsienie, wszyscy są już na tyle ze sobą powiązani, że nie ma wrażenia chaotycznych przeskoków. 2. sezon "Terapii bez trzymanki" to tyle samo serca i humoru co poprzednio, a do tego znacznie lepszy scenariusz, znacznie więcej naturalnej chemii w obsadzie i jeszcze głębsze rozmowy o trudnych tematach, przed którymi trudno uciec, począwszy od śmierci Tii (Lilan Bowden) i człowieka, który ją spowodował, a skończywszy na pogarszającym się zdrowiu Paula i pytaniu, jak długo jeszcze będzie w stanie wykonywać swój zawód.
Terapia bez trzymanki sezon 2 – oglądajcie, bo warto
Jako że Apple nie zdecydowało się ujawnić, kim jest postać, w którą wciela się Brett Goldstein, ja też tego nie zrobię (staje się to jednak jasne bardzo szybko, bo już w 1. odcinku). Powiem tylko, że to właśnie on pomaga wynieść serial na nowy poziom, a Goldstein w niczym nie przypomina w tej roli Roya Kenta. Ktoś, kogo chcielibyśmy na zawsze znienawidzić, sprawia, że "Terapia bez trzymanki" staje się nie tylko głębsza i jeszcze bardziej słodko-gorzka, ale też zdecydowanie bardziej skomplikowana moralnie. Jeśli wydawało wam się, że Jimmy w relacjach z pacjentami przekracza granice etyczne, poruszając się w strefie mniej i bardziej ciemnych szarości, poczekajcie, aż zobaczycie, co się dzieje, kiedy postać Goldsteina staje się stałym elementem serialu. I jak to zmienia Jimmy'ego i Alice – oboje razem i każde z osobna.
Warto przy okazji dodać, że 2. sezon "Terapii bez trzymanki" ma więcej znanych gwiazd gościnnych, ale ponieważ Apple nie zdecydowało się ich oficjalnie ogłosić, ja też pozwolę im pozostać niespodzianką. Może z jednym wyjątkiem – fani "Jak poznałem waszą matkę", pod koniec tego sezonu czeka was coś naprawdę bardzo miłego.
Ale oczywiście "coś miłego" czeka wszystkich widzów – tych, którzy są tu dla komedii i tych, którzy są tu dla terapii. "Terapia bez trzymanki" jest i zabawniejsza, i bardziej poruszająca niż kiedykolwiek, co jest nie tylko zasługą świetnego scenariusza 2. sezonu, ale też tego, jak naturalną chemię ma cała obsada. W co aż trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę liczbę osób przewijających się przez ekran – to nie jest szóstka przyjaciół na kanapie, to większa grupka osób w różnym wieku, z różnych środowisk, o różnych charakterach, które praktycznie stają się dla siebie rodziną. I to taką, gdzie zawsze jest czas na głębszą rozmowę o prawdziwych problemach, a slapstickowe często żarty nie przysłaniają ważniejszych treści, którymi ten sezon jest dosłownie wypakowany.
Wydaje się, że Bill Lawrence na Apple TV+ znalazł wreszcie formułę na sukces, bez ograniczeń kreatywnych tworząc komedie przekraczające granice i gatunkowe, i tematyczne, i pokoleniowe. Tak jak "Ted Lasso" bardzo szybko okazał się nie być serialem tylko dla fanów piłki nożnej (powiedziałabym wręcz, że fani piłki nożnej niekoniecznie stanowili ważną część jego publiki), tak samo "Terapia bez trzymanki" jest skierowana do absolutnie każdego. Ale mam wrażenie, że po 2. sezonie najbardziej pokochają ją ci, którzy niekoniecznie są częścią standardowej rodziny i nie uważają, aby "okres, kiedy przyjaciele są naszą rodziną" był w jakiś sposób dyktowany wiekiem, miejscem zamieszkania, stylem życia czy posiadaniem bądź nieposiadaniem dzieci.
Serial Apple TV+, podobnie jak np. cudowne "Ktoś, gdzieś", nic sobie nie robi ze społecznych ograniczeń i z tego "co wypada, a co nie", oferując w ramach opowieści o żałobie, zdrowiu psychicznym i pokonywania przeszkód nie do pokonania prostą, pełną ciepła i otwartości fabułę o ludziach, którzy po prostu spędzają ze sobą czas. I jest w niej tyle rzeczy pięknych, mądrych i prawdziwych dla każdego z nas, że nie sposób przestać się zachwycać. Oglądajcie "Terapię bez trzymanki", bo naprawdę szkoda nie oglądać.