"Mroczna materia" to pokręcony thriller sci-fi i pełna emocji podróż w jednym – recenzja serialu Apple TV+
Marta Wawrzyn
8 maja 2024, 08:14
"Mroczna materia" (Fot. Apple TV+)
Na Apple TV+ debiutuje dziś "Mroczna materia", pełna twistów i emocji podróż science fiction przez multiwersum ludzkiego życia. Oto dlaczego warto oglądać pokręcony serialowy thriller na podstawie książki Blake'a Croucha.
Na Apple TV+ debiutuje dziś "Mroczna materia", pełna twistów i emocji podróż science fiction przez multiwersum ludzkiego życia. Oto dlaczego warto oglądać pokręcony serialowy thriller na podstawie książki Blake'a Croucha.
Wyobraźcie sobie, że znaleźliście się w nieskończenie długim korytarzu z nieskończoną liczbą drzwi. Za każdymi z nich jest jakaś wersja życia, którą moglibyście przeżyć, gdybyście dokonali w którymś momencie innego wyboru. Co robicie? A właściwie – jak sobie z tym radzicie, skoro tak naprawdę każdy z nas co jakiś czas trafia do myślowego odpowiednika takiego korytarza? Ta kwestia to tylko część tego, z czym zmaga się "Mroczna materia", głęboko ludzka historia skryta pod płaszczykiem science fiction – i zarazem kolejny całkiem niezły serial z tego gatunku od platformy Apple TV+.
Mroczna materia – o czym jest serial sci-fi Apple TV+?
Wszystko zaczyna się we współczesnym Chicago. Poznajemy Jasona Dessena (Joel Edgerton, "Kolej podziemna"), zdolnego fizyka, który nigdy nie zrobił wielkiej kariery – zrobił ją za niego kolega, z którym na początku razem pracowali, trochę jak w "Breaking Bad" – i utknął na uniwersytecie, tłumacząc studentom tak "skomplikowane" rzeczy, jak paradoks kota Schrödingera. On sam chyba jednak nie postrzega tego jako życiowej porażki, spełniając się w życiu rodzinnym jako najlepszy na świecie mąż Danieli (Jennifer Connelly, "Snowpiercer") i tata Charliego (Oakes Fegley, "Fabelmanowie"). Przynajmniej dopóki ktoś go nie porywa i nie uprowadza do innego wymiaru, który okazuje się alternatywną wersją jego życia. Aby wrócić do rodziny, Jason będzie musiał znaleźć drogę do swojej rzeczywistości przez multiwersum żyć, które mógł przeżyć.
Tak w skrócie przedstawia się koncept dziewięcioodcinkowego serialu (widziałam przedpremierowo całość) na podstawie powieści Blake'a Croucha. Dodajmy, że pisarz – którego całe doświadczenie telewizyjne to dwa seriale: "Miasteczko Wayward Pines" i "Dobre zachowanie" – jest także twórcą i showrunnerem adaptacji oraz scenarzystą bądź współscenarzystą wszystkich odcinków. Mamy więc zdecydowanie do czynienia z produkcją autorską, co widać i czuć na każdym kroku, nawet jeżeli sama fabuła "Mrocznej materii" aż tak oryginalna nie jest. Crouch miesza ze sobą motywy, które fani sci-fi dobrze znają, ale robi to inaczej niż wszyscy, na pierwszym planie stawiając raczej emocje niż zwroty akcji. Choć po prawdzie nie brakuje tu ani jednych, ani drugich.
Kiedy na początkowym etapie oglądania, nie znając treści książki, już chciałam sobie zapisać, że "Mroczna materia" jest trochę jak "Nowa konstelacja", tylko bardziej kontemplacyjna, na ekran wjechał twist z gatunku tych, które sprawiają, że zapomina się o kontemplowaniu czegokolwiek. I tak właśnie wygląda dziewięć godzin z nowym serialem Apple TV+ – szalone zwroty akcji i gonitwy po różnych wymiarach przeplatane są życiowymi rozważaniami. Można by wręcz powiedzieć, że "Mroczna materia" jest jak całkiem pomysłowa wersja opowieści o kryzysie wieku średniego – taka, w której wszystkie rzeczy, jakich żałujemy, i wszystkie życia, jakie moglibyśmy mieć, gdybyśmy tylko byli trochę młodsi, zyskują skomplikowaną wizualizację w postaci multiwersum. To też szalenie mroczna wizualizacja, a styl ten serial zawdzięcza reżyserowi trzech pierwszych odcinków, Jakobowi Verbruggenowi ("House of Cards", "Black Mirror").
