"Stróżowie prawa: Bass Reeves" to niezwykła historia pierwszego czarnoskórego szeryfa – recenzja serialu
Marta Wawrzyn
18 grudnia 2023, 10:02
"Stróżowie prawa: Bass Reeves" (Fot. Paramount+)
Taylor Sheridan zaprasza na kolejny serialowy western, opowiadający historię, która do typowych nie należy. "Stróżowie prawa: Bass Reeves" to wielka amerykańska saga, która do tej pory pozostawała nieopowiedziana.
Taylor Sheridan zaprasza na kolejny serialowy western, opowiadający historię, która do typowych nie należy. "Stróżowie prawa: Bass Reeves" to wielka amerykańska saga, która do tej pory pozostawała nieopowiedziana.
Na platformie SkyShowtime możecie już obejrzeć dwa pierwsze odcinki serialu "Stróżowie prawa: Bass Reeves". To pierwsza odsłona produkcji zaplanowanej jako antologia, opowiadająca historie amerykańskich stróżów prawa. Serial, pierwotnie mający stanowić kolejny prequel kultowego już "Yellowstone" i spin-off "1883", ostatecznie powstał w oderwaniu od tego uniwersum, a Taylor Sheridan pełni w nim jedynie funkcję producenta wykonawczego i użycza swojego rancza do zdjęć.
Stróżowie prawa: Bass Reeves – o czym jest serial?
"Stróżowie prawa: Bass Reeves" to historia prawdziwa i tak niezwykła, że aż trudno uwierzyć, iż tak długo pozostała nieopowiedziana. Mamy tu bowiem do czynienia z pierwszym czarnoskórym zastępcą marshala na Dzikim Zachodzie, który rozpoczął karierę stróża prawa na południu USA dekadę po wojnie secesyjnej – a brał w niej udział jeszcze jako niewolnik u boku swojego pana. Już same koleje losu Bassa, jego droga do odzyskania wolności oraz fakt, że nosząc gwiazdę szeryfa, dokonał około trzech tysięcy aresztowań, nierzadko zakuwając w kajdanki osoby czarnoskóre bądź rdzennych Amerykanów, czynią go postacią nietuzinkową i skomplikowaną moralnie. A jeśli dodać Davida Oyelowo ("Selma", "Silos") w roli głównej, mamy murowany hit.
Nie mam większych możliwości, że serial, który pobił rekord popularności na Paramount+, będzie sobie świetnie radził także na SkyShowtime. To rzeczywiście fascynująca historia, a przy tym jedna z tych wciągających wielkich amerykańskich sag, gdzie brutalność życia na Dzikim Zachodzie przeplata się z poczuciem wolności i przełamywaniem barier oraz wrażeniem, że oglądamy coś prawdziwie epickiego. A i fantastyczny, a przy tym bardzo znany aktor w roli głównej niewątpliwie nie zaszkodzi.
Serial, który stworzył showrunner Chad Feehan do spółki z pomocą interesującego duetu reżyserów – mającą doświadczenie na planie "Yellowstone" Christiną Alexandrą Voros oraz Damianem Marcano, odpowiadającym za odcinki takich hitów jak "Snowfall" i "Lakers: Dynastia zwycięzców" – niewątpliwie w pełni zasługuje na miano westernu rewizjonistycznego już za samą tematykę. Tematykę, której kinematografia nie tknęła przez ponad sto lat – dopóki nie przyszedł Sheridan. A jak jest z wykonaniem? No cóż, z wykonaniem jest nieco gorzej, to znaczy przez większość czasu po prostu średnio.
Stróżowie prawa: Bass Reeves to David Oyelowo show
Akcja serialu "Stróżowie prawa: Bass Reeves" zaczyna się w Arkansas, w 1862 roku, w czasie jednej z bitew wojny secesyjnej. Bass walczy u swojego pana, pułkownika George'a Reevesa (Shea Whigham, "Perry Mason"), od którego niedługo później ucieka. Schronienie znajduje na Terytorium Indiańskim, gdzie spędza kilka lat, a potem trafia do Teksasu, gdzie odnajduje swoją miłość z plantacji Reevesa, Jennie (Lauren E. Banks, "Miasto na wzgórzu"). Następnie osiedla się z nią z powrotem w Arkansas, gdzie próbuje życia farmera i wychowuje mnóstwo dzieci, w tym wyróżniającą się z tego towarzystwa najstarszą córkę Sally (Demi Singleton, "Król Richard: Zwycięska rodzina").
Zbieg okoliczności sprawia, że w jego życiu pojawia się dwóch ludzi, którym będzie zawdzięczał karierę: problematyczny zastępca szeryfa Sherill Lynn (Dennis Quaid, "Pełne koło") oraz Isaac Parker (Donald Sutherland, "Igrzyska śmierci", "Trust"), "wieszający sędzia" z Fort Smith. To, że czarnoskóry zbiegły niewolnik staje się dzięki nim przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości, zakrawa na niezłą ironię, ale to chaotyczne czasy, a obaj "dobroczyńcy" Bassa potrzebują kogoś, kto szybko strzela, niczego się nie boi i potrafi dogadać się z rdzennymi mieszkańcami tych ziem.
