"Glee" (4×15-16): Z piekła do nieba
Marta Rosenblatt
21 marca 2013, 20:42
Jeśli ktoś postanowił porzucić "Glee" po koszmarnym powrocie, powinien się wstrzymać. Ten serial jeszcze jest w stanie sprawić nam radość.
Jeśli ktoś postanowił porzucić "Glee" po koszmarnym powrocie, powinien się wstrzymać. Ten serial jeszcze jest w stanie sprawić nam radość.
"Glee" zawsze miało mizerne powroty. Niestety, tradycji stało się zadość. "Girls (and Boys) On Film" było wyjątkowo słabym odcinkiem. Powiem więcej – był męczarnią. Każdemu kto przetrwał bez przewijania RIB powinno sprezentować lamborghini. Will stał się niemotą, któremu dziewiętnastolatek musi mówić co ma robić. Chyba nie można bardziej spartaczyć tej postaci. "Przyjaźń" Willa z dzieciakami już dawno przestała być zabawna. Co stało się z Beiste?
Jedynie Santana w Nowym Jorku (jak dobrze, że Ryan Murphy słucha moich rad) była jasnym punktem na ciemnym niebie scenariuszowej beznadziei. Choć nawet ona nie sprawiła, że całość byłaby w jakikolwiek sposób strawna. Nawet piosenki, które przecież w oryginale są świetne zlały się w jedną bezbarwną masę i trudno jakąkolwiek wyróżnić, a co dopiero polubić.
Na szczęście, scenarzyści odkupili swe winy odcinkiem "Feud". Wreszcie było dynamicznie i nawet nie zauważyłam, jak minął odcinek (ostatnio zdarzało się to naprawdę rzadko).
Dwa słowa: ciąża Rachel. Przewidywałam, że ten motyw będzie ciągnął się niczym w operach mydlanych. Na szczęście/nieszczęście to przecież "Glee" – tu cały misternie budowany wątek może prysnąć za pomocą jednej krótkiej sceny, ewentualnie RIB w ogóle mogą o nim zapomnieć. Scenarzyści postawili na to pierwsze wyjście. Rach jak gdyby nigdy nic poszła do lekarza. Nie jest w ciąży. Tyle.
Oczywiście, nie oznacza to, że z panną Berry jest wszystko w porządku. Jak słusznie zauważyła Santana, Rachel kompletnie się pogubiła. Osobowość R. predysponuje ją do takich, a nie innych zachować, mogła zachłysnąć się Nowym Jorkiem, ale osobiście żałuję, że tak się to kończy. Dlaczego? Bo przyczyną zagubienia jest Finn. Tylko czekać, aż zjawi się na białym koniu. Miłość miłością, ale szkoda, że panna Berry istnieje tylko w kontekście związków.
Skoro jesteśmy już przy Hudosonie. Niestety dramatu Finn – Will ciąg dalszy. Chyba najgorsze jest to, że Will pedagog zachowuje się jakby miał 12 lat. Najpierw totalna niemoc w sprawie Emmy, a teraz strojenie fochów. Nie da się na to patrzeć. Panie Murphy, zróbże coś z tą postacią!
Oczywiście, zachowanie Schuestera jest kolejną okazją, aby zrobić z Finna bohatera. Od słów Marley aż mnie zemdliło. Gadka w stylu "jesteś liderem" była mocno na wyrost. Jak na razie, jedyne, co dobrze wychodzi F., to kopanie mebli. A właśnie, chyba pierwszy raz F. zachował się jak mężczyzna. "Moja przyszła żona" na pewno wlała nadzieję w serca wszystkich fanów Finchel. Wygląda na to, że Finn i Rachel to "endgame". Czy tego chcemy czy nie – Brody idzie w odstawkę. A wszystko dzięki pannie Lopez, której zasady logiki nie obowiązują.
No właśnie, Santana. Jak już pisałam, naprawdę zaczynam myśleć, że RIB czytają Serialową. San w "mieście, które nigdy nie zasypia" to najlepsza rzecz, jaka mogła przydarzyć się tej postaci, jak i serialowi. Sceny w Nowym Jorku w końcu mają charakter. A jak potoczy się kariera Snixx? Praca w barze Coyote Ugly to świetny początek. Skopanie tyłka wymuskanemu Brody'emu również. Choć całe to gadanie o rodzinie trochę mi do niej nie pasuje. Przytulenie Berry w ciężkim dla niej momencie, zaprowadzenie jej do ginekologa – super, ale dorabianie do tego łzawej historyjki to lekka przesada.
