"Sprostowanie" to pełen twistów i erotyzmu thriller w oscarowej oprawie – recenzja serialu Apple TV+
Karol Urbański
11 października 2024, 08:02
"Sprostowanie" (Fot. Apple TV+)
Kiedy twórca pokroju Alfonso Cuaróna zabiera się za swój pierwszy serial, nie można przejść koło niego obojętnie. Czy jego "Sprostowanie" oparte na powieści o tym samym tytule spełnia oczekiwania? Tego dowiecie się niżej.
Kiedy twórca pokroju Alfonso Cuaróna zabiera się za swój pierwszy serial, nie można przejść koło niego obojętnie. Czy jego "Sprostowanie" oparte na powieści o tym samym tytule spełnia oczekiwania? Tego dowiecie się niżej.
Nawet jeśli o tytule przesadnie nie dyskutowano przed premierą, trudno było nie postrzegać "Sprostowania" jako jednego z najbardziej intrygujących seriali sezonu. Debiut na prestiżowym festiwalu filmowym w Wenecji, ceniony reżyser-autor za sterami czy wreszcie gwiazdorska obsada, w której najjaśniej lśni Cate Blanchett ("Mrs. America"). Podliczając samą liczbę Oscarów najważniejszych członków i członkiń produkcji, można było dostać zawrotu głowy (doszukałem się 11 statuetek i aż, uwaga, 40 nominacji). Czy ten wyszukany sztafaż ma jednak przełożenie na rzeczywistość? Owszem. Ale tylko do pewnego stopnia.
Sprostowanie – o czym jest serial z Cate Blanchett?
Alfonso Cuarón ("Roma", "Grawitacja"), bo to o tym reżyserze-autorze tutaj mowa, osobiście nakręcił, wyprodukował, zmontował (do spółki ze swym stałym współpracownikiem, Adamem Goughiem) i zaadaptował "Sprostowanie" według powieści Renée Knight na mały ekran. Licząca siedem odcinków produkcja (widziałem przedpremierowo wszystkie) platformy Apple TV+ została rozplanowana jak film liczący siedem rozdziałów. Każdy z nich zaczyna się niemalże w tym samym miejscu, w którym skończył się poprzedni. I każdy przypomina dzieło autora, który chce, by jego pracę oglądano na dużym ekranie.
Dwa pierwsze odcinki, które od dziś możecie oglądać na platformie z podgryzionym jabłuszkiem, szybko dają nam do zrozumienia, że mamy przed sobą utwór twórcy "Ludzkich dzieci". Szeroki kadr, w którym elementów jest więcej niż Oscarów na koncie Cuaróna, zgłębia trzy wątki narracyjne. Pierwszy z nich zabiera nas na wycieczkę z parą nastolatków do Włoch. Drugi przygląda się jesieni życia emerytowanego nauczyciela. Trzeci zaś, ten najważniejszy, śledzi losy cenionej dziennikarki i dokumentalistki, która opowieść zaczyna, odbierając nagrodę za kolejny sukces w karierze.
"Uważajcie na narrację i formę. Ich moc może zbliżyć do prawdy, ale w obliczu naszych głęboko zakorzenionych przekonań i osądów, może być bronią o wielkiej manipulacji. Panie i panowie, bądźcie świadomi" – słyszymy z ust prezenterki podczas ceremonii, na której Catherine Ravenscroft (Blanchett) otrzymuje statuetkę. W tym krótkim, lecz treściwym przemówieniu mieści się w gruncie rzeczy idea serialu Cuaróna. Reżyser chciałby, by obrana przez niego forma i narracja pełniła funkcję wytrycha w przekonania i osądy widza. Czy mu się tu udaje? Owszem. Ale do pewnego stopnia.
Sprostowanie – Cuarón i przerost formy nad treścią
No dobrze, ale o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? W przypadku "Sprostowania" fabuła wymaga od widza nieco cierpliwości. Choć z początku trzy wątki narracyjne nie mają ze sobą wiele wspólnego, z czasem układają się w zgrabną całość. Łączy je pewna powieść, która ląduje u drzwi Catherine. Pochłonięta lekturą dziennikarka z przerażeniem dochodzi do wniosku, że to ona jest jej czarnym charakterem. Książka otwiera zabliźnione rany, odkopuje dawno zakopane sekrety i eksploduje niczym granat wewnątrz względnie ułożonego życia.
