"Dżentelmen w Moskwie" zamyka Ewana McGregora w pięciogwiazdkowym więzieniu – recenzja serialu
Mateusz Piesowicz
18 kwietnia 2024, 08:12
"Dżentelmen w Moskwie" (Fot. Showtime)
Przymusowe zamknięcie w oazie luksusu pośrodku chaosu to kara czy raczej błogosławieństwo? "Dżentelmen w Moskwie" szuka odpowiedzi, znajdując w więzieniu niespodziewany dom.
Przymusowe zamknięcie w oazie luksusu pośrodku chaosu to kara czy raczej błogosławieństwo? "Dżentelmen w Moskwie" szuka odpowiedzi, znajdując w więzieniu niespodziewany dom.
Moskwa, 1921 rok. Władzę w Rosji po rewolucji październikowej przejęli bolszewicy, którzy nie ustają w wysiłkach wyplenienia wszelkich przejawów starego porządku. Jednym z nich jest hrabia Aleksander Iljicz Rostow (Ewan McGregor), przedstawiciel dawnej arystokracji, dla której w nowych czasach były dwa wyjścia – uciec z kraju lub zostać rozstrzelanym. Bohaterowi serialu "Dżentelmen w Moskwie" udaje się jednak uniknąć przeznaczenia i zamiast śmierci otrzymuje karę dożywotniego pozbawienia wolności. W dodatku w nie najgorszych warunkach.
Dżentelmen w Moskwie – o czym jest serial SkyShowtime?
Tak zaczyna się serial, którego pierwsze trzy odcinki są już dostępne na SkyShowtime (a ja widziałem pięć z ośmiu) i który w ciągu najbliższych kilku tygodni zabierze was w podróż przez wyjątkowo burzliwe dekady w historii Rosji. A wszystko to z perspektywy hotelowego pokoju na poddaszu, do którego zesłany został Rostow, pozbawiony wprawdzie wygód najlepszego apartamentu, ale żywy, z dachem nad głową oraz zapewnioną opieką i wyżywieniem do końca swoich dni. Mogło być gorzej? Bez dwóch zdań, nawet jeśli bohaterowi nie wolno już nigdy opuścić murów luksusowego moskiewskiego Hotelu Metropol.
Hrabia Aleksander nie jest bowiem z tych, którzy w podobnej sytuacji załamaliby się i uwierzyli, że jego życie w gruncie rzeczy właśnie się skończyło. Nic z tego. On szybko adaptuje się do nowych warunków, przez większość czasu mając świadomość, że choć groteskowa, jego sytuacja ma w rzeczywistości sporo plusów. Ot, choćby pozbawia go trudów życia "na wolności" w bolszewickiej Rosji, dając za to komfort przyglądania się zachodzącym w kraju zmianom z bezpiecznego dystansu i w stosunkowo wygodnej pozycji.
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że będący ekranizacją popularnej powieści Amora Towlesa "Dżentelmen w Moskwie" skupiać się będzie na rozgrywających się w tle historycznych wydarzeniach. Serial autorstwa Bena Vanstone'a ("Wszystkie stworzenia duże i małe") nie zapomina o nich, czyniąc je często fabularnym kontekstem, ale o wiele istotniejsze od tła społeczno-politycznego są tu rzeczy znacznie bardziej przyziemne. Jak dom, rodzina czy przyjaźń, które, jak się okazuje, można znaleźć nawet w najmniej sprzyjających ku temu okolicznościach.
Dżentelmen w Moskwie szuka pozytywów w zamknięciu
A mimo że Aleksander Rostow bez wątpienia w takich się znalazł, przez większość czasu trudno po nim poznać, czy w jakikolwiek sposób dały mu się one we znaki. Przeciwnie, bohater serialu zachowuje pogodę ducha i swoje nienaganne maniery w absolutnie każdej sytuacji – nawet wtedy, gdy zagrożone są jego fantazyjne wąsy, a to przecież niebezpieczeństwo z rodzaju absolutnie najwyższych.
