"Zero Hour" (1×01): Godzina czystego szaleństwa
Michał Kolanko
16 lutego 2013, 20:14
Jeśli nie lubisz Dana Browna i/lub filmów z Indianą Jonesem, to przerwij czytanie tego tekstu już teraz. "Zero Hour" to serial który łączy wszystkie kluczowe elementy filmów takich jak "Kod da Vinci" i podnosi je do n-tej potęgi. I nawet da się to oglądać. Spoilery!
Jeśli nie lubisz Dana Browna i/lub filmów z Indianą Jonesem, to przerwij czytanie tego tekstu już teraz. "Zero Hour" to serial który łączy wszystkie kluczowe elementy filmów takich jak "Kod da Vinci" i podnosi je do n-tej potęgi. I nawet da się to oglądać. Spoilery!
Po obejrzeniu pierwszego odcinka "Zero Hour", nowego serialu ABC, który zastąpił skasowany "Last Resort" w głowie zostaje tylko jedna myśl: Co się właśnie zdarzyło? W tym odcinku jest wszystko: naziści, spiski, terroryści, porwania, proroctwo o końcu świata, terroryści, klony, demoniczne niemowlaki no i oczywiście zegarki, wszędzie pełno zegarków. Wszystko, co charakteryzuje filmy takie jak "Kod da Vinci", "Skarb narodów", ewentualnie serię przygód Indiany Jonesa (także serial o młodym Indianie), jest tutaj wymieszane. "Zero Hour" to godzina całkowitego szaleństwa, w którym bohaterowie podróżują po całym świecie, by dowiedzieć się istnieniu… spisku? proroctwa? walki dobra ze złem? Trudno jednoznacznie powiedzieć czego.
Dużo łatwiej powiedzieć, od czego serial się zaczyna. Hank Galliston (Anthony Edwards, doskonale znany jako dr Mark Greene z "Ostrego dyżuru") jest redaktorem naczelnym nowojorskiego magazynu "Modern Skeptic". Jego żona Leila (Jacinda Barrett) kupuje na targu antyków niezwykły zegar i zostaje porwana przez poszukiwanego na całym świecie najemnika/terrorystę, kryjącego się pod pseudonimem White Vincent.
Jak się okazuje, zegar kryje tajemnicę, w którą zaangażowani są m.in. Różokrzyżowcy. To tajemnicze wielowiekowe stowarzyszenie, które – jak pokazano we flashbackach – chroni jeszcze bardziej tajemniczy przedmiot. Z tych flashbacków, które toczą się w Niemczech w 1938 roku, dowiadujemy się także o nazistowskich eksperymentach medycznych i tajemniczym proroctwie dotyczącym końca świata.
Jeśli powyższy opis nie ma sensu, to nie jest moja wina – bardzo trudno opisać, o czym jest "Zero Hour". W każdym razie Hank rusza na poszukiwania swojej żony. Wspiera go między innymi dwójka redaktorów "Modern Skeptic". Jednym z nich jest Aaron Martin, czyli Scott Michael Foster ("Californication", "Greek"). Towarzyszy mu Addison Timlin (Sasha z "Californication"). Hank ma także wsparcie w postaci uroczej agentki FBI, Rebecca Riley (Carmen Ejogo).
Pierwszy odcinek ma dobre tempo, zrealizowany jest z rozmachem, i pomimo tego, że jest pełny fatalnych dialogów, to bardzo przyjemnie się go ogląda. Całość oczywiście wymaga "kupienia" pomysłu na ogólnoświatowe spiski etc. Szukanie realizmu czy logiki w tym serialu nie ma żadnego sensu. Pod tym względem "Zero Hour" ma dużą przewagę nad "Last Resort", który zaczynał jako "poważny" technotriller. Mimo tematyki, czuć w "ZH" trochę familijnej atmosfery "Przygód Młodego Indiany Jonesa".
"Zero Hour" nie jest serialem, który można brać serio. Pierwszy odcinek jest tak wypełniony kliszami produkcji spiskowych 'a la "Kod da Vinci", że od razu widz podejmuje decyzję – albo ta stylistyka jest OK, albo nie. Nie ma trzeciego wyjścia. Jeśli już się zaakceptuje całą koncepcję, to "Zero Hour" staje się bardzo przyjemnie spędzoną godziną. Czy podzieli losy "Last Resort"? Recenzje w USA są niemal wyłącznie negatywne.
Ale to jeszcze nie oznacza, że serial skazany jest na porażkę. Jeśli ten totalny postmodernistyczny miks znajdzie swoją widownię, może jeszcze nie być tak źle. Niestety, pierwszy odcinek miał najgorszy start nowego serialu ABC od dawna. Dlatego nie przywiązywałbym się za bardzo do "Zero Hour".