Na przestrzeni serialu obserwujemy, jak Catherine traci grunt pod nogami. Kruszy zaufanie męża (Sacha Baron Cohen, "The Spy"), marnuje szansę na kontakt z synem (Kodi Smit-McPhee, "Psie pazury"), a jej autorytet zawodowy zaczyna ginąć pod ciężarem cancel culture. Wszystko przez coś, co wydarzyło się dawno temu na wakacjach we Włoszech. Coś, o czym wie emerytowany nauczyciel, Stephen Brigstocke (Kevin Kline, "Rybka zwana Wandą"). Coś, w co zamieszany był jego syn, Jonathan (Louis Partridge, "Pistol"). Kiedy prawda wyjdzie na jaw, zaboli wszystkich wokół.
Cuarón snuje opowieść w ramach thrillera psychologicznego oszczędnie (jeśli chodzi o treść), a zarazem wytwornie (jeśli chodzi o formę). Wsparty mistrzami operatorskimi – za zdjęcia odpowiadają Emmanuel Lubezki z "Grawitacji" i Bruno Delbonnel z "Amelii" – autor mnoży środki wyrazu, eksperymentuje z formą i powtarza znane trici. Mamy więc w "Sprostowaniu" długaśne ujęcia i szerokie obiektywy; mamy jazdy kamery, która goni za bohaterami wzdłuż i wszerz, na zewnątrz i wewnątrz; mamy rozedrganie, detale i zabawę z utrzymaną w kontraście paletą barw. To wszystko wspiera treść, która… wcale tego nie potrzebuje?
W ostatecznym rozrachunku fabuła "Sprostowania" jest tyleż ważna społecznie, co po prostu wtórna i banalna. Mało tego, jej treść uderza w prymitywne instynkty, przez co dyskurs o cancel culture, shamingu czy victim blamingu sprowadza się tutaj na dobrą sprawę do sensacji czy kreślonych grubą krechą tanich analogii i paralel. Cuarón chciał, byśmy wspomniane na początku ostrzeżenie o narracji i formie traktowali metafilmowo; żebyśmy nabrali się tak samo, jak bohaterowie serialu. Pewnie udałoby się to w przypadku lepszej historii – takiej bez zbędnych naciągnięć i dziur logicznych.
Sprostowanie – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Problem "Sprostowania" polega na tym, że tylko niektóre z popisów wizualnych Cuaróna i ekipy działają na rzecz opowieści (jak choćby quasi-bondowskie zwężenie kadru do koła wielkości dziurki od klucza sugerujące, że otrzymujemy jedynie fragment całej opowieści). Inne zdają się niczym więcej, jak tylko fanaberią twórcy uzależnionego od błyskotek i kinowego "dziania się", które w medium takim jak telewizja/streaming nie zawsze jest potrzebne. Jak tlen potrzebny jest za to dobry scenariusz, a takim serial Apple'a nie został niestety obdarowany.
Podobnie rzecz ma się w przypadku pozornie świetnych występów gwiazd, które balansują na granicy maniery (Blanchett, ale również Baron Cohen wiecznie grający pod nutę żałośnie bezrefleksyjnego męża) i krindżu – podczas gdy Leila George ("Królestwo zwierząt") w roli młodszej Catherine pozostaje od początku do końca wiarygodna, partnerujący jej Partridge boleśnie nie odnajduje się w konwencji. Zupełnie, jakby otrzymali wskazówki, by na ekranie miało być ich "więcej". Czasem mniej znaczy lepiej. Jako jeden z niewielu wiedział to powściągliwy i niejednoznaczny Kevin Kline.
Nawet jeśli "Sprostowanie" to nie do końca udany dramat, serial sprawdza się zupełnie nieźle jako erotyczny thriller psychologiczny z dużą dawką seksu i kilkoma twistami. Cuarón jest w końcu na tyle utalentowanym filmowcem, że nawet jego najsłabsze produkcje biją na głowę przeciętniaki kolegów po fachu. Jego pierwszy odcinkowy projekt nie zostanie może streamingowym odpowiednikiem świetnego "Tár" z Blanchett, ale są tutaj momenty maestrii autora, który z lepszym materiałem w garści ulepiłby małe arcydzieło. Koniec końców "Sprostowanie" wygląda jednak trochę tak, jakby Harlan Coben skończył łódzką filmówkę i pokazał wszystkim, że teraz umie też kręcić.
Odkładając żarty na bok, serial można ostatecznie polecić choćby fanom eleganckich thrillerów. Mieliśmy w tym roku już kilka udanych produkcji, w których jednostka toczyła psychologiczną walkę ze swoją kuriozalną nemezis (patrz: "Reniferek"). Żaden z nich nie był podpisany pismem Alfonso Cuaróna. A to wciąż jednak o czymś świadczy. Jeśli historia was nie powali, zawsze możecie sobie popatrzeć, jak Cate Blanchett przez siedem minut przemierza londyńskie ulice w deszczu.