"The Walking Dead" (3×09): Cisza przed burzą
Nikodem Pankowiak
12 lutego 2013, 22:45
"The Walking Dead" powraca do telewizji po dwóch miesiącach przerwy. Czy nasza tęsknota została odpowiednio wynagrodzona? Spoilery.
"The Walking Dead" powraca do telewizji po dwóch miesiącach przerwy. Czy nasza tęsknota została odpowiednio wynagrodzona? Spoilery.
12,3 mln widzów przy współczynniku 6,1. Taki wynik stacji kablowej może przyprawić o zawrót głowy, na palcach jednej ręki policzymy też seriale z telewizji ogólnodostępnej, które oglądalnością mogą dorównać "The Walking Dead". Podejrzewam, że słupki oglądalności będą dalej rosły i mam nadzieję, że wraz z nimi będzie rósł poziom serialu, bo, niestety, jego powrót po przerwie nieco rozczarowuje.
Coś mam pecha do recenzji "TWD". Poprzednio narzekałem podczas premiery 3. sezonu, by później praktycznie bezustannie zachwycać się kolejnymi odcinkami. Jestem pewien, że tym razem będzie podobnie, nie wierzę, że twórcy nagle zapomnieli, jak się robi porządny serial. Nie znaczy to oczywiście, że było źle, co to, to nie. Większość seriali może jedynie pomarzyć o takim poziomie, jak ten zaprezentowany przez "The Walking Dead". Problem w tym, że w 3. sezonie twórcy byli niczym Siergiej Bubka – z każdym kolejnym tygodniem osiągali coraz wyższy poziom, więc gdy tym razem skok nie był jeszcze bardziej niesamowity, przyszło rozczarowanie.
Co mi się nie podobało? Przede wszystkim dość zaskakujące zwolnienie akcji, kilka strzałów i ciosów na początku odcinka i już po wszystkim, a bohaterowie zaczęli niepokojąco dużo gadać. Jak wiemy, ich gadulstwo w przeszłości nigdy nie wychodziło serialowi na dobre. Gdy Andrea dawała swoją poruszającą przemowę, mającą podbudować morale w Woodbury, byłem tak wzruszony, że miałem ochotę podciąć sobie żyły, modląc się, by ktoś ją zastrzelił, zanim to zrobię. Jej smutek, kiedy zorientowała się, że Gubernator okłamał ją w tym samym czasie, gdy zaciągał do łóżka, był naprawdę zabawny. Czego się spodziewała?
Szkoda Daryla, który postanowił odejść razem ze swoim ukochanym braciszkiem. Mam nadzieję, że nie na długo i pełzające wszędzie hordy zombie zmuszą ich do powrotu do więzienia, ponieważ grupa Ricka wiele bez niego traci. Z drugiej strony jednak, takie odejście daje możliwości do jeszcze większego rozbudowania wątku tej postaci, a chyba niewiele jest osób, które z czystym sumieniem mogą powiedzieć, że bohatera granego przez Normana Reedusa nie lubią.
Trochę marnuje się póki co Tyreese – to jego drugi odcinek, a facet wciąż nie miał okazji zrobić większego użytku ze swoich mięśni. Jestem jednak pewien, że gdy to uczyni, Rick przekona się o jego przydatności dla grupy. Michonne również będzie musiała się postarać, by zdobyć zaufanie grupy, a najlepszym do tego sposobem jest kilka wymachów maczetą. To ona może być największym sprzymierzeńcem Ricka w walce z Gubernatorem.
No właśnie, Gubernator… Facet wyraźnie szykuje się do wojny. Dobrze, bo to gwarancja większych emocji w kolejnych odcinkach. Rick z pewnością również nie odpuści, pod warunkiem że najpierw upora się z własnymi demonami. Mam nadzieję, że twórcy nie przewidują częstszych powrotów Lori, nawet jeśli miałaby tylko stać i nic nie mówić (co w sumie zawsze wychodziło jej najlepiej), bo jeszcze nie zdążyłem nacieszyć się dobrze jej śmiercią.
Plusem odcinka zdecydowanie był Glen i jego postawa. Facet mówi wprost, że nie ma już ochoty na gadanie, chce działać. Brawo! Nie należy zapominać też o Ricku, jego problemy psychiczne zapewne wpłyną destabilizująco na sytuację w grupie, a kolejne konflikty i problemy z zaufaniem mogą jedynie dodać smaku całej fabule. Szkoda, że w "The Suicide King" otrzymaliśmy jedynie namiastkę tego, co zapewne czeka nas w kolejnych tygodniach. Nawet jeśli ten odcinek był zaledwie poprawny, jestem pewien, że to tylko chwilowe spowolnienie, mające na celu rozładowanie napięcia, po to, by za chwilę uderzyć z jeszcze większym hukiem.
Zapnijcie pasy.