Ekipa "Tokyo Vice" opowiada nam o kulisach serialu. Jak się kręci w Japonii? Co było dużym wyzwaniem?
Marta Wawrzyn
15 lutego 2024, 16:25
"Tokyo Vice" (Fot. HBO Max)
"Tokyo Vice" to pierwszy amerykański serial powstający w całości w Japonii. Zapytaliśmy jego twórców o realia i wyzwania produkcji w Tokio. Jak wyszukiwane są miejscówki? Co było najtrudniejsze przy 1. i 2. sezonie?
"Tokyo Vice" to pierwszy amerykański serial powstający w całości w Japonii. Zapytaliśmy jego twórców o realia i wyzwania produkcji w Tokio. Jak wyszukiwane są miejscówki? Co było najtrudniejsze przy 1. i 2. sezonie?
2. sezon "Tokyo Vice" wystartował w zeszłym tygodniu na HBO Max. Na platformie znajdziecie już trzy pierwsze odcinki (z dziesięciu), w których oglądamy, jak Jake Edelstein (Ansel Elgort), młody amerykański dziennikarz śledczy pracujący w Tokio, wchodzi jeszcze głębiej w przestępcze podziemie miasta, a klimat jest jeszcze gęstszy.
Tokyo Vice sezon 2 – kulisy kręcenia serialu w Japonii
"Tokyo Vice" opiera się na książce prawdziwego Jake'a Adelsteina, który 25 lat temu rzeczywiście pracował jako dziennikarz w stolicy Japonii, ale na tym autentyczność świata przedstawionego w serialu się nie kończy. Serialowa miała okazję porozmawiać z duetem twórców "Tokyo Vice" – showrunnerem J.T. Rogersem i reżyserem Alanem Poulem, którzy nam opowiedzieli o kulisach powstawania serialu, kręconego od początku do końca w Japonii. Dla Poula, który studiował japonistykę na Yale i świetnie mówi po japońsku, produkcja HBO Max była powrotem po latach do tego kraju.
— Kiedy przyjechaliśmy po raz pierwszy – znaczy, mam doświadczenie, jeśli chodzi o Japonię, mówię po japońsku i robiłem tam filmy, ale kiedy pojawiliśmy się jako firma, byliśmy zdeterminowani, żeby zrobić to dobrze i zachować autentyczność. I byliśmy pierwszą amerykańską produkcją w historii, która miała być kręcona w całości w Tokio i okolicach. A przed nami było wielu. Nie chcę wymieniać nazwisk osób, które zrobiły to źle i stworzyły seriale, które są bardzo angażujące dla publiki międzynarodowej, a których japońska publika nie jest w stanie oglądać, ponieważ po prostu jest tam za dużo fałszywych nut. Tak więc byliśmy zdeterminowani, żeby zrobić to jak należy – powiedział Poul.
Jak wspominał dalej filmowiec, 1. sezon "Tokyo Vice" był problematyczny z dwóch powodów: po pierwsze, nikt w Japonii nie wierzył, że Amerykanie mogą zrobić to rzeczywiście dobrze. Po drugie, odcinki kręcono w środku pandemii COVID-19, w związku z czym wszystko było pozamykane i dodatkowo problematyczne.
— Przybyliśmy z tym podwójnym "złym urokiem", ponieważ kręciliśmy 1. sezon w środku COVID-a. Tak więc Japonia była naprawdę zamknięta. Nikt z nas nie mógł liczyć na wizytę kogoś z bliskich. Dosłownie nikt nie mógł tam wjechać. Na dodatek dla Japończyków wciąż byliśmy grupą obcokrajowców, którzy przyjeżdżali, żeby spróbować zrobić serial o yakuzie. I jak sugerowała historia, oznaczało to, że zrobimy to źle. Tak więc zetknęliśmy się zarówno ze sceptycyzmem, jak i chorobą. Dlatego bardzo trudno było znaleźć miejscówki. Przekonanie ludzi, że naprawdę chcemy to zrobić dobrze i że wiemy, jak to zrobić dobrze, było naprawdę trudne. Udało nam się to zrobić, ale to była walka.
Alan Poul przyznał, że 2. sezon "Tokyo Vice" kręciło się już zupełnie inaczej. Przedstawiciele władz w Tokio znali serial, więc nie tylko załatwianie wszelkich pozwoleń stało się znacznie prostsze, ale wręcz ekipa była traktowana jak celebryci.
— A potem 2. sezon – wracamy i nagle staliśmy się VIP-ami, bo serial został bardzo dobrze przyjęty, zarówno w Japonii, jak i na całym świecie. Ludzie widzieli, że włożyliśmy czas i pracę, aby zrobić to dobrze. Zostaliśmy więc przywitani przez nowego amerykańskiego ambasadora w Japonii, Rahma Emanuela, który nas gościł i przyszedł na plan. Powitała nas także Yuriko Koike, która jest gubernatorką Rządu Metropolitalnego w Tokio i która również uczyniła nas oficjalnymi VIP-ami w mieście. Sytuacja się odwróciła i nagle mieliśmy całe miasto do dyspozycji. Myślę, że to wciąż ten sam serial, ale jak zobaczycie, udało nam się uzyskać znacznie większy dostęp do miejscówek, gdzie kręciliśmy znacznie więcej dużych sekwencji i scen akcji pośrodku ulicy.
