Hity tygodnia: "Bates Motel", "Justified", "Girls", "Top of the Lake", "Community"
Redakcja
24 marca 2013, 20:12
"Top of the Lake" (1×01-1×02)
Nikodem Pankowiak: Fani "Mad Men" powinni być bardzo szczęśliwi, mogąc zobaczyć Elisabeth Moss w zupełnie innej roli. Stworzony przez Jane Campion serial zachwyca niesamowitymi ujęciami, pokazującymi piękno Nowej Zelandii, oraz sposobem budowania historii. Śledztwo w sprawie zaginięcia ciężarnej 12-latki toczy się powoli, tak jak życie w tej sennej krainie. Jednocześnie cała historia i występujący w niej bohaterowie hipnotyzują i sprawiają, że widz nawet na moment nie chce odejść od ekranu. Mamy tutaj kilka kobiet próbujących uporać się ze swoimi problemami w Raju (nazwa adekwatna do widoków, jakie serwuje nam ten skrawek ziemi nad jeziorem), ojca zaginionej Tui, który o psy dba dużo bardziej niż o swoją córkę oraz sporo innych nie do końca zdrowych psychicznie ludzi.
Miejsce akcji jest jednocześnie piękne i przerażające, jego mieszkańcy wydają się być ludźmi z innej planety, o zupełnie innym stopniu wrażliwości i podejściu do życia. Moss jest bardzo przekonująca w roli detektyw Robin Griffin, młodej policjantki z nierozwiązanymi problemami osobistymi. Wydaje się, że to jedyna osoba, której zależy na odnalezieniu zaginionej Tui. Czy jej się to uda, przekonamy się w kolejnych odcinkach. Jestem pewien, że "Top of the Lake" jeszcze nie raz nas zaskoczy. Więcej o tym serialu napiszemy w przyszłym tygodniu.
Marta Wawrzyn: Na razie zdążyłam zobaczyć tylko jeden odcinek, ale zdecydowanie chcę więcej. Jest klimat, jest Peggy z "Mad Men" w roli, w jakiej jeszcze jej nie widzieliśmy, jest mnóstwo fantastycznych, wyrazistych kobiet (i jedna dziewczynka, która przestaje już być dziewczynką), których historie chcę poznać. Choć fabularnie 1. odcinek specjalnie zaskakujący nie jest, to muszę przyznać, że "Top of the Lake" ma w sobie coś magicznego i hipnotycznego. Polecam.
"Bates Motel" (1×01 – "First You Dream, Then You Die")
Nikodem Pankowiak: Właściwie wszystko, co miałem do powiedzenia na temat tego serialu, zawarłem w jego recenzji. Niezwykłym zaskoczeniem było dla mnie to, że twórcom udało się nie połamać zębów na legendzie Hitchcocka. To, co rzuca się w oczy jako pierwsze, to bezsprzecznie genialna Vera Farminga w roli Normy Bates, apodyktycznej matki swojego jeszcze zdrowego na umyśle syna. Produkcja A&E jest niezwykle klimatyczna, świetnie zagrana i właściwie ciężko przyczepić się do czegokolwiek po emisji pilota. Mam nadzieję, że dalej będzie równie dobrze.
Marta Wawrzyn: Właściwie nie mam nic więcej do dodania: ten serial to Norma, Norma i jeszcze raz Norma – czy też Vera, Vera i jeszcze raz Vera. Podczas oglądania pilota parę razy złapałam się na myśleniu, że nic dziwnego, iż został psychopatą, w końcu z taką matką… To wielka zasługa Very Farmigi, że zaczęłam współczuć jej biednemu dziecku/przyszłemu psychopacie. Brawo.
Po pilocie nie jestem wciąż pewna, czy jest to na tyle ciekawa historia, bym chciała oglądać cały serial, ale niewątpliwie ten odcinek i występ Farmigi to jedne z największych hitów tygodnia.
"Community" (4×07 – "Economics of Marine Biology")
Bartosz Wieremiej: Wiem, że po emisji tego odcinka recenzenci po drugiej stronie Atlantyku trochę grymasili (choć mniej niż zwykle), jednak nic nie poradzę: "Economics of Marine Biology" sprawiło mi ogromną frajdę. Ucieszyło mnie szczególnie zobaczenie nieco innej strony Pierce'a (Chevy Chase), zaskoczył Abed (Danny Pudi) i jego nowe bractwo, zachwycił dziekan Pelton (Jim Rash), zaciekawiły odbębniane przez Shirley (Yvette Nicole Brown) i Troya (Donald Glove) zajęcia z PEE (Physical Education Education), dziwnym trafem przypominające lekcje WF-u w typowej polskiej szkole podstawowej…
I szczerze mówiąc, nie mam szczególnych oczekiwań na najbliższe tygodnie. Niech Greendale będzie Greendale… Oby jak najdłużej.
Marta Wawrzyn: To nie był wielki odcinek "Community" (po raz który w tym sezonie tak piszę?), ale był to bardzo dobry, solidny odcinek "Community" w stylu tych z 1. sezonu. Jim Rash jako dziekan znów wypadł wyśmienicie, było parę świetnych tekstów i bardzo fajnie zrobiona reklama chipsów Let's z rewelacyjną scenką pomiędzy Troyem i Brittą na koniec.
Sytuacja biednego Magnitude'a (i "Co myśmy zrobili…" dziekana) chwyciła mnie za serce i wywołała salwę śmiechu. Chevy Chase wreszcie się na coś przydał. Plotki głoszą, że jest on już nie do zniesienia na planie, ale dzień Pierce'a z Jeffem wypadł naprawdę sympatycznie.
