Serial "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" szuka prawdy o głośnym morderstwie – recenzja
Nikodem Pankowiak
20 września 2024, 18:02
"Potwory: Historia Lyle’a i Erika Menendezów" (Fot. Netflix)
Czy istnieje coś, co mogłoby usprawiedliwić morderstwo? "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" próbują znaleźć na to odpowiedź, przypominając jedną z głośniejszych zbrodni ostatnich dziesięcioleci w Stanach.
Czy istnieje coś, co mogłoby usprawiedliwić morderstwo? "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" próbują znaleźć na to odpowiedź, przypominając jedną z głośniejszych zbrodni ostatnich dziesięcioleci w Stanach.
"Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" to druga część antologii, którą dwa lata temu duet Ryan Murphy i Ian Brennan zapoczątkowali serialem "Potwór: Historia Jeffreya Dahmera". Tym razem na tapet wzięto jedno z najbardziej znanych morderstw w historii Stanów Zjednoczonych. Wiele wskazuje na to, że Netflix doczekał się kolejnego hitu, bo Ryan Murphy wielokrotnie udowadniał, że co jak co, ale z głośnych historii potrafi stworzyć równie głośne seriale. W przypadku "Dahmera" kontrowersje jednak niekoniecznie szły w parze z jakością samej produkcji, a jak jest tym razem?
Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów – o czym jest serial?
"Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" to opowieść o tytułowych braciach. Lyle (Nicholas Alexander Chavez, "Szpital miejski") i Erik (Cooper Koch, "They/Them") do historii przeszli jako sprawcy głośnego morderstwa, którego ofiarami byli ich rodzice – José (Javier Bardem, "Skyfall") i Kitty (Chloë Sevigny, "Konflikt: Capote kontra socjeta"). Choć na początku bracia udawali, że ich rodzice zginęli z rąk mafii, szybko przyznali się do popełnienia zbrodni. Jednocześnie utrzymywali, że sami obawiali się, iż wkrótce mogliby zostać zamordowani przez rodziców, aby tylko rodzinne tajemnice nie ujrzały nigdy światła dziennego. A gdzie leży prawda? Serial Netfliksa będzie przyglądał się całej sprawie z różnych stron, a my będziemy musieli zdecydować sami, w co wierzymy.
Choć mówimy o głośnej zbrodni, nie rozumiem, dlaczego "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" są częścią tej samej antologii, co "Dahmer". Nie przeczę, zawarte w tytule określenie zapewne pasuje do braci-morderców, ale jednak zestawienie ich z seryjnym zabójcą zdaje się trochę nie na miejscu. Choćby dlatego, że w ich sprawie pojawiają się pewne odcienie szarości, o których można dyskutować. Z kolei Jeffrey Dahmer był faktycznym potworem z krwi i kości, którego żadna historia o trudnym dzieciństwie nie jest w stanie choć trochę wybielić. Rozumiem doskonale, że sprawa braci Menendezów to gotowy materiał na głośną produkcję i wcale nie dziwię się, że duet Murphy – Brennan postanowił takową nakręcić. Pytanie, czy powinna znaleźć się ona akurat w tej antologii, a nie na przykład w "American Crime Story".
W końcu "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" nie są "czystym" true crime. To bardziej mieszanka tego gatunku z dramatem rodzinnym – temu poświęcono znaczną część serialu, dzięki czemu widzowie będą mieli okazję dosadnie przekonać się, jak toksycznymi i zwyczajnie złymi ludźmi była cała czwórka Menendezów. Wylewająca się z serialu toksyna będzie momentami trudna do zniesienia, bo nie znajdziemy tutaj ani jednej postaci, którą moglibyśmy choć trochę polubić, czuć wobec niej jakąkolwiek sympatię. Na przestrzeni dziewięciu odcinków staje się to dość uciążliwe, także dlatego, że żadna postać – na czele z braćmi – nie jest choćby w połowie tak interesująca i tak dobrze zagrana, jak Jeffrey Dahmer.
Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów – opinia
Do Lyle'a i Erika jeszcze wrócimy, ale przede wszystkim brakuje mi porządnego przyjrzenia się ich rodzicom, jakiejkolwiek próby niuansowania ich charakteru. I to pomimo faktu, że 6. odcinek, najdłuższy w całym serialu, został praktycznie w całości poświęcony ich związkowi. Pojedyncze informacje o przeszłości Joségo i jego dzieciństwie zmieniają niewiele – to jednowymiarowy tyran narzucający wszystkim swoją wolę. Z kolei Kitty tylko przez chwilę mogła być postrzegana przez nas jako jego ofiara, szybko zaczniemy widzieć w niej współwinną. Przy okazji warto pochylić się tutaj nad kreacją Chloë Sevigny. "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" spowodowały, że zaczynam kwestionować, czy mamy tutaj do czynienia z dobrą aktorką, ponieważ po raz nie wiadomo który widzimy ją na ekranie w dokładnie tym samym wydaniu.
