"Prosta sprawa" to gratka dla fanów "Reachera" i rasowego kina akcji – recenzja serialu CANAL+
Karol Urbański
17 maja 2024, 08:02
"Prosta sprawa" (Fot. Przemek Pączkowski/CANAL+)
CANAL+ ma dla nas kolejny polski serial oryginalny. Tym razem to "Prosta sprawa", rasowe kino akcji, które twórca "Furiozy" oparł na powieści Wojciecha Chmielarza. Czy warto obejrzeć serial z Mateuszem Damięckim?
CANAL+ ma dla nas kolejny polski serial oryginalny. Tym razem to "Prosta sprawa", rasowe kino akcji, które twórca "Furiozy" oparł na powieści Wojciecha Chmielarza. Czy warto obejrzeć serial z Mateuszem Damięckim?
Pamiętacie ostatni godny zapamiętania polski serial sensacyjny? Ja też nie. "Furioza"? To przecież film pocięty na kawałki. "Rojst"? Tutaj znacznie bliżej do kryminału. No to może "Pitbull"? Opus magnum Partyka Vegi pojawiło się na TVP prawie 20 lat temu (!) i wydaje się, że od tamtej pory polski widz w kwestii jakościowych rodzimych akcyjniaków mógł liczyć jedynie na "Watahę". Cóż, lata sensacyjnej posuchy wreszcie dobiegają końca. Twórca wspomnianej na początku "Furiozy" postanowił spróbować swych sił w telewizji. I wyszło mu to bardzo dobrze.
Prosta sprawa – o czym jest polski serial akcji od CANAL+?
Po imponującym przemarszu "Furiozy" przez kina Cyprian T. Olencki wziął na warsztat książkowy bestseller Wojciecha Chmielarza, który dał początek serii o Bezimiennym. Tak powstała "Prosta sprawa", sześcioodcinkowy serial CANAL+ (widziałem przedpremierowo trzy z nich) adaptujący pierwszą – wydaną pierwotnie we fragmentach na Facebooku autora – powieść z serii. Dobrze przyjęty cykl doczekał się już miana polskiego odpowiednika Jacka Reachera. Trudno zresztą się dziwić. Tu i tam rosły facet spuszcza manto bandziorom w imię zasad, a każda kolejna odsłona zmienia mu bandziorów i okoliczności przyrody. Czy zatem "Prosta sprawa" to "Reacher" po polsku? A może coś więcej?
Zaczyna się podobnie. Wzorem klasycznego westernu bezimienny główny bohater, aka Inco (Mateusz Damięcki, "Furioza"), przybywa do malowniczego miasteczka na pograniczu. W tej wariacji miasteczkiem jest Jelenia Góra, a pograniczem – okolica, w której nieopodal siebie żyją Polacy, Czesi i Niemcy. Przybywa z jednym konkretnym zadaniem: odszukać Prostego (Mateusz Więcławek, "Belfer"), przyjaciela, któremu wisi 200 zł. Po kumplu słuch jednak zaginął, a na jego tropie jest nie tylko Inco. Sługusów za Prostym wysłał Kazik (Piotr Adamczyk, "For All Mankind"), krewki szef lokalnego gangu, który "ma kwity na wszystkich" w Jeleniej.
Nie minie wiele czasu, nim główny bohater pozna lokalnych gangusów, a my dowiemy się, z jakim arsenałem przybywa do miasta. Już w jednej z pierwszych scen wyposażony jedynie w swe ciało Inco testuje możliwości bojowe na uroczym duecie złożonym z Czachy (Mateusz Kmiecik, "Morderczynie") i Słonika (Maciej Musiał, "Kiedy ślub?"). Od pierwszego starcia, w którym lokalni muszą ustąpić przyjezdnemu, rozpoczyna się wyścig po Prostego. W miarę trwania czasu do – postępująco brutalnej – rywalizacji dołączają kolejni gracze: dziennikarka Justyna (Magdalena Wieczorek, "Zadra"), doktor Alina Wójcik (Weronika Humaj, "Stulecie Winnych"), a nawet konkurencyjne gangi.
Prosta sprawa – polski Reacher, a może coś więcej?
Jeśli "Furioza" była obietnicą odrodzenia polskiej sensacji w kinie, to "Prosta sprawa" jest przełożeniem tego hasła na grunt telewizji. Olencki (tym razem jako solowy scenarzysta) pokazuje, że w gatunku akcji czuje się jak ryba w wodzie i z powodzeniem odhacza kolejne elementy, które widz chce w tym przypadku oglądać na ekranie. Począwszy od charakterystycznie stoickiego protagonisty i frapującego złola z cudownie szarżującym Adamczykiem, dostajemy wszystko to, co tygryski lubią najbardziej.