Jak powiedział Alan Poul, to właśnie było najbardziej satysfakcjonujące dla ekipy – że wszyscy w Tokio docenili ich serial, a miasto nagle stanęło przed nimi otworem.
Tokyo Vice sezon 2 – gdzie jest kręcony serial HBO Max?
Na moją uwagę, że stolica Japonii w "Tokyo Vice" wygląda "mało turystycznie", J.T. Rogers odpowiedział, że 2. sezon był kręcony praktycznie wszędzie – zarówno w bardziej, jak i mniej turystycznych miejscówkach, a celem było pokazać więcej miasta. Zaś większym wyzwaniem niż zdobywanie pozwoleń na filmowanie w takich lokacjach, w jakich chcieli twórcy, okazało się… oświetlenie ulic. Wszystko dlatego, że akcja serialu dzieje się ok. 25 lat temu, kiedy to Tokio było zupełnie inaczej oświetlone niż teraz.
— Kręcimy wszędzie. Praktycznie mieszkaliśmy w vanach jeżdżących przez Tokio. A jedną z rzeczy, które były ciekawe, jeśli chodzi o naszą obsesję na punkcie autentyczności, jest światło w Tokio. Światło, które zalewa ulice, jest teraz całe białe, a kiedy miały miejsce wydarzenia z serialu [lata 1999-2000], było bardziej żółte. Zatem [kręciliśmy] tam, gdzie to jeszcze zostało w Tokio i okolicach, na przykład w Jokohamie – jeśli ktoś z was mieszka w Nowym Jorku, to byłoby to jak jedna z bardziej oddalonych dzielnic Nowego Jorku, jak Brooklyn czy teraz raczej Queens – gdzie nadal jest dosłownie to samo światło, a budynki sprawiają wrażenie podobnych do tych z centrum Tokio w latach 90.
Było to więc wielkie wyzwanie i wszyscy zastanawiali się, jak to zrobić, żeby kręcić wszędzie, gdzie tylko się da. A jeśli już, to chciałem pokazać więcej miasta w 2. sezonie. Więc kiedy to pisałem, myślałem sobie: cóż, rzućmy rękawicę i naprawdę pokażmy naszej publice części miasta, których nigdy nie widzieli, dopóki tu nie przyjechaliśmy.
Alan Poul dodał, że wyzwań, jeśli chodzi o to, jak cofnąć się w czasie i pokazać Tokio z przełomu XX i XXI wieku, było więcej, bo nie tylko zmieniło się oświetlenie ulic, ale też wszystko stało się bardziej cyfrowe. A świat pokazany w "Tokyo Vice" jest jeszcze w dużym stopniu analogowy. Z tego też powodu szukano mniej znanych miejscówek.
— Musieliśmy także znaleźć części miasta, które wciąż wyglądają tak samo lub możemy sprawić, żeby wyglądały tak samo jak w późnych latach 90. albo w 2000 roku, kiedy toczy się akcja 2. sezonu. Jeśli więc znajdujesz się w miejscach o dużym natężeniu ruchu turystycznego, które jesteś przyzwyczajony oglądać, takich jak Shibuya i Shinjuku, to nie tylko jest trudniej kręcić, ale też wszystko zostało zdigitalizowane. Tak więc wyszukując mniej znane dzielnice, nie tylko uzyskujemy bardziej unikalny obraz miasta – taki, jakim go widzą ludzie, którzy tam mieszkają – ale także jesteśmy w stanie lepiej pokazać tamtą epokę.
A jak bardzo zmieniło się Tokio dla filmowców w porównaniu z latami 80., kiedy Alan Poul był producentem najpierw przy filmach Paula Schradera, a potem "Black Rain" Ridleya Scotta? Filmowiec przyznał, że dzisiaj kręcenie w Japonii jest dużo łatwiejsze, a zmiany te są właśnie wynikiem chaosu, jaki panował na planie "Black Rain".
— Powiem tylko krótko, że kiedy kręciliśmy "Black Rain" w 1989 roku, nie było komisji filmowych w Japonii. Nie było organizacji, które próbowałyby pomóc lokalnej policji i społecznościom we współpracy z nami. Więc to trochę była katastrofa, Ciągle nam zamykano produkcję, wyrzucano nas i to po prostu nie było… Tokio było słusznie znane jako najbardziej nieprzyjazne miasto na świecie. W efekcie tego, co się działo z "Black Rain", powstała pierwsza japońska komisja filmowa. I teraz, ponad 20 lat później, wracamy i istnieją mechanizmy mające ułatwić międzynarodowym firmom przyjeżdżanie i kręcenie.
Przed wami jeszcze siedem odcinków 2. sezonu "Tokyo Vice". Jeśli chcecie sprawdzić, co Serialowa sądzi o nowej serii, zajrzyjcie tutaj: Tokyo Vice sezon 2 – recenzja.