"Hazbin Hotel" to odważna animacja o córce Lucyfera – recenzja serialu Amazon Prime Video
Kamila Czaja
21 stycznia 2024, 11:33
"Hazbin Hotel" (Fot. Amazon Prime Video)
Córka Lucyfera ratująca potępione dusze, wojna Piekła i Nieba, a to wszystko w odważnej animacji i ze śpiewaniem. "Hazbin Hotel", serialowe rozwinięcie kultowego na YouTubie pilota, ma potencjał. A jak z realizacją?
Córka Lucyfera ratująca potępione dusze, wojna Piekła i Nieba, a to wszystko w odważnej animacji i ze śpiewaniem. "Hazbin Hotel", serialowe rozwinięcie kultowego na YouTubie pilota, ma potencjał. A jak z realizacją?
Najwyraźniej "Hazbin Hotel" to coś, na co miliony widzów czekały od października 2019 roku. Wtedy to Vivienne Medrano opublikowała na YouTubie pilotowy odcinek tej historii, której ciąg dalszy miał nastąpić… I nastąpił, ale zajęło to trochę czasu, wymagało udziału studia A24 i Amazon Prime Video, wymiany obsady, iluś zmian w charakterystyce postaci, fabularnych przekształceń pozwalających na zrobienie pełnoprawnego, już co najmniej dwusezonowego serialu wykraczającego poza niszę – o ile te 94 mln wyświetleń to jeszcze nisza. Co ciekawe, przejście od tamtego pilota do nowej wersji trwało tyle, że pilot po drodze doczekał się spin-offu, dostępnego na kanale YT Medrano "Helluva Boss".
Hazbin Hotel – o czym jest serial Amazon Prime Video?
Podejrzewam, że jeśli ktoś uznał produkcję z 2019 za kultową i czekał latami na kolejne losy bohaterek i bohaterek, mógł mieć bardzo wysokie oczekiwania. Jeżeli jednak ktoś podobnie jak ja nie załapał się wcześniej na ten fenomen, może podejść do serialu dostępnego na Prime Video (na razie ukazały się cztery z ośmiu odcinków 1. sezonu) bez presji, po prostu sprawdzając, czy kupuje ten specyficzny styl. Zwłaszcza że animacje dla dorosłych przeżywają dobry czas i publika ma prawo być wybredna. Nie mówię nawet o klasyce typu "BoJack Horseman", ale ostatnie lata dały nam choćby "Harley Quinn" czy "Niebieskookiego samuraja", a jeśli o powrotach mowa, to fantastyczną nową wersję znanej historii przyniosło "Scott Pilgrim zaskakuje".
Przyznaję, że gdybym z recenzenckiego obowiązku nie musiała zobaczyć wszystkich czterech dostępnych odcinków, mogłabym "Hazbin Hotel" zbyt szybko porzucić. O ile bowiem od początku jest tu duży potencjał, pierwsze odcinki go nie realizują.
Opowieść o Charlie (Erika Henningsen, "Girls5eva"), córce Lucyfera i Lilith, która prowadzi hotel dla potępionych dusz, które chciałyby się zmienić i spróbować przejść do wrogiego królestwa, Nieba, wydawała mi się zbyt prosta. Trochę księżniczka Disneya, tyle że w piekle, trochę kolejny wariant Leslie z "Parks and Recreation", choć w okolicznościach bardziej z "The Good Place". W dodatku ze scenariuszem i humorem, który wydaje się odstawać od prezentowanego przez twórcę dwóch powyższych tytułów, Michaela Schura.
Hazbin Hotel to rozwinięcie hitu z YouTube'a
Jeśli jednak zostaje się w "Hazbin Hotel" do 3. odcinka, a najlepiej 4., uniwersum Vivienne Medrano objawia głębię. Z jednej strony mamy rozrastający się świat poza hotelem – poznajemy bliżej walkę Piekła i Nieba, w tym demony rządzące podziemnym światem, który anioły co roku atakują, wybijając część potępionej populacji w ramach… rozwiązywania problemu z przeludnieniem piekła. Piekielna polityka, w tym medialna, i niekoniecznie niewinne niebiańskie motywacje pewnie rozwinięte zostaną w drugiej połowie sezonu, ale już jest dość intrygująco. Z drugiej strony, nawet ciekawszej, widzimy misję Charlie, w której pomagają jej, z różnych powodów, mieszkańcy hotelu, często bardziej intrygujący niż główna bohaterka.
