"Girls" (2×10): W objęciach szczęścia
Nikodem Pankowiak
18 marca 2013, 20:52
Życie czasem nas pozytywnie zaskakuje i, nawet gdy wszystko się wali, potrafi wepchnąć nas w objęcia szczęścia, o czym przekonały się (niektóre) bohaterki "Girls". Spoilery!
Życie czasem nas pozytywnie zaskakuje i, nawet gdy wszystko się wali, potrafi wepchnąć nas w objęcia szczęścia, o czym przekonały się (niektóre) bohaterki "Girls". Spoilery!
Dziesięć tygodni minęło jak z bicza strzelił i już przychodzi nam podsumować 2. sezon serialu stworzonego przez Lenę Dunham, złote dziecko amerykańskiej telewizji. Cóż, były momenty cudowne, bardzo dobre, dobre i, niestety, kilka przeciętnych. Młodej aktorce/producentce/reżyserce/scenarzystce udało się jednak utrzymać na wysokim poziomie produkcję, która jeszcze w zeszłym roku wydawała mi się jedynie chwilowym hitem.
Nie myślałem, że to powiem, ale zaczynam łaskawym okiem patrzeć na Marnie! Dziewczyna długo zbierała się w sobie, by powiedzieć, co czuje, ale wreszcie to zrobiła. Scena, gdy wyznaje Charliemu miłość, była naprawdę, nie boję się bycia ckliwym i użyję tego słowa, urocza. Wszystko wskazuje na to, że w jej życiu choć na moment zagości stabilizacja. Całe szczęście, bo ileż można obserwować życiowe rozterki osoby, która skupia się tylko na sobie, obwiniając przy tym cały świat o wszystkie swoje niepowodzenia. Nie może być jednak zbyt kolorowo, Marnie to wciąż egoistka, czego dowód dała, gdy bez słowa opuściła mieszkanie Hannah. Nie wiedziała, że główna bohaterka tam jest? Wątpię.
Shoshanna również zaczyna coraz głośniej mówić o tym co myśli i czego chce. Niestety, powoduje to pewne problemy w jej relacjach z Rayem, nieprzyzwyczajonym do tak głośnej krytyki. Miło obserwować, jaką przemianę na przestrzeni dwóch sezonów przechodzi ta bohaterka, od zagubionej dziewczynki do pewnej siebie kobiety. To fajna odmiana, gdy reszta jej serialowych koleżanek z upływem czasu gubi się w życiu coraz bardziej.
Tak właśnie pogubiła się Hannah. Mam nieco żalu do Leny o to, co zrobiła z własną postacią w drugiej połowie sezonu. Motyw z chorobą nie był potrzebny wcale, przecież i tak wszyscy wiemy, że główna bohaterka jest "inna niż wszyscy". Nie sympatyzuję z Hannah, gdy odlicza do ośmiu, nie współczuję jej, a wręcz przeciwnie, zaczyna mnie to poważnie irytować.
Narzekałbym pewnie jeszcze bardziej, gdyby nie fakt, że choroba pomogła jej ponownie zbliżyć się do Adama (który znowu zrezygnował z noszenia koszulki). Ta dwójka naprawdę powinna być razem, wiedzą o tym wszyscy oglądający "Girls", dlatego też trudno było nie uśmiechnąć się podczas ostatniej sceny odcinka. No i jeszcze ten bohaterski bieg przez miasto… Takiej dawki specyficznego romantyzmu jeszcze w tym serialu nie widzieliśmy.
"Together" to najlepszy odcinek całego sezonu. Zapewne znajdzie się ktoś, kto zechce polemizować z tą opinią, ale właściwie ciężko znaleźć tu choć jeden nieco słabszy moment. Przejmujący monolog skierowany do Jessy, rozmowa z ojcem nieco poirytowanym problemami swojej córki… Choć smutnych chwil jest całkiem sporo, zakończenie ma właściwie jednoznacznie pozytywny wydźwięk, co można uznać za zaskoczenie. Lena do spółki z Juddem Apatowem zrobili wszystko, by godnie pożegnać się z widzami.
Nawet jeśli cały sezon nie dorównał poprzedniemu, nie można mieć o to pretensji, poprzeczka została zawieszona niezwykle wysoko. Wierzę, że Lena nas nie zawiedzie i za rok będzie równie dobrze.