"Trzy rodziny" to opowieść o aborcji, która zmusza do myślenia o Polsce – recenzja miniserialu BBC
Kamila Czaja
24 listopada 2023, 16:33
"Trzy rodziny" (Fot. BBC)
"Trzy rodziny", opowieść o ludziach doświadczonych restrykcyjnym antyaborcyjnym prawem w Irlandii Północnej, wygrywają głównie tematem. I jest to gorzka wygrana, zwłaszcza gdy ogląda się ten miniserial w Polsce.
"Trzy rodziny", opowieść o ludziach doświadczonych restrykcyjnym antyaborcyjnym prawem w Irlandii Północnej, wygrywają głównie tematem. I jest to gorzka wygrana, zwłaszcza gdy ogląda się ten miniserial w Polsce.
"Trzy rodziny" nie są wybitnym miniserialem, o którym pamiętałoby się długo po sensie z powodów innych niż sam temat tej produkcji. W kwestii realizacji mamy do czynienia z kolejną solidną propozycją BBC, ale na dzisiejsze telewizyjne i streamingowe standardy "solidna" to za mało, żeby zaimponować publice zasypywanej zewsząd nadmiarami tytułów. Jednak właśnie temat "Trzech rodzin", frustrująco aktualny, sprawia, że warto poświęcić nieco uwagi tej zaledwie dwuodcinkowej produkcji, u nas dostępnej na HBO Max.
Trzy rodziny – o czym jest brytyjski miniserial od BBC?
Napisana przez Gwyneth Hughes ("Targowisko próżności") i wyreżyserowana przez Alex Kalymnios ("Becoming Human") miniseria dotyczy prawa aborcyjnego w Irlandii Północnej. I chociaż w niektórych scenach widzimy toczoną w minionej dekadzie wspólną walkę aktywistek o dekryminalizację aborcji (wygraną, przynajmniej w teorii, w 2019 roku), to "Trzy rodziny" są opowieścią przede wszystkim o konkretnych zwykłych ludziach, ciężko doświadczonych nie tylko przez skrajnie restrykcyjne przepisy, ale i przez rządowe wytyczne, ze strachu interpretowane również możliwie najostrzej. Jak czytamy już na początkowej planszy, zniesienie zakazu aborcji w Wielkiej Brytanii w 1967 roku nie dotyczyło Irlandii Północnej. Potem przekonamy się, że północnoirlandzkie sądy w tej sytuacji powoływały się na prawo z… 1861 roku.
W ramach udramatyzowanych na potrzeby serialu prawdziwych historii najpierw poznajemy Theresę (Sinéad Keenan, "Being Human"), sądzoną w 2015 roku za kupienie i podanie nastoletniej córce, Orli (Lola Petticrew, "Anna Boleyn"), tabletek poronnych. Podczas dwóch odcinków cofniemy się w czasie, by zobaczyć okoliczności podjęcia decyzji, zobaczymy też dalszą prawną batalię. A decyzja Theresy naprawdę należy do dramatycznych, bo chociaż sam Orla jest pewna, czego chce, to jej wierząca matka traktuje własne postępowanie w kategoriach grzechu.
Nie pomaga też funkcjonowanie w ramach głęboko katolickiej, ale i głęboko plotkarskiej społeczności, której spora część wolny czas spędza na żarliwych protestach pod kliniką pomagającą kobietom będącym w niechcianej bądź ryzykownej ciąży. Długie zmagania z systemem i wizja więzienia zmienią tę rodzinę, do której należą też ojczym Orli (Owen McDonnell, "Obsesja Eve"), matka Theresy (Ger Ryan) oraz uroczy kilkulatek – i całkiem interesująco ogląda się to, w jaką stronę ta zmiana pójdzie.
Trzy rodziny i efekty restrykcyjnego prawa aborcyjnego
Druga rodzina to Hannah (Amy James-Kelly, "Gentleman Jack") i jej mąż, Jonathan (Colin Morgan, "Przygody Merlina"). Para, która bardzo chce mieć dziecko, co dodatkowo komplikuje sytuację, gdy okazuje się, że upragniona ciąża nie może skończyć się dobrze. Walkę o powiększenie rodziny zastępuje walka o minimalizację cierpienia, co w tym wypadku oznacza walkę o aborcję, której szpital nie chce wykonać, chociaż teoretycznie pewnie by mógł, ale… No właśnie.
Hannah i Jonathan to wspierająca się para, która w toku tej historii dostanie naprawdę liczne nowe okazje, by się wspierać. Koszmarne doświadczenia sprawią bowiem, że kobieta postanowi zrobić wszystko, żeby inne osoby w tej sytuacji nie musiały przechodzić tego samego, a zaangażowanie będzie wymagało odwagi, bo – jak zauważą sami bohaterowie – mieszkają w miasteczku geograficznie dwadzieścia mil, ale mentalnie kilka lat oddalonym od chociaż trochę bardziej postępowego Belfastu.
Oglądaniu cierpień i często nierównej walki z systemem towarzyszy taka frustracja, że ulgę przynosić może związane mniej z emocjami, a bardziej z matematyką pytanie: gdzie jest trzecia rodzina? Pojawia się później i pozornie sytuacja wygląda podobnie do poprzedniej – upragniona ciążą i straszna diagnoza. Jednak Rosie (Genevieve O'Reilly, "Andor") i David (Prasanna Puwanarajah, "Patrick Melrose") mają dodatkowe prawne argumenty, walcząc o to, by kobieta nie musiała donosić dziecka skazanego na śmierć.
