Ekipa "Szōguna" nie chciała, żeby serial był "zbyt zachodni". Aktorzy zdradzają szczegóły przygotowań
Karolina Noga
5 marca 2024, 14:13
"Szōgun" (Fot. FX)
"Szōgun" zadebiutował tydzień temu na Disney+, ale na serial wyczekiwano od 2018 roku. Wieloletnie przygotowania wynikały także z niesamowitej dbałości o autentyczność, o czym opowiedziały gwiazdy produkcji.
"Szōgun" zadebiutował tydzień temu na Disney+, ale na serial wyczekiwano od 2018 roku. Wieloletnie przygotowania wynikały także z niesamowitej dbałości o autentyczność, o czym opowiedziały gwiazdy produkcji.
"Szōgun" to ambitny projekt od stacji FX, który zapowiedziano już w 2018 roku. Grający główną rolę Hiroyuki Sanada podkreśla w licznych wywiadach, jak ważne dla całej ekipy było stworzenie autentycznego obrazu Japonii z 1600 roku, z kolei twórcy chwalą aktora za to, że sam o to zadbał. W jaki sposób pracowano nad serialem?
Szōgun – tak dbano o to, by serial nie był zbyt zachodni
Hiroyuki Sanada nie tylko wciela się w postać lorda Yoshiiego Toranagi, ale jest także jednym z producentów. Jak przyznawali twórcy serialu, Justin Marks i Rachel Kondo, to właśnie jemu "Szōgun" zawdzięcza zatrudnienie wielu Japończyków, którzy mieli już do czynienia z gatunkiem historycznym – mistrzów gestów, mistrzów ceremonii, speców od samurajów, kostiumografów itd. W ten sposób dbano o japońskość serialu, który opiera się na książce Jamesa Clavella, prezentującej zachodni punkt widzenia.
— Tak, tym razem staraliśmy się, aby serial nie był zbyt zachodni, ani zbyt unowocześniony. Aby zachować autentyczność jak w Japonii z 1600 roku. Taki był nasz cel. Jako rozrywka, historia czy postacie [były] z oryginału, ale tło historii czy też rekwizyty, kostiumy, ruchy musiały być autentyczne. Mieliśmy japońską ekipę [z] doświadczeniem [przy] dramatach historycznych. Peruki, kostiumy, rekwizyty i mistrzowie gestów – to bardzo ważne. Mieliśmy zespół profesjonalistów, więc bardzo nam to pomogło – powiedział Sanada w rozmowie z Salon.com.
Anna Sawai, która gra tłumaczkę Todę Mariko, wspomniała z kolei w rozmowie z Radio Times, że to dzięki Sanadzie wszyscy zwracali uwagę na autentyczność, a twórcy serialu chcieli uczyć się od Japończyków.
— Bałam się mojej pierwszej konwersji z Justinem [Marksem]. On dał jasno do zrozumienia, że chce to zrobić z większą autentycznością, dokładnością i chce uczyć się od Japończyków. Nauczyłam się od niego, że jest bardzo pewny swojej pracy i potrafi po prostu zaufać Japończykom, że go poprowadzą. Spotkałam wiele osób, które są tak zaborcze co do swojej pracy, że nie są w stanie tego zrobić. Justin i Rachel [Kondo] w ogóle tacy nie byli, chcieli się uczyć i chcieli, żebyśmy im mówili, jeśli coś jest nie tak, nawet jeśli było to w tle.
Sami twórcy nie ukrywają, że największy wkład w serial miał wcześniej wspominany Sanada i że gdyby nie on, "Szōgun" w takiej wersji, jaką oglądamy, w ogóle by nie powstał.
— Bez jego wkładu – oprócz (…) tego, że po prostu tam był, on upewniał się, że wszyscy są w odpowiednich kostiumach, że fryzury wyglądają dobrze, że wszyscy nadzorują naszą japońską ekipę, która w zasadzie jest tutaj gościnnie, i dbał o to, by wszyscy czuli się komfortowo i czuli, że mają możliwość wypowiedzenia się, gdy coś jest nie tak – nie byłoby "Szōguna". To była bardzo istotna część – powiedzieli.
Widzowie zachwycają się autentycznością "Szōguna", nazywając go najczęściej japońską "Grą o tron". Reżyser serialu zasugerował, że bardziej właściwe byłoby inne porównanie. A co my sądzimy o produkcji? Jeśli jesteście ciekawi, sprawdźcie nasz tekst: Szōgun – recenzja serialu.