Resztę znacie: Bass pobije rekord aresztowań i sam przy tym nie odniesie ani jednej rany. Będąc bardzo zajętym człowiekiem, ma jednocześnie wspaniałą rodzinę – żonę i jedenaścioro dzieci, choć serial nie obejmuje narodzin całej tej gromadki. Jakim cudem były niewolnik osiągnął to wszystko i co go czyniło tak niezwykłym człowiekiem? Jeszcze raz mogę tylko powtórzyć: no cóż… Z serialu niekoniecznie się tego dowiecie.
"Bass Reeves" podchodzi do swojego tematu dość odtwórczo, by nie powiedzieć encyklopedycznie, odhaczając najważniejsze fakty z pewnego wycinka życia Bassa oraz pokazując jego codzienność, polegającą na uganianiu się za przestępcami. Niezwykła historia czarnoskórego szeryfa w takiej wersji staje się dziwnie zwyczajna – pomijając kwestie rasowe, oglądamy western jak każdy inny. Owszem, David Oleyowo jest chodzącą charyzmą i genialnie pokazuje dylematy moralne Bassa – sprowadzające się do tego, że zadziwiająco często w jego życiu to, co właściwe i moralne, stoi w sprzeczności z tym, czego wymaga od niego jego praca i prawo jako takie – ale sam scenariusz nie nadaje jego postaci tyle głębi, na ile prawdopodobnie zasługuje.
A jednocześnie tytułowy bohater to jedyna postać z "Bassa Reevesa" charakteryzująca się jakąkolwiek głębią. Wszyscy pozostali, w tym także sędzia Parker i główny antagonista Bassa, Esau Pierce (Barry Pepper, "Zielona mila"), składają się z dwóch cech na krzyż – albo dla odmiany mają dwie sceny na krzyż. A są tu postacie z ogromnym potencjałem, jak np. współpracownik Bassa, pochodzący z plemienia Czirokezów Billy Crow (Forrest Goodluck, "Zjawa") – znajomość obu panów zaczyna się od tego, że Bass poluje na bandę Billy'ego, co samo w sobie jest już ciekawą sprawą.
Stróżowie prawa: Bass Reeves – czy warto oglądać serial?
"Stróżowie prawa: Bass Reeves" to zrobiona z dużym szacunkiem opowieść, która zasługiwała na to, aby ludzie ją poznali. Tyle że duży szacunek – jak to często bywa – wiąże się z totalnym brakiem fantazji, a Feehan i jego zespół scenarzystów za nic nie są w stanie zastąpić piszącego większość swoich seriali w pojedynkę Sheridana. Tam, gdzie Sheridan wiedziałby, jak uderzyć w emocjonalne struny, może nawet lekko przesadzić z melodramatem, w "Bassie Reevesie" mamy straszliwą przeciętność i nijakość. Ani dialogi, ani sposób prowadzenia historii w "Bassie Reevesie" nie mają w sobie nic z wyrazistego stylu Sheridana. Ot, wszystko zostało odklepane jak należy i tyle.
I wielka szkoda, że "Bass Reeves", opowiadając tak wyjątkową historię, nie może pod względem jakości scenariusza równać się z "Yellowstone", "1883" i "1923", ledwie zarysowując świat tytułowego szeryfa i nie dając pola do popisu nikomu poza odtwórcą głównej roli. Wciąż jednak zaliczyłabym serial do grona tych tytułów, które – mimo wszystko – szkoda ominąć. Historię czarnego szeryfa, do tej pory pojawiającego się co najwyżej na marginesie popkultury, warto znać jako coś niesłusznie zapomnianego.
Przede wszystkim jednak warto "Stróżów prawa" odpalić, bo czeka was prawdziwy David Oyelowo show. Brytyjski gwiazdor włożył w postać Bassa Reevesa – o której istnieniu sam wcześniej nie wiedział – całe swoje serce i duszę, tworząc znacznie bardziej wielowymiarowego człowieka, niż wynikałoby to ze scenariusza. Z każdym kolejnym odcinkiem będziecie coraz bardziej widzieć, jak złożona moralnie była sytuacja tego przecierającego szlaki bohatera, zmuszonego aresztować w imię prawa i doprowadzać przed oblicze "wieszającego sędziego" ludzi, którym najchętniej by pomógł – nie tylko dlatego, że łączył ich z nimi kolor skóry i konieczność walki o przetrwanie. To rola warta Emmy – i zarazem coś, co sprawia, że serial "Stróżowie prawa: Bass Reeves" staje się czymś więcej, niż byłby bez tak charyzmatycznego aktora.