"Jeden dzień" to urokliwa komedia romantyczna z twistem, którą połkniecie w dwa wieczory – recenzja
Marta Wawrzyn
10 lutego 2024, 14:32
"Jeden dzień" (Fot. Netflix)
Netflix chce, abyśmy tegoroczne walentynki spędzili z serialem "Jeden dzień", komedią romantyczną, opartą na twiście. I jest to sympatyczna propozycja zapewniająca trochę śmiechu, trochę łez i podróż w przeszłość do lat 90.
Netflix chce, abyśmy tegoroczne walentynki spędzili z serialem "Jeden dzień", komedią romantyczną, opartą na twiście. I jest to sympatyczna propozycja zapewniająca trochę śmiechu, trochę łez i podróż w przeszłość do lat 90.
Wysyp walentynkowych koszmarków w telewizji i kinie to coś, co wszelkie instynkty każą mi omijać, ale w tym roku nie jest tak źle. Podczas gdy na CANAL+ wystartował polski komediodramat "Kiedy ślub?", Netflix stawia na trochę bardziej klasyczny serial – "Jeden dzień" na podstawie powieści Davida Nichollsa, wydanej w 2009 roku. A ponieważ adaptacja aż tak wiele w tej opowieści nie zmienia, podczas seansu 14 półgodzinnych odcinków będzie wam towarzyszyć wrażenie, że być może nie jest to romans na miarę "naszych czasów". Ta historia to bardziej podróż w przeszłość – pod wieloma względami – niż coś wielkiego i przełomowego. Ale wciąż – ogląda się miło.
Jeden dzień – o czym jest romantyczna komedia Netfliksa?
Najlepiej będzie, jeśli podejdziecie do "Jednego dnia", niewiele wiedząc o tym, co was czeka. Nie popełniajcie tego błędu co ja i nie odświeżajcie sobie filmu z 2011 z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem – serial jest znacznie lepszy i zasługuje na to, żeby nie porównywać występujących w nim aktorów z hollywoodzkimi gwiazdami, które niby są w stanie zagrać wszystko, ale niekoniecznie pasują do tych ról. W serialowej wersji rządzą Ambika Mod ("Będzie bolało") i Leo Woodall ("Biały Lotos"), przebijając swoich bardziej utytułowanych poprzedników pod każdym względem. Netflix zrobił świetną robotę, jeśli chodzi o casting, a to nie jedyny plus tego przesympatycznego serialu.
W telegraficznym skrócie, "Jeden dzień" to historia miłosna dziejąca się na przestrzeni dwóch dekad. Wszystko zaczyna się latem 1988 roku w Edynburgu. Emma i Dexter kończą studia i dokładnie wtedy się poznają, na imprezie pożegnalnej. Spędzają ze sobą trochę niezręczną, a trochę interesującą noc i znaczną część następnego dnia – 15 lipca – co staje się początkiem najważniejszej relacji w ich życiu. Zanim jednak będą w stanie to przed sobą przyznać, miną lata, kiedy oboje będą udawać, że to tylko przyjaźń.
Cały pomysłowy koncept tej historii polega na tym, że oglądamy tę dwójkę na przestrzeni lat tego samego dnia – 15 lipca. Choć to nie do końca jest tak, że spotykają się oni tylko tego dnia, jakoś tak się składa, że – podczas gdy ich drogi życiowe schodzą się i rozchodzą – ten jeden dzień staje się dla nich niezwykle istotny. Wszystko, co się dzieje pomiędzy, to luki, które widz musi wypełnić sobie sam, co nie jest aż tak trudne, a przy tym sprawia, że całość jest jednak trochę inna od typowego rom-comu.
Jeden dzień – Ambika Mod i Leo Woodall to magiczna para
Sam twist, sprawnie zaadaptowany przez scenarzystkę Nicole Taylor ("Three Girls"), ale też niewychodzący w żaden sposób poza oryginał, oczywiście by nie wystarczył, żeby utrzymać zainteresowanie widzów. Tę parę chce się oglądać przez siedem godzin serialu – pomimo pewnych wątpliwości, które mamy prawo mieć w 2024 roku wobec ich relacji – ponieważ Mod i Woodall są magiczni razem od pierwszego spotkania.
Em to nerdka, która ma hinduskie korzenie, wywodzi się z klasy pracującej i musi na wszystko w życiu zapracować. Przez studia przeszła bez większych ekscesów, a jej marzeniem jest pisanie, problem w tym, że jakoś będzie jeszcze musiała zarobić na czynsz. Dex jest złotym chłopcem – ma dosłownie wszystko, od środków finansowych po wygląd, a staranie się o cokolwiek nie należy do jego zwyczajów. A jednak z miejsca "coś" się między nimi pojawia. Chodzą słuchy, że on przespał się z połową koleżanek ze studiów, więc Em, mimo że jest gotowa na przygodę, nie jest w stanie się przełamać i tak po prostu iść z nim do łóżka, by więcej go nie zobaczyć. Ona po prostu tak nie robi.