Wróćmy jeszcze do McKinley. Bardzo bym chciała, ale niestety nie mogę nie wspomnieć o nowych dzieciakach. Trójkąt Jake – Marley – Ryder jest tak niemiłosiernie nijaki, że zaczynam tęsknić za zakochaną Tiną. Jeśli w ogóle by mnie to obchodziło, to napisałabym, że Marley nieźle ściemnia. Owszem, Ryder zaskoczył ją pocałunkiem, tylko że to nie był koniec. Z kim w myślach całowała się M.? Z Unique? Jak dobrze, że nie zajmuję się tym, pożal się Boże, trójkątem, bo pewnie napisałabym krótki elaborat o ilości debilizmu w tym wątku.
Jedyną pociechą jest fakt, że tym razem nie wszystko kręciło się wokół miłosnych rozterek Marley. Jak za starych dobrych czasów, mieliśmy lekcję tolerancji. Trudno winić Rydera. Pewnie niejeden widz w duchu zadawał sobie pytania dotyczące Wade'a/Unique. Ilu z nas ma okazję poznać osobę transseksualną? Zachowanie R. było typowe. Może niezbyt eleganckie, ale plus za realizm. Poza tym wydaje się, że Ryder odrobił lekcję. I jeszcze jedno: stał się cud. Unique przestała mnie denerwować. Nazwijcie to przyzwyczajeniem, ja wolę myśleć, że postać jest po prostu bardziej sympatyczna. Niestety mam niejasne przeczucie, że to właśnie U. jest dziewczyną z sieci (ewentualnie cheerioska z kołnierzem ortopedycznym).
Na szczęście prócz moralitetów mieliśmy trochę scen komediowych. I to nie nakręconych na siłę jak ostatnimi czasy, ale naprawdę zabawnych. Przede wszystkim: Sue znów była wielka. Jane Lynch powinna dostać Emmy za samą scenę, w której robiła miny Nicki. Przy okazji scenarzyści przypomnieli sobie o Blam. Swoją drogą to ciekawe, że jeszcze nikt nie wpadł na to, żeby wsadzić kreta do cheeriosek.
Na koniec piosenki. Paradoksalnie choć było mniej hitów niż ostatnim razem, występy mają szansę na dłużej zapaść w pamięć.
"How to Be a Heartbreaker" – szczerze mówiąc Marina and the Diamonds brzmi znacznie lepiej, ale przynajmniej "Glee" szczególnie nie skrzywdziło oryginału. Tyle i aż tyle.
"I Still Believe" / "Super Bass" – stary dobry pop Mariah Carey kontra nowy głupawy pop Nicki Mintaj . Trafna diagnoza popkultury. Wokalnie trudno dorównać Mariah. Oczywiście zawsze można próbować, choć Darren ze swoim głosem był z góry spisany na straty. Za to Jane jako Nicki – absolutnie genialna. Zaryzykuję tezę, że zjadliwsza od koszmarnego oryginału. Tak na marginesie – to chyba pierwsza piosenka MC w "Glee"!
"Bye Bye Bye"/"I Want It That Way" – to niesamowite, że przez cztery sezony dopiero teraz możemy usłyszeć utwory dwóch najpopularniejszych boysbandów lat 90tych. O dziwo wyszedł z tego całkiem niezły mash-up.
"The Bitch Is Back"/"Dress You Up" jak już pisałam nieraz, zaśpiewać lepiej do Królowej Popu to nie sztuka. Alex Newell ma głos i doskonale wie, jak go używać. Blake Jenner miał okazję wykorzystać doświadczenia z The Glee Project (Elton John). Po prostu udany mashup.
"Cold Hearted Snake" – przepraszam cię Paula, ale Naya rozwaliła twój kawałek w drobny mak. Co prawda więcej było wyginania się na rurze (ktoś pamięta słowa Rachel?) niż choreografii, ale myślę, że w wypadku Nayi to nie zarzut. Bez wątpienia najlepszy występ, jaki od lat widziała NYADA.
"Closer" – zawsze myślałam, że jeśli kiedykolwiek w serialu usłyszę piosenkę Tegan and Sara to będzie ją wykonywać Santana. I zapewne wtedy byłabym skłonna powiedzieć, że cover choć w 1/3 dorównał oryginałowi. Niestety o tym zbiorowym wykonaniu tego powiedzieć nie mogę. Choć sam występ bardzo sympatyczny. Prawie jak za starej obsady. Prawie.