"Griselda" chce być jak "Narcos" w kobiecym wydaniu – recenzja serialu Netfliksa z Sofią Vergarą
Nikodem Pankowiak
25 stycznia 2024, 09:01
"Griselda" (Fot. Netflix)
Miami lat 80. to miasto opanowane przez narkotykowych bossów. Gdy jednak do tego miasta wkroczy ona, Griselda Blanco, nic już nie będzie takie samo. Poznajcie "kokainową matkę chrzestną" w wydaniu Sofii Vergary.
Miami lat 80. to miasto opanowane przez narkotykowych bossów. Gdy jednak do tego miasta wkroczy ona, Griselda Blanco, nic już nie będzie takie samo. Poznajcie "kokainową matkę chrzestną" w wydaniu Sofii Vergary.
"Griselda" jest dowodem na to, że niektórym twórcom naprawdę trudno wyjść ze strefy komfortu. Doug Miro, Carlo Bernard i Eric Newman, współtwórcy najpierw "Narcos", a później jego meksykańskiej odsłony, kolejny raz zanurzyli się w bezwzględny świat narkotyków, który dobrze znają, by zaserwować widowni – wraz z showrunnerką Ingrid Escajedą ("Justified") – kolejną historię w stylu "od zera do narkotykowego króla". A właściwie królowej, bo tym razem w centrum ich opowieści stoi kobieta – Griselda Blanco. To postać niewątpliwie fascynująca, zasługująca na zaprezentowanie widowni. Ale jej niezwykła biografia nie gwarantuje jeszcze świetnego serialu.
Griselda – o czym jest serial Netfliksa z Sofią Vergarą?
Griselda była ponoć jedyną osobą, której bał się Pablo Escobar – tak przynajmniej możemy dowiedzieć się z cytatu otwierającego serial. Cytatu, który jasno dowodzi, że twórcy serialu od Escobara i jego dziedzictwa nie potrafią się uwolnić – "Griselda" jest jak "Narcos", tyle że w kobiecym wydaniu. Problem polega na tym, że jak bardzo by się Sofia Vergara ("Współczesna rodzina") nie starała, jej Griselda Blanco nie jest Pablem Escobarem. I to nie jest wina aktorki, ponieważ pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.
"Matkę chrzestną kokainy" poznajemy w serialu Netfliksa, gdy w 1978 roku przybywa do Miami. "Przybywa" to właściwie nie najlepsze słowo – Griselda ucieka tam wraz ze swoimi dziećmi. I może nie ma przy sobie niemalże złamanego grosza, ale ma za to kilogram kokainy – całkiem niezły start w mieście, które kocha biały proszek. Okazuje się jednak, że zarobienie pierwszych pieniędzy z handlu narkotykami wcale nie będzie takie łatwe. Griselda ma jednak coś, czego będzie brakowało osobom chcącym ją wykorzystać – niezwykłą determinację, by osiągnąć cel, i niemal nic do stracenia.
Jeśli widzieliście "Narcos", wiecie, czego spodziewać się po "Griseldzie", co jest zarazem zaletą i wadą tego serialu. Miałem okazję przedpremierowo obejrzeć cały serial i mogę śmiało powiedzieć: nie dostajemy tu niczego, czego nie widzielibyśmy już wcześniej – oglądamy drogę głównej bohaterki do stworzenia imperium i jej nieuchronny upadek. Będzie tu wszystko, czego można byłoby oczekiwać od takiej produkcji – brutalni mężczyźni, strzelaniny, ścielący się gęsto trup, obrzydliwe bogactwo, szaleństwo, no i oczywiście sypiąca się z nieba kokaina. To wszystko w niezwykle gorącej scenerii Miami – miasta, które wręcz stało się własnością narkotykowych bossów.
Griselda – Sofia Vergara w kolejnej znakomitej roli
Całą historię Griseldy Blanco, od przybycia do Miami do upadku (ale nie śmierci), serial Netfliksa zamknął w zaledwie sześciu odcinkach, choć jej biografia wystarczyłaby na co najmniej jeden pełny sezon. Trochę nie rozumiem tej decyzji, bo nie mam wątpliwości, że "Griselda" – wbrew mojemu sceptycyzmowi – zostanie hitem, będąc serialem idealnie skrojonym pod przeciętnego widza tej platformy. Nie jest to jednak historia tak wciągająca dla widzów – głównie z powodu kreatywnych decyzji twórców – jak ta Pabla Escobara, ponieważ jej potencjał nie został w pełni wykorzystany, co podczas seansu kilkukrotnie budziło wręcz moje zdziwienie.