To starcie charakterów, połączenie z elektryzującą chemią pomiędzy aktorami, będzie napędzało serial przez 14 odcinków i powodowało chęć kibicowania Emmie i Dexterowi jako parze, mimo że tworzą oni relację mocno toksyczną. Widać, że jest to historia napisana z męskiego punktu widzenia i że powstała ona 15 lat temu, kiedy na takie rzeczy zwracało się mniejszą uwagę. I choć twórczyni serialu zrobiła wiele, aby ją dostosować do współczesnego widza, np. uzbrajając Emmę w większą świadomość tego, co robi z nią Dexter – trzyma w odwodzie przez lata, powtarzając, że to tylko przyjaźń i jednocześnie świetnie się bawiąc w towarzystwie innych dziewczyn – koniec końców to jest opowieść bardziej o nim niż o niej. Podczas gdy ona na niego czeka, on przechodzi bardzo długi proces dorastania na tle kiczowatych lat 90., zostając gwiazdą telewizyjną, uzależniając się od używek i zaliczając wiele życiowych wzlotów i upadków.
Trudno o tym pisać bez spoilerowania ostatnich odcinków, ale jeśli uważacie, że "Jeden dzień" traktuje swoich bohaterów po równo, spójrzcie chociażby na to, jak pokazane zostało życie obojga – podczas gdy relacje Dexa z rodzicami są rozkładane na czynniki pierwsze, o rodzicach Emmy wiemy właściwie tylko, że istnieją. On jest gwiazdą w jej życiu, ona mniej lub bardziej świadomie na niego czeka. I niby twórczyni serialu to widzi i kilka razy pozwala Emmie pozwala to powiedzieć wprost, ale jednak wciąż jest to romantyczna historia opowiadana raczej z męskiego niż kobiecego punktu widzenia.
Jeden dzień – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Ale nawet jeśli ta świadomość potrafi czasem uwierać, serial wciąż ogląda się po prostu dobrze. Żadne z głównej pary nie jest bez wad – o ile Dex to klasyczny niegrzeczny chłopiec, by nie powiedzieć uprzywilejowany d*pek, niezdolny do nawiązania głębszej relacji i krzywdzący wiele osób, nie tylko Emmę, o tyle Em potrafi być wobec niego naprawdę okrutna, wiele razy mu powtarzając w zasadzie wprost, jak bardzo jest on do niczego. Jest między nimi iskra, a w końcu i prawdziwa miłość, ale zanim do niej dorosną, mijają lata i widz ma prawo poczuć się sfrustrowany. Zwłaszcza że to, jak bardzo są oni od siebie uzależnieni, zdają się widzieć wszyscy, tylko nie oni sami.
Ostatecznie jednak jest to trajektoria, która dokądś prowadzi. Wszystko w "Jednym dniu" ma swój cel i służy rozwojowi postaci, które muszą przejść pewne etapy, by móc rzeczywiście być ze sobą. A urokliwość serialowej pary i fabularny trik z tytułowym jednym dniem sprawia, że to, co oglądamy, prawdopodobnie wydaje się lepsze, niż naprawdę jest. Oprócz samego konceptu i świetnej obsady – w której są jeszcze m.in. Essie Davis ("Gra o tron"), Tim McInnerny ("Czarna Żmija"), Amber Grappy ("Dziecko"), Jonny Weldon ("Rodzice") i Eleanor Tomlinson ("Poldark") – serial wypada pochwalić za obłędną ścieżkę dźwiękową i za to, jak pokazany został cały kicz lat 90., tu widzianych przez pryzmat kolejnych, coraz bardziej koszmarnych, telewizyjnych prac Dexa.
Być może "Jeden dzień" byłby czymś więcej niż tylko sympatyczną walentynkową historyjką, o której istnieniu za miesiąc nie będziemy pamiętać, gdyby twórcy odważniej pozmieniali książkę Nichollsa. Taka adaptacja w 2024 nie tylko prosi się o bardziej różnorodną obsadę (to akurat się udało), ale też o zmianę pewnych akcentów. Być może dało się jeszcze bardziej powalczyć z toksycznością sytuacji, w której ona czeka na niego latami, a może miałoby sens odwrócenie ról płci? W ten sposób ta sama historia od razu stałaby się mniej stereotypowa. Bo tak jest wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie i oglądali którąś z brytyjskich komedii romantycznych z lat 90.
A może nie jest to serial, który musimy aż tak bardzo analizować. W końcu jako bezpretensjonalna rozrywka na kilka wieczorów sprawdza się lepiej niż dobrze.