"Orphan Black" (1×01): Thriller łańcuchowy
Agnieszka Jędrzejczyk
1 kwietnia 2013, 10:35
"Orphan Black", serial w klimacie science fiction, który właśnie wystartował w BBC America, ma spore szanse pójść śladem zeszłorocznego "Continuum" i stać się jedną z niespodzianek sezonu. Wciągająca intryga, dobre tempo i przyjemni bohaterowie to w zasadzie przepis na sukces, ale "Orphan Black" wydaje się posiadać coś więcej: wyraźnie zarysowany plan.
"Orphan Black", serial w klimacie science fiction, który właśnie wystartował w BBC America, ma spore szanse pójść śladem zeszłorocznego "Continuum" i stać się jedną z niespodzianek sezonu. Wciągająca intryga, dobre tempo i przyjemni bohaterowie to w zasadzie przepis na sukces, ale "Orphan Black" wydaje się posiadać coś więcej: wyraźnie zarysowany plan.
Gdy pierwszy raz usłyszałam o serialu, stwierdziłam, że jego koncept mnie nie zachwyca, ale rozbudzał moją ciekawość, im dłużej się nad nim zastanawiałam. Teraz z całą pewnością mogę powiedzieć, że serial zdobył sobie moją uwagę już na cały 10-odcinkowy sezon, bo okazał się kryć znacznie więcej niż się na pierwszy rzut oka zdawało. Powiem więcej: zaczynam być gorącą zwolenniczką krótkich, właśnie 10- czy 13-odcinkowych sezonów, bo w połowie krótszym czasie są w stanie zawrzeć dwa razy więcej treści. Widać po nich, że są dopięte, zaplanowane i konsekwentne. Pokazał to rok temu "Continuum", pokazuje to teraz pilot "Orphan Black". Kto wie, może ostatecznie zrobi to nawet lepiej. Ale jeśli każda kanadyjska premiera ma wyglądać właśnie tak, to będę oglądać je w ciemno.
Zgodnie z zapowiedziami, "Orphan Black" kreśli intrygę, w jaką nieświadomie wplątuje się Sarah (Tatiana Maslany), wychowana przez system opieki społecznej sierota, która para się w życiu drobnymi oszustwami. Po roku nieobecności wraca do dawnego miasta z zamiarem odzyskania kilkuletniej córeczki. Na stacji kolejowej staje się świadkiem samobójstwa młodej kobiety, Elizabeth, która okazuje się praktycznie jej lustrzanym odbiciem. Brak pieniędzy i kiepskie perspektywy na życie sprawiają, że pod wpływem chwili Sarah kradnie jej torebkę.
Sądząc, że zmarła to jej nieznana siostra bliźniaczka, decyduje się przejąć jej tożsamość i jednym przekrętem rozwiązać wszystkie swoje problemy. Nie ma jednak pojęcia, że wpadła z deszczu pod rynnę. Gdy na jaw wychodzą kolejne szczegóły z życia Beth, poruszająca się na ślepo Sarah zmuszona będzie do podejmowania szybkich decyzji, które pomogą jej uniknąć wykrycia. Wywołuje tym samym reakcję łańcuchową, która już na starcie zabiera ze sobą śmiertelne ofiary.
Nie chcę zdradzać, co zaczyna się dziać już po piętnastu minutach, ale od tego momentu rozpoczyna się praktycznie jazda bez trzymanki. Tylko spryt i umiejętności, które nauczyły ją przetrwać na ulicy, pozwolą Sarah wychodzić cało z opresji, ale nie uchronią jej przed wpadaniem w kolejne nieprzewidziane pułapki, które notabene sama na siebie zastawia. Kawałek po kawałku, jej idealny plan zaczyna walić się jak domek z kart, a przyglądanie się, jak próbuje wybrnąć z coraz to nowych kłopotów najzwyczajniej w świecie wciąga. Wszystko dzięki dynamicznemu scenariuszowi, świetnie utrzymanym tempem i bardzo dobrą rolą Tatiany Maslany. Te trzy składniki od samego początku nadają "Orphan Black" wyraźny rytm, który nie tylko rozbudza ciekawość, ale – jak na thriller przystało – ewidentnie trzyma w napięciu.