Wspierająca dziewczyna Charlie, Vaggie (Stephanie Beatriz, "Brooklyn 9-9"), poza pojedynczymi scenami nie miała póki co okazji pokazać oblicza innego niż wspierające właśnie, bardzo demoniczny nawet jak na piekielne standardy Alastor (Amir Talai, "Amerykański tata") nie ujawnił chyba wszystkich planów, a Niffty (Kimiko Glenn, "Orange Is the New Black"), pokojówka, służy na razie za bardzo specyficzny komiczny przerywnik. Jednak już Sir Pentious (Alex Brightman) miał w czterech zaledwie odcinkach szanse na ewolucję, a w zdecydowanie najmocniejszym odcinku, ostatnim z już dostępnych, gwiazda porno Angel (Blake Roman) i barman Husk (Keith David, "Community") dali taki popis, że już wiedziałam, że za tydzień wrócę do piekielnego hotelu.
Nie chcę za dużo zdradzać, ale ta dwójka ma za sobą mroczne przejścia i w efekcie takie kłopoty ze sobą, że zdecydowanie wykracza to poza nieraz sitcomowe pomysły, które też się w "Hazbin Hotel" pojawiają. Zwłaszcza Angel w ciągu kilku odcinków pokazuje się jako najbardziej złożona postać, uwikłana w toksyczne relacje i autodestrukcję. Ciekawa jestem, czy idealizm Charlie szybko przyniesie efekt, a twórczyni serialu da radę potraktować temat z odpowiednią delikatnością mimo komicznych nieraz tonów całej produkcji. Przy czym humor akurat wypada różnie, od kradnących każdą scenę Jajowników, czyli małych pomocników Pentiousa, i udanych ripost po żarty, które wydają się zbyt znajome lub bazujące na założeniu, że dowcip o seksie zawsze obroni się sam – czasem tak, czasem nie, a przy okazji warto raz jeszcze zaznaczyć, że to animacja dla dorosłych.
Hazbin Hotel – czy warto oglądać musicalowy serial?
Tym, co trzymałoby mnie być może przy serialu nawet bez rewelacyjnego 4. odcinka, są piosenki. Otóż mamy do czynienia z musicalem, który w produkcji utworów nie idzie na łatwiznę. Od pilota repertuar składa się z perfekcyjnie wykonanych, utrzymanych w różnym stylu kawałków, które nieraz są lepsze od fabuły całości, więc w pierwszych trzech odcinkach zdarzało mi się niecierpliwie czekać, kiedy wreszcie ktoś zacznie śpiewać. Ścieżka dźwiękowa już u mnie dymi od odtworzeń na Spotify, ze szczególnym wyróżnieniem "Whatever It Takes" (Beatriz śpiewa tu z członkinią oryginalnej obsady broadwayowskiego musicalu "Rent", Daphne Rubin-Vegą) i "Loser, Baby". Ale reszta piosenek też jest co najmniej dobra, co dla fanów i fanek "Crazy Ex-Girlfriend", "Girls5eva", "Schmigadoon!" czy, też animowanego, "Central Parku" może stanowić wystarczający powód, by się "Hazbin Hotel" zainteresować.
Serial wybiera czasem fabularne i psychologiczne drogi na skróty, które na początku nie pozwoliły mi się w tę produkcję zaangażować mimo interesującego stylu animacji, niewątpliwej wyobraźni twórczyni, świetnej obsady i dopracowanych piosenek. Jednak z każdym odcinkiem bardziej widziałam stojący za "Hazbin Hotel" szerszy zamysł, a potencjał powoli zaczął się realizować, z kulminacją w odcinku 4. Jeśli po nim uznacie, że nie czujecie tego serialu, to spokojnie możecie sobie odpuścić. Zdecydowanie jednak radzę dotrwać do tego momentu.