"To zawsze Agatha" odsłania nieznane oblicze MCU i świetnie się przy tym bawi – recenzja serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
19 września 2024, 08:01
"To zawsze Agatha" (Fot. Marvel/Disney+)
Gdy superbohaterowie nie dają rady, z pomocą przychodzą wiedźmy. A choć "To zawsze Agatha" nie zostanie magicznym remedium na wszystkie problemy Marvela, zabawy dostarcza przedniej.
Gdy superbohaterowie nie dają rady, z pomocą przychodzą wiedźmy. A choć "To zawsze Agatha" nie zostanie magicznym remedium na wszystkie problemy Marvela, zabawy dostarcza przedniej.
O tym, że MCU jest aktualnie w kondycji dalekiej od swoich najlepszych czasów, nie trzeba nikogo przekonywać. "Deadpool & Wolverine" okazał się co prawda strzałem w dziesiątkę (przynajmniej komercyjnym), ale wiele mówi fakt, że to jedyny film Marvela w tym roku. Z serialami nie jest lepiej, a właściwie jest gorzej, bo żeby znaleźć tytuł, który można określić mianem sukcesu, trzeba by się cofnąć do "Lokiego". Czy "To zawsze Agatha" może odmienić ten trend?
To zawsze Agatha – o czym jest nowy serial Marvela?
Na pierwszy rzut oka odpowiedź jest prosta i brzmi: nie ma szans. Spin-off "WandaVision" poświęcony drugoplanowej i nie mającej szczególnego znaczenia dla większego uniwersum postaci od początku wydawał się pomysłem z gatunku ryzykownych. Dziś pozbawiony rozpoznawalnych superbohaterów, a w dodatku "kobiecy" (brrr) serial brzmi, jeśli nie jak gotowy przepis na katastrofę, to bez wątpienia potencjalny cel review bombingu i internetowego hejtu. Czy warto było się w to pakować? Widziałem pierwsze cztery z dziewięciu odcinków (dwa premierowe są już dostępne na Disney+) i mogę powiedzieć, że tak.
Tytułową bohaterką "To zawsze Agatha" jest Agatha Harkness (Kathryn Hahn), wiedźma, którą ostatnio widzieliśmy, gdy w finale "WandaVision" próbowała skraść moc Scarlet Witch. Skończyło się fatalnie, bo nie dość że sama utraciła magiczne zdolności, to jeszcze utknęła w prowincjonalnym Westview, gdzie pod wpływem zaklęcia Wandy zapomniała o swojej prawdziwej tożsamości, musząc żyć w roli wścibskiej sąsiadki Agnes.
Od tego momentu minęło jednak sporo czasu, w którym dużo się wydarzyło (zainteresowanych odsyłam do filmu "Doktor Strange w multiwersum obłędu"), co nie pozostało bez wpływu na losy Agathy. Mocno upraszczając, bohaterka wyzwoliła się spod czaru zamieniającego ją w gospodynię domową, pozostając jednak wciąż bez mocy, co jest kiepską wiadomością na okoliczność, że szukają jej pewne złowrogie siły. Rozwiązanie patowej sytuacji podsuwa Agacie tajemniczy chłopak (w tej roli Joe Locke z "Heartstoppera"), wraz z którym, oraz sabatem nie mniej zdesperowanych od siebie czarownic, wyruszają na tzw. Szlak Wiedźm – pełną niebezpiecznych prób drogę, na której końcu ma czekać wymarzona nagroda.
To zawsze Agatha to bajka, jakiej w MCU nie było
Przyznacie, że nie brzmi to jak typowy projekt Marvela i rzeczywiście, "To zawsze Agatha" od samego początku podąża własnymi ścieżkami. Wzoruje się przy tym w pewnym stopniu na serialu-matce, dlatego na początku możecie się spodziewać znajomej zabawy telewizyjną konwencją (stare sitcomy zastąpiło współczesne true crime), na której jednak tym razem nie oparto całego fabularnego pomysłu. Historia dość szybko wkracza zatem na właściwe tory, co nie znaczy, że robi się standardowo. Wręcz przeciwnie.
Twórczyni serialu, Jac Schaeffer ("WandaVision"), robi bowiem wiele, żeby jej nowa produkcja wyróżniała się nie tylko na tle swojej poprzedniczki, ale i całego uniwersum. Symptomy tego widzieliśmy już oczywiście wcześniej, że wspomnę niewielki urywek z przeszłości Agathy w Salem, czy pamiętną muzyczną introdukcję bohaterki, ale wtedy trudno było traktować to inaczej niż jako wyrwaną z kontekstu ciekawostkę. Dopiero na dłuższą metę widać, że za całym tym szaleństwem może się kryć bardziej rozbudowana, a co ważniejsze, wciągająca historia.
