"Revenge" (2×14): Zaskoczenie roku
Marta Wawrzyn
19 lutego 2013, 21:02
W "Revenge" w końcu doszliśmy do momentu, w którym wyjaśnili nam, co pokazali na początku 1. odcinka 2. serii. I nie jest to wyjaśnienie satysfakcjonujące – przynajmniej dla tych z nas, którzy liczyli na to, że zostaną choć trochę zaskoczeni. Spoilery!
W "Revenge" w końcu doszliśmy do momentu, w którym wyjaśnili nam, co pokazali na początku 1. odcinka 2. serii. I nie jest to wyjaśnienie satysfakcjonujące – przynajmniej dla tych z nas, którzy liczyli na to, że zostaną choć trochę zaskoczeni. Spoilery!
"The bitch had it coming" – oznajmiła rozsądnie Victoria Grayson nad zimnym ciałem Helen z Inicjatywy. Niedługo potem okazało się to celnym podsumowaniem losów fałszywej Amandy. Niestety, od dawna było wiadomo, że zginie, od dawna mogliśmy domyślać się, że zginie na łodzi nazwanej imieniem jej prawdziwej koleżanki. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, nie mogliśmy nie zauważyć gigantycznych spoilerów, z zamierzoną zapewne subtelnością wepchniętych gdzie się dało, nawet na zdjęcia promocyjne sezonu, na których przybity Jack a to pilnował zakrwawionej skrzyni, a to patrzył tęsknie w kierunku topielca.
Pytanie brzmiało tylko, w jaki sposób zginie Amanda. Zginęła z ręki jednego z okropnych braci Ryan, kończąc tym samym najnudniejszy wątek w serialu – czyli walki o to, by bar pozostał barem. Prawdopodobnie to czyni z niej pierwszą w historii świata, a może i telenowel barową męczennicę, ale chyba i tak nie będziemy się nią zajmować się dłużej niż przez jeden, góra dwa odcinki. Tak przynajmniej sądzę, opierając się na dotychczasowych doświadczeniach z pojawiającymi i znikającymi megaważnymi bohaterami "Revenge".
Warto przy okazji zauważyć, że scenarzyści serialu pozbyli się fałszywej Amandy w wyjątkowo dogodnym momencie: tuż po jej ślubie z Jackiem, jak gdyby desperacko chcieli sprawić, żeby nas to choć trochę obeszło (i trafili – trochę mnie to obeszło, bo zaczęłam już lubić Amandę i myśleć, iż może to dobrze, że Jack ma rodzinę i namiastkę szczęścia. Ale tylko trochę). I oczywiście w momencie, kiedy Graysonowie uznali, że to ona cały czas mieszała w ich sprawach. To bardzo wygodne dla Emily, bo na jakiś czas odsunie podejrzenia od niej. W końcu Graysonowie nie mają teraz pojęcia, że ich główny wróg jest cały i zdrowy.
Scenariusz 2. sezonu "Revenge" jest tak oczywisty, łopatologiczny i pełen przewidywalnych sytuacji, że naprawdę nie wiem, czemu to jeszcze oglądam. Śmierć Amandy tylko potwierdza niemoc scenarzystów. Szkoda, wielka szkoda, że tak nieumiejętnie, momentami wręcz karykaturalnie, prowadzono główną zagadkę tego sezonu. To, co miało być wielką bombą, znów okazało się niewypałem. Czyli dokładnie tak jak rok temu, kiedy na plaży zginął ten okropny "przyjaciel" Daniela, którego imienia, wybaczcie, już nie pamiętam.
"Sacrifice" był mimo wszystko lepszym odcinkiem, niż poprzednie, bo wreszcie skupiono się na prawdziwych emocjach (wyglądających na) prawdziwych ludzi, a nie jakichś bzdurnych spiskach. Ale i tak zapamiętam z niego nie tyle przerażoną w swojej bezsilności Emily, co to okropne wrażenie, że wiem, co za chwilę się stanie i że chcę, by to już się stało i bym mogła przejść do oglądania czegoś ciekawszego.
Dużo bardziej niż wydarzenia na łodzi Jacka podobało mi się to, co działo się u Graysonów po zabiciu Helen. Scena, w której popijają herbatę i planują przyjęcie w pokoju, gdzie jeszcze parę godzin wcześniej leżał trup, wypadła świetnie. "The bitch had it coming", a teraz będziemy żyć dalej swoim życiem, tak jakby nic się nie stało. Równie dobrą sceną był teatrzyk, który Królowa odstawiła w biurze ze swoim synem. To właśnie za tę zimnokrwistą Victorię pokochałam kiedyś "Revenge" i to właśnie takich momentów mi brakowało w 2. sezonie, kiedy to serial postanowił zamienić się we flaki z olejem.
Kilka dobrych scen nie zmienia jednak faktu, że nie pisałam się na telenowelę, z pojawiającymi się i znikającymi matkami, spiskami rodem z kosmosu i nudnymi bojami o lokalny bar. Jestem zawiedziona i łatwo nie dam się przekonać, że warto jeszcze oglądać "Revenge". Bo co mnie obchodzi jakaś Padma czy inny Aiden? Co mnie obchodzi przegrupowanie w Inicjatywie i to, że nieżyjąca już fałszywa Amanda zostanie uznana za winną śmierci Helen? Naprawdę, tego wszystkiego jest za dużo i nie jest to już w ogóle ekscytujące. Chciałam zemstę Emily Thorne, a nie tysiąc bezsensownych wątków pobocznych.
"Zanim wyruszysz na zemstę, wykop dwa groby" – tym cytatem z Konfucjusza rozpoczęło się "Revenge". Myślę, że fajnie by było, gdyby twórcy już zaczęli myśleć o jego zakończeniu, a pisząc je, przypomnieli sobie te słowa. Pytanie tylko, czy będzie im dane cokolwiek przemyśleć – sądząc po wynikach oglądalności, kolejnego sezonu "Revenge" i szansy na jakiekolwiek sensowne zakończenie może już nie być.
Ci z nas, którzy z natury optymistami, mogą mieć jeszcze nadzieję, że po zakończeniu najsłabszych wątków w odcinku "Sacrifice" scenarzyści "Revenge" wezmą sobie do serca rady krytyków i poprowadzą serial w jakimś nieco sensowniejszych kierunku (promo, które widzicie poniżej, jest całkiem, całkiem). Reszta po niewypale z ostatniej niedzieli powinna sobie dać spokój z zemstą Emily Thorne. W końcu to i tak już nie jest zemsta Emily Thorne.