Zacznę od bohaterki, czy może lepiej: bohaterek, bo Tatiana Maslany już w pierwszym odcinku wciela się w trzy różne postacie. Sarah poznajemy jako outsiderkę z brytyjskim akcentem, silnym makijażem i punkowym strojem, dla której codziennością jest obracanie się w szemranym towarzystwie. Gdy przeistacza się w Beth, jej twarz łagodnieje, akcent zmienia się na płynny amerykański, a nerwowe gesty, jakie widzimy pod maską przyjętej tożsamości można z łatwością przyjąć za jej naturalną nieśmiałość.
Kamera rzadko ją opuszcza, dzięki czemu mamy stały podgląd na jej zachowanie w chwilach podbramkowych, a to właśnie w tych momentach Tatiana Maslany błyszczy najmocniej. Nie dość, że bardzo łatwo polubić ją za sam uśmiech, to jeszcze trudno uwierzyć, że pod postacią Beth kryje się zupełnie inna osoba – i to wszystko, a nawet jeszcze więcej, na przestrzeni jednego odcinka. Zmiany w kreacji jednej czy drugiej postaci są dla widza wyraźnie widoczne, ale jednocześnie tak przekonujące, że najchętniej bym w nie po prostu uwierzyła. Dlatego powiem głośno, że casting od samego startu został trafiony w dziesiątkę, bo tę bohaterkę po prostu chce się oglądać.
Ale nie tylko ją. Najlepszym kumplem Sarah jest jej przyrodni brat z domu dziecka, Felix – artysta gej o bardzo racjonalnym spojrzeniu na życie. Dla Sarah pełni rolę kompasu moralnego, dla widzów tłumacza, ale najbardziej spełnia się w roli comic relief. Z naturalną lekkością na prawo i lewo rzuca żartami, które same w sobie może nie są przesadnie odkrywcze, ale nabierają swoistego smaczku pod naporem otaczającej go charyzmy. Co więcej, Felix świetnie wypada zarówno w duecie z Sarah, czy też solo, co w zasadzie przez całą długość pilota pozwala w pełnym skupieniu obejrzeć jego całe 44 minuty.
Na trzecim planie przewija się też dwóch byłych chłopaków – jeden były Sarah, dealer, drugi były Beth, biznesmen – ale póki co nie są to postacie, które zapadły mi na dłużej w pamięci. Acz wygląda na to, że jeszcze może się to zmienić, bo scenariusz nie zapomniał rozstawić ich na dość kluczowych pozycjach.
No i właśnie, scenariusz. W "Natural Selection" Sarah natrafia tylko na wierzchołek góry lodowej, którego tak naprawdę jeszcze nie dostrzega, ale my już od razu widzimy, że wplątała się w nie lada intrygę. Tak jak w "Tożsamości Bourne'a", gdzie cierpiący na amnezję bohater nie wiedział, do czego doprowadzą go kolejne wskazówki, tak w "Orphan Black" Sarah z przerażeniem odkrywa kolejne tajniki nieznanego jej życia Beth. Nie mając wyjścia, musi zadbać o swoje bezpieczeństwo, cały czas mając przy okazji na uwadze, że spaliła się praktycznie z dwóch stron, jeśli nie więcej.
Scenariusz prowadzi nas przez ten mętlik konsekwentnie, ale wcale nie trzymając za rączkę. Szybkie, wyważone tempo i multum postępujących po sobie wydarzeń nie tylko umiejętnie podkręcają atmosferę, ale rzeczywiście pozwalają nam poznać i polubić bohaterów. Niczego więcej od pilota nie można oczekiwać, ale ja powiem szczerze, że "Natural Selection" i tak zdołał mnie pozytywnie zaskoczyć. To po prostu świetnie nakręcony i bardzo dobrze zagrany kawałek telewizji.
Znów używając więc do porównania "Continuum", w "Orphan Black" trafia się kolejna niespodziewana perełka, po której nie oczekując niczego, dostałam pełnię serialowej rozrywki. Po tym, co widziałam w pilocie mam już praktycznie pewność, że dalsza część sezonu mnie nie zawiedzie – dlatego polecam z czystym sumieniem. Nawet w ciemno.
Recenzja pochodzi z mojego bloga Wiedźma na orbicie.