"Veronika" to klasyczny skandynawski kryminał, ale z pewnym twistem – recenzja serialu SkyShowtime
Mateusz Piesowicz
22 marca 2024, 16:14
"Veronika" (Fot. SkyShowtime)
Skandynawskie historie o zbrodniach znamy i lubimy, więc czy koniecznie trzeba w nich coś zmieniać? "Veronika" pokazuje, że można przy nich trochę namieszać, a efekt i tak będzie znajomy.
Skandynawskie historie o zbrodniach znamy i lubimy, więc czy koniecznie trzeba w nich coś zmieniać? "Veronika" pokazuje, że można przy nich trochę namieszać, a efekt i tak będzie znajomy.
Najpierw sprawdźmy listę obecności. Małe miasteczko, w którym wszyscy się znają? Jest. Policjantka z problemami w życiu osobistym? Jest. Tajemnicze morderstwa, które coś łączy? Są. "Veronika" nie pomija żadnego z obowiązkowych elementów czyniących ją klasycznym kryminałem rodem ze Skandynawii, ale ambicje serialu sięgają wyżej. Czy udało się je spełnić?
Veronika – o czym jest serial kryminalny SkyShowtime?
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tu standardowo. Oto mamy tytułową bohaterkę, Veronikę Gren (Alexandra Rapaport, "Morderstwa w Sandhamn"), policjantkę, której nie za bardzo układa się w życiu osobistym z mężem Tomasem (Tobias Santelmann, "Witamy na odludziu") i dwójką dzieci, spokojnie spać nie dają jej nawracające koszmary, a na dodatek ma problem z nadużywaniem leków. Wszystko to da się jednak jeszcze racjonalnie wytłumaczyć – co innego ze zmarłym przed laty chłopcem, którego Veronika zaczyna ku swojemu przerażeniu widzieć w biały dzień.
Stres? Zmęczenie? Choroba psychiczna? A może coś zupełnie innego? Cokolwiek się dzieje, z czasem nie tylko nie ustępuje, ale wręcz się pogłębia, gdy w okolicy zostają odkryte szczątki młodej dziewczyny. A choć nikt nie chce jej uwierzyć, Veronika jest przekonana, że ma to jakiś związek z jej wizjami oraz przeszłością. Tylko jak poskładać tę skomplikowaną układankę w całość, gdy bohaterka z trudem panuje nad własnym życiem?
Veronika łączy rodzinny dramat z mrocznym kryminałem
O tym przekonacie się na przestrzeni ośmiu odcinków serialu (dwa pierwsze są już dostępne na SkyShowtime, ja widziałem przedpremierowo całość), którego fabuła będzie się stopniowo zagłębiać zarówno w prywatne życie bohaterki, jak i toczące się śledztwo. Z naciskiem na to pierwsze, co jest o tyle istotną informacją, że jeśli oczekujecie od "Veroniki" szybkiego tempa i/lub detektywistycznej historii pełnej porozrzucanych tu i ówdzie wskazówek, możecie się nieco rozczarować. Zwłaszcza pierwsza połowa serialu jest w znacznej mierze bardziej dramatem rodzinnym z motywami paranormalnymi niż kryminałem pełną gębą.
Co za tym idzie, mnóstwo czasu poświęcamy poznawaniu głównej bohaterki oraz przyglądaniu się jej relacjom z mężem i dziećmi. A te nie należą do najlepszych. Dość powiedzieć, że para uczęszcza na terapię małżeńską, a Tomas zarzuca żonie nieobecność i małe zaangażowanie w życie rodziny. W czym zresztą trudno nie przyznać mu racji, sądząc choćby po tym, jak oszczędna w słowach i skryta w sobie jest Veronika.
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze kłopoty wychowawcze sprawiane przez nastoletnią córkę ("Mama znów stała się dziwna. Czy tylko ja to widzę?") i jej młodszego brata. Widać, że twórczyniom serialu (Katja Juras i Anna Ströman Lindblom, "Gåsmamman") mocno zależy na rozwinięciu wszystkich tych wątków, a tym samym zarysowaniu tła dla problemów Veroniki, ale wydaje się, że są w tym aż nazbyt skrupulatne.
Bo nie da się ukryć, że na tak rozbudowanym przedstawieniu cierpi rytm opowieści, która potrzebuje dobrze ponad godziny, zanim w ogóle dotrze do jakichś kryminalnych konkretów. Nie twierdzę, że te są absolutnie niezbędne od samego początku, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że nieco inne rozłożenie priorytetów wyszłoby tej historii w dłuższej perspektywie na dobre. Tak natomiast część zaniedbanych wcześniej wątków nie wypada w stu procentach wiarygodnie później, że wymienię tylko życie zawodowe Veroniki i jej stosunki z nowym partnerem, detektywem Nassirem (Arvin Kananian, "Kalifat").
Veronika – czy warto oglądać serial SkyShowtime?
A szkoda, że tak się dzieje, tym bardziej że gdy już dogrzebiemy się do fabularnego "mięsa", okaże się, że "Veronika" ma do zaoferowania solidną kryminalną intrygę. Z jednej strony pozbawioną może fajerwerków i mało oryginalną dla widzów obeznanych w gatunku, ale z drugiej poprowadzoną bez większych zastrzeżeń, skupioną na detalach, potrafiącą wyprowadzić oglądającego w pole i koniec końców satysfakcjonującą. Czy to mało?
Moim zdaniem wystarczająco, żeby uznać seans za udany, do tego mający kilka momentów, które mogą na dłużej zapaść w pamięć. I nie chodzi mi bynajmniej o mizerne próby wystraszenia widza, bo te zadziałać mogą wyłącznie na bardzo wrażliwych. Wizje Veroniki, choć fabularnie mające kluczowe znaczenie, są bowiem dodatkiem z rodzaju takich, bez których sądzę, że cała historia by się obyła. A już z pewnością w takiej ilości, bo powtarzane w nieskończoność szybko zaczynają pełnić funkcję odwrotną od zamierzonej.
To jednak minus, który jestem w stanie przeboleć, nawet w jakimś stopniu doceniając to, że twórczynie próbowały zostawić na modelowej fabule jakiś wyróżnik. Bardziej jednak niż duchy kupuje mnie rozbudowana psychologia głównej bohaterki, a choć "Veronice" sporo brakuje w tym względzie do ideału, to także dzięki dobrej roli Alexandry Rapaport (i dotrzymującego jej kroku Tobiasa Santelmanna) wypada w miarę przekonująco.
A czy na tyle dobrze, żeby poświęcić serialowi kilka kolejnych piątkowych wieczorów? Nie będę nikogo przekonywał, że "Veronika" to serial z gatunku must see i tytuł, którego nie możecie przegapić. Nic z tych rzeczy. Jeśli jednak lubicie przyzwoicie napisane kryminały, zwłaszcza z rozbudowanym tłem obyczajowym, a chłodne, mgliste i ponure skandynawskie krajobrazy przyciągają was jak magnes, to mogę szwedzki serial SkyShowtime z czystym sumieniem polecić. Tylko nie zrażajcie się początkiem, uzbrójcie w cierpliwość i pamiętajcie, że pewnie gdzieś już to widzieliście.