"Problem trzech ciał" to bez mała doskonały powrót twórców "Gry o tron" – recenzja serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
21 marca 2024, 08:01
"Problem trzech ciał" (Fot. Netflix)
Każda adaptacja książki jest obarczona dużym ryzykiem. Czy czytelnicy pokochają nową wersję? Jak przyjmą zmiany względem oryginału? Przed premierą "Problemu trzech ciał" te pytania mogły wybrzmiewać szczególnie mocno.
Każda adaptacja książki jest obarczona dużym ryzykiem. Czy czytelnicy pokochają nową wersję? Jak przyjmą zmiany względem oryginału? Przed premierą "Problemu trzech ciał" te pytania mogły wybrzmiewać szczególnie mocno.
Kto czytał "Problem trzech ciał" Cixina Liu, ten wie, że nie jest to lektura łatwa do zekranizowania. Mnóstwo bohaterów, w których na początku trudno się połapać, skomplikowane kwestie naukowe, często przenikające się ze światem filozofii i wiele scen, do których potrzeba sporej wyobraźni, by dobrze przenieść je na ekran. Czy twórcy "Gry o tron", David Benioff i D.B. Weiss, do spółki z Alexandrem Woo ("Terror"), podołali temu zadaniu? Nie ma co ukrywać, odpowiedziałem na to pytanie już w tytule.
Problem trzech ciał – o czym jest serial Netfliksa?
"Problem trzech ciał" w swojej serialowej wersji (przedpremierowo widziałem całość) to historia grupy pięciorga naukowców – Auggie (Eiza González, "Pan i pani Smith"), Jin (Jess Hong, "The Brokenwood Mysteries"), Saula (Jovan Adepo, "Watchmen"), Willa (Alex Sharp, "Proces Siódemki z Chicago") i Jacka (John Bradley, "Gra o tron") – którzy nieoczekiwanie znajdą się w samym środku historii mogącej na zawsze zmienić losy naszej planety. Gdy świat wokół nich przestaje mieć jakikolwiek sens, a nauka zaczyna zawodzić, bohaterowie będą musieli połączyć siły z detektywem Da Shi (Benedict Wong, "Doktor Strange"), by – jak się okaże – ocalić ludzkość przed zagładą.
Z tymi tajemniczymi wydarzeniami będzie powiązana także Je Wenjie, którą poznajemy już w pierwszej scenie serialu – podczas rewolucji w Chinach Mao Zedonga, której ofiarą padł także jej ojciec, profesor fizyki. Młoda Je (w tej wersji gra ją Zine Tseng, dla której to pierwsza tak duża rola) trafia do obozu pracy, a później do Czerwonego Brzegu – tajemniczej bazy naukowej, kluczowej dla wydarzeń mających miejsce wiele lat później.
Starsza Je (Rosalind Chao, "Lepsze życie"), która w jakiś sposób opuściła bazę mającą już na zawsze pozostać jej domem, będzie wiedziała dużo o tajemniczych wydarzeniach dziejących się na świecie, ale czy na pewno będzie chciała podzielić się swoją wiedzą? Co jeśli to ona odpowiada za to, co dzieje się w świecie nauki?
Problem trzech ciał – czym serial różni się od książki?
Ponieważ "Problem trzech ciał" jest adaptacją książki – książki bardzo popularnej, co ważne – twórcy musieli zdawać sobie sprawę, że stąpają po cienkim lodzie, a każde ich odstępstwo od materiału źródłowego będzie skrupulatnie analizowane. Wygląda jednak na to, że nie jest to coś, czego by się specjalnie obawiali, i podjęli kilka decyzji, które fani książki mogą uznać za, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjne.
Przede wszystkim pięcioro głównych bohaterów serialu to postacie, które w książce… nie istnieją. W oryginale mieliśmy Wang Miao, specjalistę od nanomateriałów zafascynowanego grą "Problem trzech ciał" – twórcy produkcji Netfliksa ulepili z niego grupkę młodych bohaterów. I choć bardzo łatwo wywrócić się przy dokonywaniu tak znaczącej zmiany, ich decyzja ostatecznie się broni.
Być może to wyniesiona z "Gry o tron" skłonność do żonglerki między wieloma postaciami, ale Benioff i Weiss potrafią "przełączać się" między nimi tak, by nikt nie był tutaj wyłącznie tłem. Każda z postaci ma swoją istotną rolę do odegrania. Decyzję, by dużą część akcji serialu przenieść do Londynu i Oksfordu, a bohaterów "uzachodnić", można tłumaczyć zapewne chęcią dotarcia do szerszego grona odbiorców.
Ortodoksyjni fani książki będą oburzeni, ale prawda jest taka, że skomplikowany serial science fiction wyprodukowany wyłącznie w języku chińskim miałby prawdopodobnie mniejsze szanse na sukces. Ale "Problem trzech ciał" oczywiście nie odcina się od swoich chińskich korzeni kompletnie – dziejące się w Państwie Środka retrospekcje wciąż pozostają kluczowe dla całej historii.
