"Turysta" w 2. sezonie zmienił klimat i kontynent, ale nie swój absolutnie odlotowy styl – recenzja
Mateusz Piesowicz
9 stycznia 2024, 16:29
"Turysta" (Fot. BBC)
Jeśli uznać, że 1. sezon "Turysty" był jazdą bez trzymanki, to jego kontynuacja dorzuca do zestawu jeszcze brak hamulców. Co natomiast pozostało niezmienne, to pierwszorzędna zabawa.
Jeśli uznać, że 1. sezon "Turysty" był jazdą bez trzymanki, to jego kontynuacja dorzuca do zestawu jeszcze brak hamulców. Co natomiast pozostało niezmienne, to pierwszorzędna zabawa.
Pamiętacie pozbawionego wspomnień, bezimiennego mężczyznę (Jamie Dornan) zagubionego gdzieś pośrodku australijskiego pustkowia? Tytułowy "Turysta" z czasem zyskał nie tylko imię i nazwisko – Elliot Stanley – ale też bardzo mroczną przeszłość. Ta w pełni dopadła go w 2. sezonie serialu, w którym pustynny Outback zamieniono wprawdzie na zieloną Irlandię, ale cała reszta pozostała w dużej mierze tą samą, zdrowo pokręconą historią, co poprzednio.
Turysta – 2. sezon serialu BBC zabiera nas do Irlandii
Jeśli 1. sezon "Turysty" zdążył się wam zatrzeć w pamięci, dobrym pomysłem przed obejrzeniem ciągu dalszego będzie go sobie przynajmniej pobieżnie przypomnieć. Akcja 2. serii (całość to sześć odcinków, dwa pierwsze już dostępne na HBO Max, kolejne ukażą się 10 i 11 stycznia) rozpoczyna się kilkanaście miesięcy później i jest bezpośrednią kontynuacją rozpoczętych wcześniej wątków, na czele z tym najważniejszym dotyczącym przeszłości Elliota. Na długi wstęp nie ma więc czasu, zresztą i tak by on tutaj nie pasował.
Zamiast niego dostajemy za to z miejsca istotną informację na temat naszego bohatera, którego żegnaliśmy wszak w nie najlepszych okolicznościach. Jak się okazuje, Elliot nie tylko pozbierał się po odkryciu, że nie był najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie (delikatnie mówiąc), ale też podtrzymał, a wręcz rozwinął relację z Helen (Danielle Macdonald). Parę zastajemy podczas wspólnej podróży po świecie, ale wystarczy chwila, a już pod mocno naciąganym pretekstem historia wskakuje na właściwe tory, kierując ich kroki na Zieloną Wyspę.
Tam natomiast błyskawicznie zaczyna się dziać, co w gruncie rzeczy jest najlepszym słowem do opisania tego, co się tu wyprawia. Bo "dzieje" się w "Turyście" bardzo dużo i to od samego początku, więc ani się obejrzycie, a już Elliot zostanie porwany przez nieznanych sprawców, podczas gdy Helen ruszy jego śladem. Tyle mogę zdradzić, cała reszta byłaby już spoilerem. Powiem jednak tyle, że nie powinniście się przywiązywać do tutejszych zwrotów akcji, ponieważ będzie ich od groma.
Turysta w 2. sezonie pyta, kim u licha jest Elliot Stanley
Z jednej strony zero zaskoczenia – w końcu dokładnie tak samo zbudowany był 1. sezon. Z drugiej trudno jednak nie odnieść wrażenia, że nawet tamtejszy miks thrillera i absurdalnej czarnej komedii był nieco spokojniejszy. Tutaj o spokoju nie ma mowy, tak jakby twórcy serialu, bracia Williamsowie, wzięli sobie za punkt honoru przebić pod każdym względem samych siebie sprzed dwóch lat.
Czy to dobrze? Sam się temu dziwię, ale tak. "Turysta" opanował bowiem do perfekcji ten rodzaj żywiołowej opowieści, przy której widz doskonale zdaje sobie sprawę z jej tandetności, ale jednocześnie zbyt dobrze się bawi, żeby na to narzekać. Wydawałoby się, że utrzymanie takiego stylu prowadzenia fabuły przez dłuższy czas będzie po pierwsze trudne, a po drugie męczące. W tym przypadku nie spełnia się jednak żadna z obaw. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że przez bite sześć godzin bawiłem się świetnie, przez większość tego czasu traktując ekranowe wydarzenia półserio, ale momentami przeżywając je znacznie bardziej, niż wskazywałoby na to moje przywiązanie do tej historii.
