Hity tygodnia: "Community", "Girls", "Justified", "Once Upon a Time", "Banshee"
Redakcja
17 marca 2013, 19:55
"Girls" (2×09 – "On All Fours")
Nikodem Pankowiak: Ten odcinek miał dwoje głównych bohaterów – wiecznie zagubioną Marnie, której wątpliwej jakości popis wokalny ostatecznie zniechęcił mnie do tej postaci oraz Adama, najpierw robiącego wszystko, by przypodobać się swojej nowej dziewczynie, a później, by ją do siebie zniechęcić. Okazuje się, że postacie drugoplanowe są w stanie godnie zastąpić Hannah, gdy jej wątek staje się nieco irytujący. Szkoda, że to już prawie koniec, zwłaszcza że, jak Marta pisała w swojej recenzji, wszystkie wątki zaczynają się dopiero rozwijać. Mam nadzieję, że Lena w ostatnim odcinku pokaże szczyt swoich możliwości. Czekam na wielki powrót Jessy.
Marta Wawrzyn: Lena Dunham znów wprawiła widzów w osłupienie jeszcze dziwniejszą sceną seksu niż dotychczasowe. Nie odbierzcie tego jako złośliwości, ale w przypadku "Girls" to naprawdę spore osiągnięcie. Podobnie jak Nikodem, mam pewne zastrzeżenia do tego, jak Lena prowadzi swoją postać – te jej problemy psychiczne uważam za kompletnie niepotrzebne, wolę bardziej subtelne dowody na jej zagubienie i niedostosowanie do "zwykłego świata". Moment, w której Adam mówi do niej "kid" – jak Bogart z "Casablanki" do swojej ukochanej – jest dla mnie więcej wart niż mnóstwo dziwnych scen z jej udziałem.
Nie ma już wątpliwości, że 2. sezon "Girls" to studium upadku. Pytanie, która z dziewczyn upadła najboleśniej, na razie pozostaje bez oczywistej odpowiedzi. W przeciwieństwie do Nikodema bardzo lubię Marnie, uważam ją za najrozsądniejszą ze wszystkich bohaterek, i jest mi jej zwyczajnie szkoda. Powinna posłuchać swojego byłego i wziąć się w garść. Ale chyba nie w tym kierunku zmierza serial. Przynajmniej nie na razie.
"Community" (4×06 – "Advanced Documentary Filmmaking")
Bartosz Wieremiej: Fikcyjny film o fikcyjnej chorobie, nakręcony przez fikcyjnego reżysera, który chyba czuł się nieco ograniczony przez ramy rzeczywiście istniejącego gatunku (film dokumentalny). Do tego znaczna część odcinka umiejscowiona w Greendale, Annie (Alison Brie) oraz Troy (Donald Glover) bawiący się w śledczych, Britta (Gillian Jacobs) podpisana jako Basically a therapist i spiskujący Chang (Ken Jeong).
"Advanced Documentary Filmmaking" było pierwszym odcinkiem 4. sezonu, który naprawdę mi się spodobał i jedynym w tej serii, w którym wszelkie dodatki, elementy meta nie były jedynie niepotrzebnym ozdobnikiem, a istotną częścią fabuły. Oby resztę sezonu utrzymano na podobnym poziomie.
Marta Wawrzyn: To nie jest "Community" na poziomie najlepszym z możliwych, ale jest to "Community" na poziomie więcej niż przyzwoitym. Po raz pierwszy w tym sezonie parodia nie wyglądała ani trochę na wymuszoną i po raz pierwszy nie było denerwującego wrażenia, że scenarzyści nie do końca znają swoje postacie. Ken Jeong wykonał kawał dobrej roboty, nie gorsi byli Alison Brie i Donald Glover. Ten odcinek przywraca mi wiarę, że może jeszcze coś będzie z "Community" pod panowaniem nowych showrunnerów.
"Once Upon a Time" (2×16 – "The Miller's Daughter")
Bartosz Wieremiej: Po tygodniach dziwacznych i często niepotrzebnych przygód serial, który na co dzień przyprawia połowę redakcji o niekontrolowane i zbiorowe zgrzytanie zębów, w końcu zaskoczył bardzo dobrym odcinkiem. Wydarzenia w "The Miller's Daughter" spowodowały, że spór między
Reginą (Lana Parrilla) i Snow (Ginnifer Goodwin), Corą (Barbara Hershey) i Evą ostatecznie przekształcił się z nudnej walki dobra ze złem w rodzinny konflikt pełen urażonej dumy, błędnych decyzji, złamanych serc i niepotrzebnych ofiar.