Problem trzech ciał – wielki powrót twórców Gry o tron
Jest jeszcze jedna rzecz, którą serial Netfliksa bardzo różni się od książkowego oryginału. Jeśli czytaliście "Problem trzech ciał", ten zapewne pamiętacie, jak długo Cixin Liu prowadził czytelników przez mgłę. W książce minęło znacznie więcej czasu, nim poznaliśmy tytułową grę czy zrozumieliśmy, czym zajmowano się w Czerwonym Brzegu. Doskonale jednak rozumiem, dlaczego twórcy serialu nie chcieli powielać tego schematu w swojej produkcji. To, co mogło zadziałać w książce, niekoniecznie sprawdziłoby się na ekranie. Poczucie zagubienia i dezorientacji mogłoby przyciągać do serialu przez chwilę, na dłuższą metę byłoby jednak dla widzów męczące. Jestem pod wrażeniem, że każda decyzja, jaką podjęli twórcy, finalnie się broni.
Jest to bardzo ważne, bo próg wejścia do "Problemu trzech ciał" może wydawać się wysoki. Mówimy w końcu o skomplikowanym science fiction z mnogością postaci i wątków, na różnych płaszczyznach czasowych. Tu cały czas coś się dzieje, sceny z pozoru błahe okazują się być znaczące dla fabuły, która może i nie należy do najprostszych, ale przyniesie widzom sporo satysfakcji. Mimo wielu zmian względem oryginału, serial pozostał mu wierny klimatem, czyli tam, gdzie to najważniejsze. Historia pozostaje tak samo wciągająca i emocjonująca, pełna zwrotów akcji i zaskakujących rozwiązań. Niczego i nikogo nie możemy tu być pewni, co tylko jeszcze bardziej przyciąga do serialu.
Wydaje mi się, że "Problem trzech ciał" to jedna z tych produkcji, które zyskują na tym, że od razu zostają wypuszczone w całości. Gdy obejrzycie całość w ciągu dwóch wieczorów, prawdopodobnie szybko za nią zatęsknicie, ale ze względu na wielowątkowość historii oraz poziom jej skomplikowania wydaje się to lepszym rozwiązaniem niż oglądanie jednego odcinka co tydzień. Zwłaszcza że fabuła utrzymuje wysokie tempo od początku do końca. Choć twórcy czasami "skaczą" po różnych fragmentach książki, często prezentując je w serialu wcześniej, to nie popełniają błędu, gdzie po mocnym początku serial osiada na mieliźnie, by na nowo ruszyć dopiero pod koniec. Żadnych przestojów, tu ciągle coś się dzieje.
Problem trzech ciał – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Oprócz odważnych decyzji o zmianach względem książki, twórców "Problemu trzech ciał" pochwaliłbym przede wszystkim za wizję tego, jak ich serial ma wyglądać. Osoby znające oryginał mogły mieć wątpliwości, czy uda się dobrze przenieść na ekran tak istotne elementy książki jak odliczanie czy samą grę "Problem trzech ciał". Zwłaszcza ten drugi element mógł rodzić pewne obawy. Uspokajam, świat gry – kluczowy dla całej historii – wygląda rewelacyjnie, a wraz ze swoim rozwojem coraz bardziej zapiera dech w piersiach. Dzięki decyzji twórców o "rozbiciu" jednego bohatera na kilku, możemy oglądać go z różnych perspektyw, co tylko dodaje mu głębi. Niektóre elementy tego świata mogły wydawać się szczególnie trudne do sfilmowania, na szczęście twórcy kolejny raz pokazali, że wiedzą, jak tworzyć monumentalną telewizję.
Wisienką na torcie "Problemu trzech ciał" jest znakomita obsada, pełna świeżych nazwisk, które w większości zobaczycie na ekranie zapewne po raz pierwszy, dopełnionych kilkoma rozpoznawalnymi nazwiskami. Na szczególne wyróżnienie zasługują tutaj John Bradley, którego bohater wnosi do tej poważnej historii odrobinę potrzebnego oddechu i humoru, oraz Benedict Wong, idealnie wcielający się w detektywa Da Shi i oddający sprawiedliwość jego książkowemu pierwowzorowi. Po jego występie trudno mi wyobrazić sobie, że ktoś mógłby zrobić to lepiej. Mimo długiej listy bohaterów, serialowi udaje się oddać sprawiedliwość im wszystkim, każdy z nich jest tu po coś. Jeśli więc będzie was na początku martwiło, że znani z "Gry o tron" Liam Cunningham i Jonathan Pryce są rzadko obecni na ekranie, spokojnie, tak nie będzie.
Choć na "Problem trzech ciał" czekałem długo, miałem sporo obaw odnośnie samego serialu. Dziedzictwo książkowego oryginału już teraz jest spore, na dodatek wydawało się, że to książka wyjątkowo niewdzięczna do ekranizowania. Dodatkowo bałem się, czy w tym świecie odnajdą się osoby, które jej nie znają – tych wciąż jest zapewne większość. Dlatego jestem pod ogromnym wrażeniem, że twórcom udało się przenieść ją do streamingu bez jednoczesnego odzierania jej z duszy.
Serialowy świat wciąż potrzebuje takich produkcji – ogromnych, tworzonych z rozmachem, ale przy tym mających do opowiedzenia wciągające historie. Netflix właśnie się takiej produkcji doczekał, oby dla tej platformy, ale także innych twórców, był to sygnał, że wciąż warto sięgać po ambitne historie.