Historii, która z biegiem czasu, jak możecie się zresztą domyślić, staje się nie tylko coraz bardziej zagmatwana, ale też równie niedorzeczna. Zaręczam, że cokolwiek wyobrażaliście sobie o przeszłości Elliota, twórcy serialu z pewnością to przebiją i to nie jeden raz. Bo historia naszego bohatera jest trochę jak matrioszka – każde odkrycie prowadzi do kolejnej tajemnicy, z której z biegiem czasu bynajmniej nie wyłania się jaśniejsza odpowiedź na pytanie, kim właściwie jest Elliot Stanley.
Turysta jak pudełko czekoladek – nie wiadomo, co się trafi
Rzecz w tym, że samo poszukiwanie tejże jest szalenie atrakcyjne, bo twórcy "Turysty" zadbali, żebyśmy się ani przez moment nie nudzili i to nie tylko pod względem fabularnym. Tak jak poprzednio stworzyli więc serialową mieszankę gatunków, raz podnosząc nam ciśnienie jak w najlepszym thrillerze, żeby potem w oparach absurdu głośno spuścić powietrze z nadmuchanego balonika.
Tutaj groteska stoi obok autentycznych emocji, przerażająca makabra miesza się z lekkim humorem, a towarzyszący wszystkiemu entuzjazm jest tak zaraźliwy, że z utęsknieniem czeka się na to, co trafi się za chwilę. A może to być dosłownie cokolwiek, począwszy od wojny irlandzkich gangów, przez nietypowe problemy małżeńskie pewnego sympatycznego stróża prawa, po próby wyzbycia się toksycznej męskości przez Ethana (Greg Larsen) – tak, koszmarny były narzeczony Helen też tu jest, bo niby dlaczego nie?
Nie jest on zresztą jedyną postacią z przeszłości, która się tu pojawia, co tylko jeszcze bardziej gmatwa pokręconą fabułę, sprawiając, że już po pierwszym odcinku przestaniecie się zastanawiać, jak właściwie znaleźliśmy się w tym miejscu. Zresztą zwykle nie ma to większego sensu, lepiej po prostu płynąć z prądem i zobaczyć, dokąd nas zaniesie. O co na szczęście nie jest trudno, również z powodu naszych towarzyszy w podróży, zwłaszcza że większa wiedza na temat Elliota i Helen sprawia, że jeszcze chętniej im kibicujemy. Tak, nawet wtedy, gdy twórcy celowo budzą w nas wątpliwości.
A robią to rzecz jasna bardzo często i równie chętnie, zmuszając nie tylko biednego Elliota do ciągłego kontestowania swojego charakteru, ale też Helen do roztrząsania dylematu, czy dobrze zrobiła, wiążąc się z takim człowiekiem. O ile w poprzednim sezonie chodziło głównie o znalezienie odpowiedzi na temat głównego bohatera, tym razem wraz z nimi pojawiają się wątpliwości, czy przeszłość rzeczywiście jest warta poznania i czy bez niej na pewno nie da się ruszyć naprzód. Może lepiej byłoby zwyczajnie rzucić to wszystko, uciec na drugi koniec świata i spojrzeć przed siebie?
Turysta w 2. sezonie to wciąż czysta frajda
"Turysta" stawia te pytania swoim bohaterom, a ci w miarę rozwoju fabuły podchodzą do nich coraz poważniej, także dlatego, że mogą w tym sezonie spędzić trochę czasu z dala od siebie, co pozwala zobaczyć rzeczy z odpowiedniej perspektywy. To z kolei nie tylko sprawia, że całość nabiera głębi, gdy już wydawałoby się, że twórcy przeskoczyli rekina o jeden raz za dużo, ale też umożliwia nam ujrzenie kilku mniej oczywistych konfiguracji postaci (zwłaszcza jeden duet przebija wszystkie inne). Powaga i nonsens zaraz obok siebie, i tak przez cały czas.
Męczące? Zbijające z tropu? A może po prostu idiotyczne? Teoretycznie pasować mogłoby każde z tych określeń, szczególnie jeśli zatrzymacie się na chwilę i spróbujecie poukładać sobie wydarzenia tego sezonu w głowie lub zechcecie je na głos streścić. Gwarantuję, że nie ma takiej wersji tej historii, która brzmiałaby sensownie. W praktyce nie ma to jednak żadnego znaczenia.
Liczy się czysty fun, jaki daje oglądanie "Turysty", w którym akcja, tajemnice, humor, napięcie, zwroty akcji i chemia między głównymi bohaterami składają się na jedyny w swoim rodzaju miks. Aż chciałoby się więcej, tym bardziej, że końcówka jasno sugeruje, że szalone pomysły się jeszcze twórcom nie skończyły. Trzymam kciuki, żeby mieli okazję nas ponownie nimi zaskoczyć.