Zbyt często twórcy stawiają na telenowelę kosztem rasowego dramatu, poświęcając zbyt wiele czasu wątkom, które nie mają większego znaczenia. Źle rozłożone akcenty sprawiają, że droga Griseldy do zostania najbardziej wpływową osobą w narkotykowym świecie Florydy wydaje się być przedstawiona po łebkach. Twórcy serialu regularnie przyspieszają akcję, by niedługo później mocno zwolnić i tak kilka razy. Cierpi na tym przede wszystkim główna bohaterka, o której trudno powiedzieć, żebyśmy dobrze ją poznali. Obserwujemy ją na różnych etapach jej życia i "kariery", ale czy z tego wychodzi pełnoprawny, głęboki portret postaci? Mam co do tego poważne wątpliwości.
Szkoda, bo "Griselda" opiera się przede wszystkim na roli Sofii Vergary. Przed seansem miałem obawy, czy przypadkiem aktorka nie przeszarżuje w swojej roli, czy jej Griselda nie będzie bardziej dramatyczną wersją Glorii ze "Współczesnej rodziny". Nic takiego nie ma jednak miejsca, aktorka jest świetna i można poczuć, że bardzo zależało jej na tej roli. Czasem może wręcz chciałoby się zobaczyć więcej szaleństwa u Griseldy, ale Vergara, ukryta tutaj pod tonami makijażu, wyraźnie nie chce przekroczyć granicy, za którą jej bohaterka mogłaby stać się karykaturą. To zdaje się być słuszną decyzją, pozwalającą choć trochę odciąć się od jej najsłynniejszej roli.
Griselda – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Tytułowa bohaterka do samego końca pozostanie dla nas pewną zagadką, co jest spowodowane także tym, w jaki sposób opowiadana jest jej historia. Brakuje w tym wszystkim płynności, mamy tu do czynienia raczej z odhaczaniem kolejnych punktów jej biografii. Sporo uwagi, jak na sześcioodcinkowy serial, poświęca się samym początkom Griseldy w Miami, by później, po przeskoku czasowym, zobaczyć ją już w zupełnie innej wersji, popadającej w coraz większą paranoję władczyni prawdziwego imperium, która u swoich stóp ma całe miasto. Jej wspinaczka na szczyt i umacnianie się na nim praktycznie nie zostały pokazane.
Słabo zarysowano także cały drugi plan – serial ma jedną niezaprzeczalną gwiazdę, reszta bohaterów – jak ścigająca ją policjantka June (Juliana Aidén Martinez, "Syn marnotrawny"), kochanek Griseldy, Dario (Alberto Guerra, "Narcos: Meksyk"), jej przyjaciółka Isabel (Vanessa Ferlito, "NCIS: Nowy Orlean") itd. – to przy niej statyści, którym ktoś łaskawie dopisał jakieś kwestie. Obowiązkowy wątek śledztwa prowadzonego przeciwko głównej bohaterce jest kiepsko zarysowany i zdaje się upchnięty w scenariuszu tylko po to, by nikt nie zarzucił twórcom, że w produkcji o narkotykach pokazują jedynie perspektywę tych głównych, ale niekoniecznie pozytywnych bohaterów. Niestety nie ma charakterystycznej dla "Narcos" narracji. Z kolei przeciwnicy i sojusznicy Griseldy przychodzą i odchodzą, i w sumie nikt nie zawraca sobie głowy, bo nigdy nie wyrastają na pełnoprawne postaci, które faktycznie by coś znaczyły.
"Griselda" finalnie jest dla mnie rozczarowaniem, ale rozczarowaniem umiarkowanym. Znając "Narcos", które przecież jest "tylko" solidną rozrywkową produkcją, nie spodziewałem się fajerwerków. Uważam jednak, że z tej historii twórcy mogli i powinni wycisnąć więcej. Gdybyśmy faktycznie otrzymali pełen sezon, który nie pomijałby tak dużych fragmentów jej życiorysu, serial mógłby na tym zyskać. Pod warunkiem że twórcy potrafiliby to wykorzystać, bo z jakiegoś powodu i mimo bardzo skondensowanej formy i tak zdarza im się zwyczajnie przynudzać. Nie zmienia to jednak faktu, że Netflix ma kolejną produkcję, który przez dłuższy czas powinien okupować jego serialowy top.