Było jak w 1. sezonie za jego najlepszych czasów. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek doczekamy się porządnego odcinka w stylu 2. sezonu. Bo na porządny odcinek w stylu 3. sezonu już nawet nie liczę – w końcu siedem odcinków za nami, a minidreamatorium Abeda wciąż nie było. I chyba już nie będzie.
Vikings (1×03 – "Dispossessed")
Andrzej Mandel: Powoli rozpędzająca się akcja "Vikings" daje nam coraz więcej przyjemności. Przyzwoicie oddana mentalność epoki, bizantyjskie wręcz intrygi i krwawe bitwy to mieszanka, którą ogląda się bardzo dobrze.
Oglądając "Vikings", nie musimy się nigdzie śpieszyć, nie goni nas tempo odcinków, w których w 45 minutach próbuje się zmieścić wydarzenia w ilości, jakiej nie powstydziłby się dwugodzinny film. I to właśnie jest powodem, dla którego od "Vinkings" nie mogę się oderwać.
"Justified" (4×11 – "Decoy")
Marta Wawrzyn: I znów najlepszy odcinek tygodnia na mojej liście. Długo by wymieniać wszystkie wspaniałości, które zobaczyliśmy w "Decoy": świetnie poprowadzona rozmowa Tima z Coltem, pan Augustine (fantastyczny Mike O'Malley!) próbujący wyprowadzić z równowagi Avę, Raylan i Boyd wspominający z nostalgią czasy, kiedy byli uczniami i ich szkołę odwiedził prawdziwy astronauta, wspaniały, odważny posterunkowy Bob, Shelby opowiadający, jak poznał Arlo w Wietnamie, świetny zwrot akcji na koniec…
Gdyby w "Decoy" była choć jedna z wyżej wymienionych scen, byłby to hit. A tak mamy… hm, megahit? Kończy się marzec i "Justified" jest moim głównym kandydatem do tytułu Serialu roku. Wiem, będzie jeszcze "Mad Men", będzie "Breaking Bad", ale jeśli w grudniu zapomnę, jak świetny był 4. sezon "Justified", to przypomnijcie mi, dobrze?
"Girls" (2×10 – "Together")
Nikodem Pankowiak: Można się spierać, czy było to odpowiednie zakończenie tego sezonu. Niektórzy będą narzekać, że zbyt tendencyjnie, że za szybko rozwiązano wszystkie wątki, że ten happy end zupełnie nie pasuje do serialu. Każdy ma swoje racje, ja jednak jestem zwolennikiem rozwiązania, jakie zaserwowała nam Lena. Grana przez nią Hannah irytowała mnie ostatnimi czasy niemiłosiernie, ale jej rozmowa z Adamem, biegnącym dla niej przez miasto była naprawdę… Urocza? Nie jestem pewien, czy to słowo najlepiej pasuje do "Dziewczyn".
Marnie wreszcie odnalazła swoje szczęście i spokój ducha, przynajmniej na chwilę, a Shoshanna doszła do słusznego wniosku, że nie znajdzie go przy starszym od siebie nieudaczniku. Kupiłem to szczęśliwe zakończenie bez większych zastrzeżeń, bo ileż można oglądać, jak los rzuca głównym bohaterkom kłody pod nogi. Moment życiowej stabilizacji na pewno wyjdzie im na dobre. Najlepsza scena? Hannah dzwoniąca do Jessy, wręcz genialnie napisany monolog. Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się więcej o tym odcinku, odsyłam do mojej recenzji.
"Broadchurch" (1×03)
Nikodem Pankowiak: Dość niespodziewanie Brytyjczycy zaserwowali nam kolejny bardzo dobry serial. Szczególnie usatysfakcjonowani powinni być fani takich produkcji jak "The Killing" czy "Twin Peaks". Zabójstwo 11-letniego chłopca burzy spokój w miasteczku położonym na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii. Widzowie szybko mogą się zorientować, że śledztwo będzie niezwykle zagmatwane, ponieważ niejedna osoba skrywa przed światem tajemnicę mogącą pomóc w wyjaśnieniu zagadki.
Trzeci odcinek, jak i dwa poprzednie, uracza nas pięknymi widokami, coraz bardziej gęstniejącą atmosferą oraz powoli odsłania przed nami kolejne fragmenty układanki. Ostatnia scena natomiast sprawia, że widz natychmiast chce zobaczyć kolejny odcinek. Przeczytajcie recenzję pierwszych odcinków "Broadchurch".
"Glee" (4×17 – "Guilty Pleasures")
Marta Wawrzyn: Pewnie zaraz pojawią się głosy sprzeciwu – i nie dziwię się. To odcinek, w którym zarżnięto "Creep" (nie, to nie wina Rachel. To Brody! Niech ten gość już sobie idzie z "Glee", bo nie jestem w stanie patrzeć na jego plastikową twarzyczkę ani słuchać jego piskliwego głosu), i odcinek, w którym za wiele się nie działo.
Ale jednocześnie to bardzo zabawny odcinek, który oglądało mi się świetnie. Makaronowa sztuka Sama szczerze mnie rozbawiła, w ogóle zresztą Blaine i Sam wymiatali (cieszę się, że tak rozsądnie poprowadzono ten wątek). Piosenka Spice Girls i inne wstydliwe muzyczne przyjemności zostały wykonane z jajem, więc choć nie uważam, żeby to był odcinek idealny (ani nawet najlepszy w sezonie) – to jest to hit. Takie "Glee" chcę oglądać.