"Shameless" (3×12): Zwykły niezwykły finał
Agnieszka Jędrzejczyk
10 kwietnia 2013, 18:44
W recenzji pilota 3. sezonu "Shameless" pisałam, że usiane trudami życie Gallagherów zaczęło mnie nudzić. Dziś w recenzji finału 3. sezonu mogę napisać, że serial wykonał obrót o 180 stopni. Uwaga na spoilery!
W recenzji pilota 3. sezonu "Shameless" pisałam, że usiane trudami życie Gallagherów zaczęło mnie nudzić. Dziś w recenzji finału 3. sezonu mogę napisać, że serial wykonał obrót o 180 stopni. Uwaga na spoilery!
Jeśli na bieżąco śledzicie cotygodniowe wydanie naszych hitów i kitów, to pewnie kojarzycie, że parę odcinków "Shameless" znalazło się wśród zasłużonych. "Survival of the Fittest" powinien je wszystkie pobić na głowę. To niesamowicie emocjonalny odcinek, który w bardzo subtelny sposób podsumowuje dotychczasowe wydarzenia, niejako poprzez silny kontrast z przyjętą polityką szokowania; który tą subtelnością właśnie wbija nam w serce chyba najbardziej niespodziewany kołek. Multum wydarzeń, multum rozwiązań, multum radości i łez. Słowem, jest tu wszystko, czego od finału można oczekiwać – i więcej.
Zatem od początku. Nastaje dzień, w którym Lip – jako pierwszy Gallagher w historii – kończy szkołę. Odbiera dyplom nie bez konkretnej dozy swojego pyskatego uroku, ale widać, że też nie bez dumy. Przed wszystkimi udaje, że to nic wielkiego, i z nudów daje się zaprosić Frankowi na obiad na mieście. Scena w barze, podczas której najpierw dumę z syna okazuje ojciec, a potem syn z ojca, bo ten wygrał właśnie jakiś głupi zakład, wspaniale oddaje te wszystkie głęboko zakopane uczucia, do których żaden się przecież nie przyzna. Tym bardziej Lip, który zaraz po Fionie ma do Franka najwięcej pretensji.
Gdy później rozmawiają w restauracji, następuje bardzo ważny przełom: Lip zaczyna rozumieć, że on i ojciec są do siebie bardzo podobni, ale jednocześnie zaczyna mu świtać, że jego wielki plan na przyszłość może go szybko sprowadzić na tę samą drogę. Jak słowo daję, w momencie tyrady Franka o wolności i swobodzie, na twarzy Jeremy'ego Allena White'a jak nic zobaczyłam iskierkę wątpliwości. Na szczęście starania Mandy nie poszły na marne i Lip na pożegnanie sezonu zaczyna poważniej myśleć o studiach na MIT. Nie wyobrażam sobie "Shameless" bez Lipa, ale z drugiej strony zaprzepaścić taką szansę? Dla dobra tej postaci, niech ją bierze i się nie zastanawia!
Tymczasem Fiona umiera z niepokoju o Jimmy'ego, który przepadł jak kamień w wodę (hint). Przechodząc przez wszystkie fazy wściekłości, musi jednocześnie zadbać o przyjęcie dla Lipa, uporać się z perspektywą utraty pracy, ostrożnie stąpać w komunikacji z wrażliwą, dorastającą Debbie, a na koniec przekonać – ona – Franka do podjęcia właściwej decyzji. "Shameless" już przyzwyczaił mnie do tego, że ta dziewczyna jest życiowym tytanem, ale rzadko do tej pory pozwolił jej odnieść zwykły, nieokupiony ciężkimi stratami sukces. Tymczasem na koniec dnia Fiona nie tylko z uśmiechem na ustach bierze udział w rodzinnej imprezie, ale godzi się, jak na dojrzałą osobę przystało, z ostateczną utratą Jimmy'ego. Krótki moment telefonicznego pożegnania chwycił mnie za gardło – bo przecież wiemy, że Jimmy nigdy tego pożegnania nie usłyszy…
Ale czy Jimmy faktycznie spoczywa już na dnie oceanu? Szczerze mówiąc, nie sądzę. Choć w trakcie 3. sezonu Jimmy stał mi się zupełnie obojętny – jego ciągłe jęczenie, nieszczerość, kłamstwa i wykręty odebrały mi całą sympatię, jaką do niego czułam – to jednak pamiętam, że nikt nam jasno jego losów nie pokazał. Nieszczególnie chce mi się też wierzyć, że scenarzyści zdecydowali się całkowicie pozbyć tej postaci, w dodatku w tak nagły i zamglony sposób. Poza tym byłoby chyba słychać jakieś pogłoski o odejściu Justina Chatwina. Tak czy inaczej, w obecnej sytuacji nie mam nic do jego zniknięcia, a jego brak wręcz odświeży formułę serialu na przyszły sezon. Może Fionę czeka jednak płomienny romans z szefem? W "Survival of the Fittest" zostawił po sobie trochę kiepskie wrażenie, ale nie ma w końcu tego, czego scenarzyści nie naprawią. Jeśli będą chcieli.
