"Black Mirror" (2×02): Wszystko jest rozrywką?
Andrzej Mandel
21 lutego 2013, 21:06
Kolejny odcinek niepokojąco znakomitej miniserii prosto z Wysp nie tylko wcisnął w fotel. Nadal drżą mi ręce i z odrazą patrzę na urządzenia mające wbudowany aparat fotograficzny. Spoilery.
Kolejny odcinek niepokojąco znakomitej miniserii prosto z Wysp nie tylko wcisnął w fotel. Nadal drżą mi ręce i z odrazą patrzę na urządzenia mające wbudowany aparat fotograficzny. Spoilery.
Miniserial "Black Mirror" klasyfikowany jest jako SF, ale jak u najlepszych autorów science fiction, jest to tylko maska, pod którą kryją się ważkie pytania i diagnozy. Krytycy porównują "Black Mirror" do "Twilight Zone", a ja widzę tu też całkiem sporo Philipa K. Dicka. Nie mówiąc o tym, że gdyby jakimś cudem nakręcili go Polacy, to dałoby się odczuć wpływ Zajdla. Serial zasłużenie zbiera pochwały krytyków i udowadnia, że celne obserwacje współczesnego świata i zmuszanie do refleksji już dawno nie jest domeną kina czy literatury.
"Black Mirror" jest serialem bardzo niepokojącym. Każdy odcinek to historia, ale wspólne jest jedno – każda z nich to opowieść o lękach i zagrożeniach jakie niesie nasz stechnicyzowany i konsumpcjonistyczny świat. Muszę przyznać, że "White Bear" zrobił na mnie największe wrażenie, równe temu, które wywarł na mnie odcinek "The Entire History of You".
Nie ma najmniejszego sensu bawienie się w opowiadanie akcji "White Bear". Nawet jeżeli będziecie wiedzieli, o czym jest ten odcinek to i tak nie odbierze to Wam niczego z przyjemności oglądania i wysnuwania własnych wniosków. Niepokojących wniosków.
A takie muszą być, gdy poznajemy całość historii i widzimy, jak niezmienna od średniowiecza jest mentalność ludzi. Zmienia się tylko technologia i już nie musimy wystawać pod szafotem. Teraz możemy być w blisko skazanego, czuć jego strach i nagrywać wszystko kamerą lub telefonem. Bo przecież wymierzanie kary może być rozrywką, prawda? "Pakuj dzieciaki kochanie, jedziemy wziąć udział w kolejnym dniu procesu Victorii Skillane".
To niesamowite, jak Charlie Brooker i jego współpracownicy potrafią celnie pokazać nasz świat w krzywym zwierciadle czarnego lustra. Wydobywają na zewnątrz skrywane przez nas głęboko, żądze, lęki i zadają pytania o to, do czego prowadzi ciągły postęp technologii, komercjalizacja wszystkiego co się da czy ciągła pogoń za wciąż nowymi (i najlepiej coraz bardziej szokującymi) newsami.
Przeglądamy się w tym czarnym lustrze i widzimy siebie – w "White Bear" oglądamy swoje najgorsze cechy. Widzimy coś, co nie da się tylko tłumaczyć koniecznością ukarania przestępcy i czujemy, co najgorsze, że już za moment ktoś może wcielić ten sadystyczny pomysł w życie.
Tak naprawdę nie różni się on przecież wiele od tego, co mamy już dziś. Śledzimy, z zapartym tchem, kolejne odsłony postępowania w sprawie Oscara Pistoriusa czy proces mamy Madzi. Zaglądamy im przez ramię, wyżywamy się na nich na internetowych forach… Park rozrywki, w którym możemy nagrywać kolejne etapy odbywanej każdego dnia kary, to tylko maleńki krok naprzód.
Pakujmy więc dzieciaki i jedźmy rodzinnie karać mamę Madzi czy innego Pistoriusa. To przecież fun i będzie z tego fajny filmik na Fejsa.