Jeśli dodać do tego cudowną Rose McGowan w roli młodej Cory, to okazuje się, że "Once Upon a Time" można chwilowo oglądać bez poczucia, że właśnie ktoś funduje nam kolejną sesję niezbyt wyszukanych tortur.
"Shameless" (3×09 – "Where There's a Will")
Agnieszka Jędrzejczyk: Niby całkiem zwyczajny w swej niezwyczajności odcinek – ot, Sheila i jej nowy bzik, Fiona i dalsze kłopoty domowe, Lip i kolejne uczuciowe zawirowania (tym razem bardziej niezrozumiałe niż cokolwiek innego) – ale kilka scen w "Where There's a Will" to prawdziwe perełki, które wynoszą "Shameless" na jeszcze bardziej szalony poziom. Przygoda Franka z mężczyzną-lepem, a zwłaszcza absurdalna końcówka, była nie tylko zabawna, ale pokazała, że miejsce tego bohatera powinno być z dala od pozostałych Gallagherów, bo tylko wtedy da się z nim sympatyzować. Jak nie lubię Franka, tak nie mogłam powstrzymać się od śmiechu – i bardzo bym chciała, żeby senior rodu na takim poziomie pozostał.
Nic jednak nie pobije numeru, jaki w ramach ratowania domu wykręciła Debbie. Ta jedna scena, w której wyznaje Tony'emu, jak to wujek ją "kocha", była na wagę złota – szczęka opadła nie tylko Fionie, ja z zaskoczenia i niedowierzania aż oniemiałam. Bomba. Założę się, że jeśli miałby powstać ranking najbardziej bezwstydnych momentów w serialu, ten wygrałby w przedbiegach. Aż się wierzyć nie chce, że to ten sam serial, który w 2. sezonie zaliczał takie doły.
"Justified" (4×10 – "Get Drew")
Marta Wawrzyn: Jak oni to robią? Serio, jak oni to robią? Tak równego, tak perfekcyjnie napisanego sezonu nie widziałam od dawna. Nawet moje ukochane "Mad Men" i "Breaking Bad" miewają słabsze odcinki. A tu nie ma słabszych odcinków, są tylko odcinki dobre, bardzo dobre i świetne.
Myśleliście, że najciekawszym momentem sezonu będzie ten, w którym poznamy tożsamość Drew? Błąd, ciekawie zrobiło się dopiero wtedy, kiedy już dobrze wiemy, kim jest Drew. "Get Drew", ze świetnie rozpisaną akcją, mnóstwem znakomitych dialogów i wspaniale zagranymi emocjami, był jednym z najmocniejszych odcinków tego rewelacyjnego sezonu. Boydowi znów wszystko wymknęło się spod kontroli, Johnny raczej nie skończy dobrze, Ava pewnie prędzej czy później zapłaci za to, co zrobiła. Do gry wchodzi Theo Tonin – i nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to się skończy dla mieszkańców Harlan.
Kolejny odcinek, który sprawia, że widz już, teraz, natychmiast chce zobaczyć następny.
"Elementary" (1×17 – "Deja Vu All Over Again")
Bartosz Wieremiej: W "Deja Vu All Over Again" obserwujemy kolejny krok na drodze przemiany Joan (Lucy Liu) w detektywa-konsultanta. Mamy również przyjemność zobaczyć Sherlocka (Jonny Lee Miller) jako mentora i nauczyciela… – warto dodać, całkiem niezłego. I oczywiście nie obyło się bez odrobiny przewidywalnego zwątpienia Watson (wymogi gatunku), jednak dzięki fantastycznej sprawie tygodnia i kilku uroczym dialogom, sam odcinek zwyczajnie mnie zachwycił.
Finalnie, protegowana Holmesa zaznała odrobiny detektywistycznej chwały, a ja zacząłem się zastanawiać, co dokładnie spowodowało, że przez ostatnie kilka tygodni tak polubiłem ten serial.
"Legit" (1×09 – "Bag Lady")
Marta Wawrzyn: Najzabawniejszy moim zdaniem odcinek tygodnia. Jim po występie zabiera do domu spotkaną w barze dziewczynę znaną z porannego programu TV, która okazuje się też małżonką konserwatywnego polityka. Poranek jest straszny – trzeba ją jakoś wywieźć z domu, który od rana oblegają paparazzi. Rozwiązaniem okazuje się pokaźnych rozmiarów walizka.