Kończąc już temat Fiony, ogromnie podobała mi się sama, samiuteńka końcówka jej wątku służbowego. "Shameless" nie byłby w końcu sobą, gdyby do beczki miodu nie dosypał łyżki dziegciu, a taką bez wątpienia było radosne wspomnienie Connie, że ponad dwadzieścia (!) lat temu zaczynała w tym samym miejscu. Nie widzę Fiony przykutej do tego samego biurka przez rok, a co dopiero dwadzieścia, ale kto wie? Nie ma przecież niczego, czego Fiona nie zrobi dla "swoich" dzieciaków. Tak czy inaczej, szykują się dramaty.
Tymczasem Ian podjął najważniejszą decyzję w swoim życiu: o opuszczeniu Chicago i wstąpieniu do armii. Bez względu na to, czy to wzloty i upadki jego związku z Mickeyem miały na tę decyzję dominujący wpływ, to decyzja pod wieloma względami dobra: problem w tym, że źle się do niej zabrał. O ile wiele satysfakcji sprawiło mi jego pożegnanie z Mickeyem – któremu wreszcie pokazał swoją wartość – o tyle podrobienie dokumentów Lipa może się dla obu skończyć bardzo źle. Ani MIT, ani amerykańskie wojsko nie uwierzy przecież, że jedna osoba może być w dwóch miejscach na raz. Bracia zawsze świetnie się dogadywali i zawsze się wspierali, ale gdy w grę wchodzi budowanie realnej przyszłości, może już nie być wcale różowo.
Sukcesem zakończył się również wątek Kevina, Veroniki i ich matki – słodko, pieprznie, ale miło – oraz Sheili, Jody'ego i Karen. Tę ostatnią pożegnałam z ogromną ulgę, bo nie cierpiałam tej postaci pasjami, ale zarazem nie jestem do końca przekonana co do kształtu tego rozwiązania. Zupełnie nie przemówiło do mnie oddanie Jody'ego córce ani tym bardziej jego nagłe zwracanie się do Sheili per "mamo". Ten trójkąt zabłądził chyba nie tam, gdzie trzeba – i gdzie chciałoby się go oglądać – więc tym dwóm postaciom mówię grzeczne "dziękuję i do widzenia". Mam jednak nadzieję, że Sheila zostanie na dłużej, ale w tej komediowej formie. W niej ta odrobinę stuknięta pani domu sprawdza się najlepiej.
Na koniec oczywiście wisienka na torcie, czyli Frank. Postać, która w 3. sezonie ujawniała takie oblicza, że praktycznie z odcinka na odcinek nie mogłam się zdecydować, czy go lubię, czy go nienawidzę. Po "Survival of the Fittest", zaskakując samą siebie, skłaniam się ku temu pierwszemu, bo po wszystkich jego przekrętach, manipulacjach i obrzydliwych pokładach egoizmu, świadomość, że doskonale zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, była naprawdę przytłaczająca.
Wielkie łzy ciekły mi policzkach, kiedy Carl w środku nocy golił mu głowę w dziecięcej wierze, że pomoże mu wyleczyć "raka" – tak jak Frank wcześniej "pomógł" wyleczyć jego. Jednak czy widmo śmierci i wylew rodzinnej miłości, jaka nagle zaczęła go otaczać, wystarczą, by Frank na trzeźwo przemyślał swoje życie? Chciałabym myśleć, że tak, ale scenarzyści musieliby kopać długo i głęboko, by ostatecznie wydobyć na wierzch jego ojcowskie poczucie odpowiedzialności. To mówiąc, chciałabym wierzyć, że uciekając ze szpitala Frank podąża nie ku barowi, lecz ku nowemu stanowi świadomości. I cieszę, że "Shameless" zostawił mnie z takim "cliffangerem".
Co tu więcej mówić: patrząc na 3. sezon, aż trudno uwierzyć, jak wiele nauczył się z błędów swojego poprzednika. Mocnym, emocjonującym finałem postawił końcową kropkę nad i, udowadniając, że to jeden z najbardziej błyskotliwych i oryginalnych seriali ostatnich lat. A przecież to "tylko" serial o zwykłym życiu. Tak trzymać.