Rodzice pozostają jednak dodatkiem, pierwsze skrzypce od początku do końca w serialu grają ich synowie. Lyle i Erik zostali przedstawieni w serialu Netfliksa tak, byśmy za nic w świecie nie byli w stanie współczuć im choć odrobinę – być może dlatego, by Murphy i Brennan uniknęli oskarżeń o wybielanie morderców. Twórcy serialu nie przesądzają, czy ich historia o molestowaniu i maltretowaniu ze strony rodziców jest prawdziwa. Jednakże, bracia zostają tutaj sportretowani w sposób pozwalający widzowi podpisać się pod słowami jednej z postaci: "To nie jest tak, że nie wierzę, że ich to spotkało. Nie wierzę, gdy oni o tym mówią". Tutaj to przede wszystkim dwójka roszczeniowych d*pków, przyzwyczajonych, że cały świat kłania im się w pas dzięki pieniądzom tatusia.
Samą relację między tytułowymi bohaterami serialu "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" można uznać za co najmniej niepokojącą. Na przestrzeni całego sezonu poznajemy różne teorie dotyczące tego, jak blisko byli ze sobą bracia i choć twórcy nie finalnie nie przesądzają, co jest prawdą, to zupełnie świadomie podsycają seksualne napięcie między Lyle'em i Erikiem. To zresztą bardzo charakterystyczne dla całego serialu – niby Murphy i Brennan nie mówią, na ile opowieść braci jest wiarygodna, ale jednak co jakiś czas można odczuć, ku której wersji sami się skłaniają. Tym razem łatwiej im to jednak wybaczyć, bo, jak wspomniałem, w przeciwieństwie do "Dahmera" nie jest to aż tak czarno-biała historia. Podczas jej opowiadania powtarzają jednak kilka tych samych błędów, które popełnili przy poprzedniej części swojej antologii.
Potwory: Historia Menendezów – czy warto oglądać serial?
Przede wszystkim, choć krótsze od "Dahmera", "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" pozostają historią zbyt rozwleczoną, z nieumiejętnie rozłożonymi akcentami. Twórcy miotają się między retrospekcjami i teraźniejszością, jakby sami do końca nie wiedzieli, jak ugryźć temat. Przy tym co jakiś czas stosują narracyjne zabiegi, które może i są ciekawe, ale finalnie tylko jeszcze bardziej psują rytm całej produkcji. Pamiętacie, gdy nagle w "Dahmerze" zaserwowano nam "niemy" odcinek? Tym razem dokładnie w środku sezonu otrzymujemy zdecydowanie najkrótszy, 35-minutowy odcinek, będący nakręconą na jednym, statycznym ujęciu "spowiedzią" Erika, w której udział bierze jego (odwrócona przez cały czas tyłem do kamery) adwokatka, Leslie Abramson (Ari Graynor, "Mrs. Americana").
Zaraz potem dostajemy z kolei najdłuższy, bo ponadgodzinny odcinek poświęcony rodzicom tytułowych bohaterów, co najlepiej pokazuje, jak bardzo na chybił trafił twórcy odsłaniają przed widzami kolejne elementy tego skomplikowanego obrazka, jakim jest rodzina Menendezów. Od czasu do czasu Murphy i Brennan pozwalają nam spojrzeć na nią oczami ludzi z zewnątrz, ale za każdym razem ta perspektywa traktowana jest wybitnie po macoszemu. Leslie Abramson przedstawiona jest tu jako skupiona na celu prawniczka, której za bardzo nie interesuje prawda. Z kolei postać Dominicka Dunne'a (Nathan Lane, "Zbrodnie po sąsiedzku"), dziennikarza "Vanity Fair" opisującego sprawę braci, została koncertowo zmarnowana. Głównie widzimy go, gdy w towarzystwie rodziny i przyjaciół wygłasza monologi na temat Menendezów i tego, czy powinni zostać skazani. Łatwo odnieść wrażenie, że to za nim i jego słowami chowają się twórcy, gdy chcą nam powiedzieć, co sami myślą o całej sprawie.
Do zarzutów można byłoby dorzucić momentami nieco zbyt telenowelowy styl serialu, ale do tego Ryan Murphy zdążył nas już przyzwyczaić, więc zdecydowanie łatwiej to wybaczyć. Drugi już jednak raz, po "Dahmerze", można odnieść wrażenie, że koniecznie chciał zaserwować nam szerokie spojrzenie na głośny i kontrowersyjny temat, czemu ostatecznie nie do końca podołał. Jasne, "Potwory: Historia Lyle'a i Erika Menendezów" mają więcej niż kilka momentów, które zrobią na widzach wrażenie i zdecydowanie nie jest to serial, który należało w całości skreślać. Problem w tym, że ambicje jego twórców nie wytrzymały starcia z rzeczywistością, przez co finalnie dostaliśmy po prostu kolejny serial true crime, o którym szybko zapomnimy, nawet jeśli osobiście uważam go za lepszy od "Dahmera". Tam jednak Evan Peters swoją kreacją poniósł cały serial, tu brakuje tak mocnego wyróżnika.