Jazda bez trzymanki, której celem było uratowanie honoru dziewoi, sprawiła, że niemal płakałam ze śmiechu. A na koniec, kiedy Jim zdał sobie sprawę z tego, że właśnie wyrzucił do kosza swój związek z Peggy, miałam ochotę płakać naprawdę. Balans między szalonym slapstickiem a odrobiną dramatu, sprawiającą, że uśmiech natychmiast znika i czy chcemy, czy nie, widzimy smutną prawdę, znów został zachowany.
Uwielbiam "Legit". Serial Jima Jefferiesa wciąż jest dla mnie takim samym odkryciem, jak dziewięć odcinków temu.
"Southland" (5×05 – "Off Duty")
Agnieszka Jędrzejczyk: Gdy tylko zobaczyłam nazwisko Zacka Whedona pod scenariuszem, a potem Reginy King pod reżyserią, wiedziałam, że mogłam spodziewać się czegoś wyjątkowego. I miałam rację. Z pozoru cichy i spokojny, "Off Duty" to odcinek z maksimum treści w mimimum formie, a takie odcinki lubię najbardziej. Na tapecie tym razem pojawiła się samotność: Cooper, który ma tylko kaktusa, Sammy, samotny ojciec bez żadnego wsparcia, Lydia, która swoim życiem dzieli się ze skazańcem, bo nie ma nikogo innego, no i Ben, który otacza się pozbawionymi głębi związkami i prze naprzód niemalże po trupach. Wymowa tego odcinka była aż przerażająca, dodatkowo genialnie podkreślana przez zdjęcia, montaż i reżyserię.
A na deser perełki: zwykle, codzienne rozmowy pomiędzy partnerami, które jak nic kształtują obraz tego, co nieuniknione – że pewnego dnia to wszystko może się skończyć. "Southland" od zawsze umiało wywołać we mnie ciarki na plecach, ale "Off Duty" wręcz zmroził mnie od środka.
"Parks and Recreation" (5×16 – "Bailout")
Nikodem Pankowiak: Parki nie gościły na antenie zaledwie kilka tygodni, ale w czasach, gdy dobrych komedii jest jak na lekarstwo, wystarczyło to, by nieco za nimi zatęsknić. Za recenzję odcinka mógłby właściwie posłużyć jego opis, bo na świetną całość składała się masa genialnych scen.
Jean-Ralphio powrócił, by znowu irytować wszystkich wokół, z Ronem i Benem na czele, ale tym razem nie jest sam, oto na scenę wkracza jego siostra. Do tego mamy Rona walczącego z Leslie o prawa wolnego rynku. Główna bohaterka co prawda tę walkę wygrywa, ale tylko na moment, dzięki czemu możemy ujrzeć jakże rzadki widok – chichoczącego Rona! A na deser dostaliśmy film porno ukazujący pracę w Wydziale Parków i Rekreacji (Dong Swanson!).
Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze śpiewającą (!) April, w niezwykłym trio z Ann i Donną, Chrisa traktującego Toma jak worek mąki, którym należy się opiekować, oraz Jerry'ego, dającego świetne dobre rady, tonące następnie w jego bezmyślnym bełkocie… Więcej takich odcinków!
"Banshee" (1×10 – "A Mixture of Madness")
Marta Wawrzyn: Czy jestem zachwycona tym odcinkiem jako całością? Nie, nie aż tak. Zbyt to było przewidywalne, a kolejne długaśne sceny z obijaniem fałszywego szeryfa Hooda już mnie nudzą. Ale muszę przyznać, że ostatni kwadrans był prawdziwie wybuchowy i sprawił, że nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Niesamowicie podobała mi się Rebecca w białej sukience, która symbolicznie pozbyła się względnej niewinności i została prawdziwą partnerką swojego wujka w interesach. Ale zdaje się, że oboje natrafili na godną przeciwniczkę.
Mr. Rabbit nie mógł umrzeć i zapewne nie umrze, tylko wyliże rany i powróci, by mścić się od nowa. Nad fałszywym szeryfem zebrało się tyle ciemnych chmur, że trudno sobie wyobrazić, jak on się z tego wykaraska. Wygląda na to, że wszystko, co najlepsze, dopiero przed nami.
Guilty pleasure dla dużych chłopców (i dziewczynek w sumie też) sprawdziło się w 1. sezonie i mam nadzieję, że wróci za rok jeszcze mocniejsze.