Mamy więc kipiące od wewnętrznych problemów miasteczko, a w nim rozedrgany układ sił. Jest zapowiedź nadejścia kłopotów zewnętrznych (wszyscy wokół ze strachem w oczach mówią o Czechach). Wreszcie gdzieś w środku całego tego bandyckiego bałaganu jest zarówno ludzki dramat, jak i zgrabnie nakreślone tło społeczne. Widzicie, bo to nie tylko tak, że awantura podąża za Inco wszędzie tam, gdzie postawi stopę. Awantura jest w Jeleniej od jakiegoś czasu, a on jest tym kimś, kto może jej zapobiec. Albo ją zaostrzyć.
Gorąco w miasteczku robi się już od 1. odcinka, w którym bynajmniej nie brakuje ładnych dla oka scen akcji (spora część widowni szczególnie upodoba sobie tę, w której Damięcki jako Inco kopie tyłki… z gołym tyłkiem). Choć w kolejnych odcinkach fabuła nieco zwalnia (ukazując nam przy tym perspektywy innych postaci), o odpowiedni poziom adrenaliny dbają sceny kopanin i mordobić, a nawet sekwencje typowo kaskaderskie, w których w ruch idą pistolety i samochody. Wydaje się, że tendencja zwyżkowa zostanie utrzymana, a – mając z tyłu głowy pierwowzór – w finale czeka nas porywająca masakra.
Kinowa sensacja jak tlenu potrzebuje dobrego frontmana i jeśli przez lata narzekaliście na brak kogoś takiego w Polsce, to już możecie przestać, bo Damięcki (znów) wypełnia zadanie z nawiązką. Po Goldenie nie ma śladu, ale transformacji uległa nie tylko fizyczność aktora. Nadekspresyjność świra z "Furiozy" zastąpiła autokontrola, a obłęd w oczach zamienił się w rezon. W parze z nabytymi kilogramami mięśni poszła mimika, ton głosu czy nawet sugestywne mikrospojrzenia, którymi Damięcki czaruje ekran. Choć takich bezimiennych kino miało już na pęczki, aktor lepi postać w sposób tyleż enigmatyczny, ile po prostu ludzki.
Prosta sprawa – czy warto oglądać polski serial CANAL+?
Ograny na zgoła innej metodzie Kazik w interpretacji Adamczyka jest z kolei cholerykiem, którego kolejne wybuchy złości między wierszami wtrącają inteligencję i rosnące zmęczenie gangstera. Choć "tego dobrego" i "tego złego" różni w zasadzie wszystko, łączy ich niejednoznaczność, która sprawia, że postaciom coś tam jednak dudni w środku. Sporo miejsca fabuła poświęca też Czasze. Ten doczekał się godnego uwagi pogłębienia względem pierwowzoru, szczególnie mając na uwadze pewną – ograną właściwie na niuansach – relację.
Po trzech pierwszych odcinkach nieco mniej powiedzieć można natomiast o postaciach kobiecych. Na pierwszy plan wysuwa się co prawda dziennikarka Justyna, której wątek rozpoczyna drugą godzinę opowieści, ale fabuła w duchu "ten materiał jest przepustką do mojej kariery" to trochę za mało, by wyraźniej zaznaczyć jej obecność. Póki co postać ta lawiruje gdzieś pomiędzy omenem femme fatale a zwyczajową prawą ręką protagonisty. W tle jest też historia brawurowej Gawełkowej, którą w aktorskie złoto nieustannie zamienia Izabela Kuna ("Morderczynie") – tutaj tli się nieco większy potencjał.
Elementem, który chyba w najlepszym stopniu wyróżni "Prostą sprawę" na tle pozostałych wątpliwej jakości rodzimych akcyjniaków, jest frajda, którą oddaje ekran – ta, którą filmowcy mieli na planie, a także ta, którą chcieli przekazać nam. Świadczy o tym nie tylko rzemieślnicza wprawa, ale też obowiązkowa przestrzeń na odrobinę szaleństwa. Mają ją tutaj aktorzy, którzy bawią się kreacjami. Ma ją pion techniczny, który zadbał o to, by serial dobrze brzmiał i wyglądał. Wreszcie ma ją też Olencki, który nie udaje, że nadrzędnym celem jego projektu jest rozrywka.
Pod tym względem serialowi rzeczywiście blisko jest do przytoczonego na początku tekstu "Reachera". Autotematyczny poziom, który cechuje hit Amazon Prime Video, jest trudny do odtworzenia bez wieloletniej tradycji, ale "Prosta sprawa" to jeszcze jeden dowód na to, że przy odpowiednim czasie i budżecie, Polacy potrafią kręcić (również odcinkowe) kino gatunkowe. Śledząc losy współpracy Olenckiego z Damięckim można dojść do wniosku, że kino to zyskuje nową twarz. Pozostaje czekać na jej kolejne odcienie.