Mroczna materia – pełen twistów thriller i wiele więcej
W przypadku Jasona cała podróż – egzystencjalna i jednocześnie bardzo namacalna – rozpoczyna się od porwania, pytania "Czy jesteś szczęśliwy w życiu?" i wylądowania w tajemniczej, iście kosmicznej czarnej skrzynce, która, prawie jak jakaś straszna wersja TARDIS, jest w stanie przenieść jej pasażera do zupełnie innego świata. Przy czym pasażer wydaje się nie mieć za wiele do powiedzenia na temat celu podróży, a wszystko, co jest z nią związane, to raczej czysty koszmar niż sympatyczna przygoda.
Na początku nasz profesor ląduje więc w siedzibie jakiejś bezdusznej korporacji, gdzie wszyscy wydają się go znać, ba, uważają go za swojego szefa/współpracownika. Jason poznaje Leightona (Dayo Okeniyi, "Uwikłana"), właściciela tajemniczej firmy, Amandę (Alice Braga, "Tacy właśnie jesteśmy"), firmową psycholożkę, i szybko orientuje się, że w tym świecie jest też jakaś wersja Danieli, jego żony. Problemy zaczynają się, kiedy zaczyna kombinować, jak ten świat i swoje tutejsze życie opuścić raz na zawsze.
Tu właśnie wchodzi technothriller, który każe naszemu bohaterowi pędzić przez multiwersum, po to by odnaleźć swoje "prawdziwe" życie i przy okazji też samego siebie. Choć "Mroczna materia" przez większość czasu utrzymuje wysokie tempo i co chwila lubi dorzucić jakiś twist, fabuła jest prowadzona na tyle klarownie, że raczej się nie pogubicie ani nie pomylicie, kto jest kim – choć na pewno jest to serial, któremu binge-watching by nie zaszkodził. To bardzo angażująca historia, która tak po prostu wkręca i zachęca – chociażby cliffhangerami na końcu odcinków – do tego, aby oglądać ją dalej, nawet jeśli wyświechtanych motywów w pewnym momencie robi się za dużo.
Mroczna materia – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Ale choć "Mroczna materia" opiera się na pomysłach obecnych w science fiction od dekad, a niektóre z wielkich twistów prawdopodobnie wyczujecie na kilometr, nie da się zaprzeczyć, że jest to bardzo sprawnie napisany i zrealizowany serial, który ogląda się dosłownie jednym tchem. Nie brak tu akcji, wysokich stawek, bohaterów, do których łatwo się przywiązać, i znajomych twarzy na ekranie (oprócz wyżej wymienionych pojawia się jeszcze Jimmi Simpson, "Westworld" – w roli Ryana, kolegi Jasona, który zgarnia ważną nagrodę naukową). A do tego jeszcze dosłownie nie wiemy, gdzie dalej wylądujemy z Jasonem. To szalenie ekscytująca podróż i całkiem przyzwoita rozrywka.
Ale to warstwa emocjonalna i sposób, w jaki zwizualizowano metaforyczną zazwyczaj podróż w głąb siebie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: "Czy jestem szczęśliwy/-a?", "Co by było, gdyby…?", "Czy żałuję wyborów dokonanych w życiu?", jest tym, co czyni "Mroczną materię" czymś więcej niż tylko kolejnym wciągającym thrillerem w nieco innym klimacie niż zwykle. Blake Crouch zadaje pytania egzystencjalne na swój własny, wyjątkowy, "naukowy" sposób, prowadząc nas za rękę przez nieskończenie wiele żyć, których się nie miało, choć w pewnym momencie była taka szansa. A jednocześnie pozostaje ogromnym romantykiem, w centrum fabuły stawiając historię o miłości – takiej, która sprawia, że jesteśmy w stanie przejść przez wszystko i jeszcze więcej.
I może nie wyszedł mu kolejny wielki serial łączący sci-fi z pytaniami o sens życia, na miarę "Lost", "Pozostawionych" czy "Legionu" – "Rozdzielenia" pewnie też, ale może najpierw niech dowiozą 2. sezon – ale wyszło mu niewątpliwie coś wartego uwagi. Coś, co trafi nie tylko do fanów science fiction – właśnie dlatego, że sercem tej historii są sprawy znane mniej lub bardziej każdemu: miłość, ambicja, chęć zmienienia czegoś w swoim życiu. Fakt, że przyglądamy im się oczami kogoś, kto jest naukowcem i myśli jak naukowiec, czyni nową produkcję wystarczająco różną od tego, co już widzieliśmy.
"Mroczna materia", dziełem wybitnym nie będąc, ale zdradzając pewne ambitne aspiracje, dołącza do coraz dłuższej listy seriali, które sprawiają, że Apple TV+ staje się ulubioną platformą streamingową fanów science fiction. Podczas gdy inne stacje i serwisy VoD boją się tego gatunku jako drogiego i niszowego, Apple te projekty przygarnia i zamienia w mniejsze i większe hity. I super, poproszę więcej, nawet jeżeli nie wszystko to od razu druga "Battlestar Galactica". Ten gatunek zasługuje na więcej.