Jednocześnie istotny jest fakt, że choć wątek Agathy rozwinął się z drugoplanowego do głównego, zmianie nie uległ charakter i ton opowieści towarzyszący tej bohaterce. Jeżeli więc ostatnim razem mieliście wrażenie, że jest ona z nieco innej bajki… to właśnie dostaliśmy tę bajkę. Bo tak, "To zawsze Agatha" nie traktuje się zbyt poważnie i bynajmniej nie próbuje widza przekonać, że ma ogromne znaczenie dla świata, uniwersum i całej reszty. Choć uspokajam – jakieś ma, a przy tym nie przekracza granicy, za którą stałaby się czystą kpiną.
To zawsze Agatha, czyli czarownice rządzą Marvelem
Flirtuje z nią jednak bardzo odważnie i często w brawurowy sposób, co było do przewidzenia o tyle, że znaliśmy już w pewnym stopniu możliwości wcielającej się w główną bohaterkę Kathryn Hahn. A że w swoim własnym serialu ta świetna aktorka dostała znacznie większe pole do popisu, to skrzętnie z niego korzysta, ukazując nie tylko najbardziej efektowne oblicze Agathy. Jeżeli zatem do tej pory kojarzyliście tę postać głównie za sprawą charakterystycznego śmiechu, teraz ulegnie to zmianie, a kierunek, w jakim podąży jej rozwój, może was zaskoczyć.
Co istotne, choć Agatha stanowi centrum opowieści, a Kathryn Hahn błyszczy pełnią blasku, kroku nie odstępują jej inni. Zwłaszcza dotyczy to uroczego Joego Locke'a w roli młodzieńca, którego tożsamość jest jednym z głównych serialowych sekretów (więc po sieci hula mnóstwo spoilerów na ten temat), a także wręcz stworzonej do roli wiedźmy – w tym przypadku to komplement – Aubrey Plazy ("Biały Lotos") wcielającej się w równie nieodgadnioną Rio.
Czarownic mamy jednak w serialu więcej. Konkretnie to cały sabat, który ma pomóc naszej bohaterce w pokonaniu piętrzących się na Szlaku Wiedźm przeszkód. W tyleż barwnej, co dziwacznej ekipie wyrzutków znajdują się wróżbitka Lilia Calderu (Patti LuPone, "American Horror Story"), specjalistka od eliksirów Jennifer Kale (Sasheer Zamata,"Home Economics"), obrończyni Alice Wu-Gulliver (Ali Ahn, "Dyplomatka ") i, nie wiedzieć czemu, Sharon Davis, lepiej wam znana jako pani Hart (Debra Jo Rupp) z "WandaVision".
Wszystkie one, choć pełne oporów i wątpliwości, stawiają się na wezwanie i wyruszają w drogę, która szybko postawi je przed nieraz przerażającymi wyzwaniami. Będą wśród nich mroczne wizje, będą śmiertelnie niebezpieczne pułapki i oczywiście nie zabraknie demonów, zarówno tych metaforycznych, jak i całkiem dosłownych. Na tym tle nasze panie mogą prezentować się niepozornie, ale nie dajcie się zwieść – nie są to wiedźmy z bajek, które zajmują się zatruwaniem jabłek, czy porywaniem i pożeraniem dzieci. Tutejsze czarownice są znacznie ciekawsze, nawet jeśli dotąd ich charaktery zostały ledwie zarysowane. A do tego naprawdę fantastycznie śpiewają.
To zawsze Agatha – czy warto oglądać serial Disney+?
Bo nie wspomniałem jeszcze, że "To zawsze Agatha", oprócz posiadania rodowodu komiksowego, to też serial, w którym zgrabnie miesza się kilka gatunków. Mroczna fantazja łączy się tu z najprawdziwszym horrorem, czarna komedia spotyka dramat obyczajowy, a wszystko uzupełniają musicalowe wstawki na czele z "The Ballad of the Witches' Road", która jeśli jeszcze za wami nie chodzi, to wkrótce zacznie. Czy trzeba czegoś więcej? Jak dla mnie, absolutnie nie.
Jasne, nie jest to ani produkcja idealna, ani tytuł, który przywróci kulejące marvelowskie uniwersum do pełni chwały. Ba, po czterech odcinkach nadal jeszcze odnoszę wrażenie, że oglądam bardziej wyjątkowo długi odcinek halloweenowy niż pełnoprawną fabułę. Nie zamierzam jednak na to narzekać, bo po pierwsze pojawiły się już wskazówki, że za magiczną mistyfikacją kryje się coś więcej, a po drugie – po prostu świetnie się bawię.
"To zawsze Agatha" potrafi być absolutnie szalona w dobrym tego słowa znaczeniu, stosunkowo krótkie odcinki nie pozwalają się nudzić, a praktyczne efekty specjalne są miłą odmianą po produkcjach przesiąkniętych kiepskim CGI. Dodajmy do tego humor, któremu towarzyszą momenty autentycznej grozy, i widoczną gołym okiem ekranową chemię w damskiej obsadzie (z męskim rodzynkiem), a otrzymamy serial, którego nawet nie wiedzieliśmy, że potrzebujemy. Nade wszystko potrzebuje go natomiast Marvel, żeby wyrwać się z błędnego koła tak samo miernych tytułów.