Nic to jednak dla niego, tak jak dla serialu nie ma wielkiego znaczenia cały ten dziejowy tumult, jaki dociera do hotelu spoza jego murów. "Dżentelmen w Moskwie", choć w stu procentach nie unika spraw w rodzaju zmieniających się rządów i opresyjnej polityki (a może powinien, bo to jego najsłabsze fragmenty), traktuje jednak te kwestie drugorzędnie, skupiając się na ludziach i towarzyszących im emocjach. Ktoś powie, że to naiwne i oderwane od rzeczywistości podejście. Pewnie będzie miał rację, ale w tym przypadku to nie problem.
Wszystko dlatego, że mamy do czynienia z rzadką już w dzisiejszych czasach opowieścią, która stawia skromniejszą, osobistą perspektywę ponad tą o uniwersalnym znaczeniu. Naprawdę ważne jest więc dla niej nie życie toczące się na zewnątrz, którego przejawy okazjonalnie docierają do nas i Aleksandra, ale to wewnątrz hotelu. Dotyczące naszego bohatera, ale też jego towarzyszy – hotelowej służby i zmieniających się lub regularnych gości.
Dżentelmen w Moskwie, czyli hrabia i jego przyjaciele
Ci natomiast mają na życie naszego bohatera przemożny wpływ, zwłaszcza jeśli mowa o dwóch kobietach. Młodsza, Nina Kulikowa (Alexa Goodall, "Lockwood i spółka"), to miłośniczka księżniczek, przed którą hotel nie ma żadnych tajemnic. Starsza, Anna Urbanowa (Mary Elizabeth Winstead, "Fargo"), jest gwiazdą kina niemego, zafascynowaną Rostowem nie mniej niż on ją. Relacje z nimi obydwiema, ale i z innymi lokatorami — przyjacielem z dawnych czasów, dziś komunistą Miszką (Fehinti Balogun, "Bękart z piekła rodem"), a nawet pilnującym go z ramienia nowej władzy Osipem Glebnikowem (Johnny Harris, "Wielkie nadzieje") — nadają życiu hrabiego barw, czyniąc je czymś więcej niż tylko przymusowym zamknięciem.
To dzięki nim bywa "Dżentelmen w Moskwie" gorącym romansem (będący prywatnie małżeństwem McGregor i Winstead nie tracą chemii na ekranie), ale też poruszającą historią o rodzicielstwie i przyjaźni ponad podziałami. Taką, która nie unika klisz, ale potrafi sprawić, że przyjmujemy je bezboleśnie, tak jak robimy to, wbrew wszystkiemu, z Rostowem. W końcu nie dość, że to uprzywilejowany bogacz, to jeszcze w całości zbudowany na kliszach, a mimo to z miejsca zyskuje widzowską sympatię. Jasne, urok i szczerość bijąca z oczu McGregora bezbłędnie odnajdującego się w roli "miłego inteligenta" robią swoje, ale nawet on na niewiele by się zdał, gdyby widz całego tego wyszukanego anturażu nie kupił.
Dżentelmen w Moskwie – czy warto oglądać serial?
Ja go kupiłem i nie żałuję, nawet jeśli czas spędzony przy serialu nie należał do najbardziej ekscytujących. Nie musiał, bo "Dżentelmen w Moskwie" to rzecz, którą ogląda się co prawda dla emocji, ale zupełnie innego rodzaju. Tych przeżywanych w spokoju, najlepiej z kieliszkiem wina (hrabia Rostow powie wam jakiego) w ręku i z nastawieniem, że oglądamy bajkę – czasem słodką, czasem gorzką, ale tylko (lub aż) bajkę. Świadczy o tym zresztą wiele elementów, nie tylko to, że Rosjanie mówią tu z angielskim akcentem.
Czy potrzebujemy w dzisiejszych czasach takich seriali? Ci znudzeni i wymęczeni już pierwszym odcinkiem, a jestem pewien, że tacy będą, powiedzą, że absolutnie nie. Ja uważam jednak, że ta smakowita błyskotka, mimo że wyciągnięta żywcem z innej epoki, zaskakująco nieźle odnajduje się we współczesności. Przypominając, że telewizja może być nośnikiem prawdziwie klasycznych opowieści w starym stylu, jest jak tytułowy dżentelmen – ci potrafią wszak dopasować się do zmieniających się czasów, potwierdzając, że staroświecka elegancja nigdy nie wychodzi z mody.