Ale litera prawa literą prawa. Strach przed nadgorliwą prokuraturą działa skuteczniej. W przypadku trzeciej rodziny dramatyzmu całej sytuacji dodaje to, że w wieku Rosie trudno się spodziewać, że jeszcze kiedyś spróbuje ona mieć dziecko. Para mieszkała wcześniej w Anglii i w tej historii skutecznie działa jako oskarżanie systemu rama kompozycyjna, od zachwytu Davida decyzją, by sprowadzić się z Rosie do jej ojczyzny, po wyrzucanie sobie, że popełnił straszny błąd, skazując żonę na północnoirlandzkie prawo.
Trzy rodziny – serial, który zmusza do myślenia o Polsce
Z tego zarysowania sytuacji chyba jasno wynika, że "Trzy rodziny" w zaledwie dwóch godzinnych odcinkach próbują opowiedzieć bardzo wiele. Ten natłok niestety widać. Zmiany czasowe w ramach lat 2013-2019, trzy najczęściej osobne (choć kilkakrotnie mniej lub bardziej logicznie się splatające) historie, a w nich liczne złożone wątki: wiara, uprzywilejowanie (kogo stać na aborcję za granicą), powiązanie okrucieństwa i strachu, zaburzenia psychiczne, wpływ polityki na życie zwykłych ludzi, aktywizm i towarzyszące mu poświęcenia, wsparcie bliskich, presja konserwatywnego otoczenia i trudna odwaga, by mu się przeciwstawić… Przez to część spraw wypada dość powierzchownie, chociaż w tak newralgicznym temacie czasem przydałoby się większe zniuansowanie.
"Trzy rodziny" sprawdzają się jednak w innej roli, niekoniecznie jako wielowymiarowy obraz kontrowersyjnej sprawy. To działający na emocje krzyk bólu i protestu w imieniu – nie tylko trzech – rodzin, które przez dekady musiały cierpieć, chociaż nie powinny. Równocześnie warto zauważyć, że poza ciążą piętnastolatki, na dodatek dręczonej przez przemocowego chłopaka, nie mamy to do czynienia z aborcją bez wyraźnych wskazań medycznych, więc "Trzy rodziny" nie są wcale radykalnie proaborcyjnym manifestem forsującym prawo do decydowania bez żadnych ograniczeń.
A przecież w tak portretowanej w miniserialu katolickiej Irlandii Północnej wręcz bohaterstwa wymagają właśnie zmagania o rzeczy pozornie oczywiste: o respektowanie prawa i jego humanitarne złagodzenie, czyli dekryminalizację i dopuszczalność aborcji w pewnych wypadkach. Tak, pełna legalizacja do dwunastego tygodnia też nastąpi, w roku 2020, ale z końcowej planszy "Trzech rodzin" dowiemy się, że w praktyce nadal czasem łatwiej jechać do Anglii.
Trzy rodziny – czy warto oglądać miniserial BBC?
Miniserial BBC to nieidealna, ale porządnie zrobiona i zagrana, a przede wszystkim bardzo potrzebna opowieść o kobietach (i ich wspierających partnerach), które wcale nie planowały, że staną na barykadach lub będą motywacją dla innych, by się włączyć w walkę. Opowieść tym potrzebniejsza w Polsce.
Nie wiem, z jakimi odczuciami serial oglądać będą osoby nieuczestniczące w "czarnych protestach" i niepodpisujące petycji o zmianę prawa. Taki punkt widzenia w indywidualnym wymiarze, poza zbiorowymi manifestacjami, zostaje tu tylko zasygnalizowany, choćby w, ostatecznie dość zaskakującej, postawie przyjaciółki Theresy, Louise (Kerri Quinn). I wcale nie mam pewności, czy serial może przekonać kogoś poza już przekonanymi, chociaż liczę, że dzięki wyborowi wyrazistych, "uzasadnionych" przypadków oraz odwoływaniu się głównie do emocji są na to jakieś szanse.
Mnie oglądało się "Trzy rodziny" trudno, bo co jakiś czas łapałam się na, naiwnym i zapewne sygnalizującym silne wyparcie, pytaniu, jak coś takiego jest możliwe w Europie XXI wieku. A potem następowało bolesne przypomnienie, że jak najbardziej jest możliwe. W takiej Polsce na przykład. Wobec najbardziej "medialnych" historii z rodzimego podwórka "Trzy rodziny" właściwie nie wydają się może aż takim horrorem? Śledzimy przecież u nas relacje z jeszcze bardziej absurdalnych procesów, a na ulicę wychodzimy na przykład dlatego, że z powodu wyroku TK kobieta umarła w szpitalu. Tyle że zamiast do Anglii jeździ się do Czech. W momencie, kiedy to piszę, mamy prawo aborcyjne zdecydowanie bardziej restrykcyjne niż obowiązujące (choćby teoretycznie) w dzisiejszej Irlandii Północnej. Czy za parę lat ktoś nakręci podobny miniserial o Polsce? I z jakim finałem?